Wyobraź
I nagle bach! Nie ma cierpienia, wszystko załatwiają
tabletki przeciwbólowe albo morfina (kajdanki
tylko z pluszu). Nad nami hologramy na zamówienie,
wszystko w 3D i HD, ustawiasz tylko rozdzielczość.
Ludzie żyją z dnia na dzień, kto by tam myślał o niedzieli,
o węglu na zimę. No i najlepsze: zniknęły krzyże
(George Michael ma teraz w uchu świderek, Madonna
wisi na okręgu, troszkę jak u da Vinci). Zwolniono księży
i zakonnice. Dostali robotę biurową (drobna akwizycja,
praca przy promocjach). Trochę szkoda black metalu,
ale business is business. Jest pokój, spokój,
trochę jak u Hoppera, taka nieznośna przestrzeń.
Przyznaję, przytłoczyły nas te zmiany.
Jeszcze się czasem wymsknie O mój Boże!
(poprawna wersja: O mój rozmarynie!).
Wszystkich przekonał ruch bezwizowy, darmowe paliwo
i autostrady, dlatego nie ma państw (gra się tylko
w miasta, góry, rzeki). Mundial zastąpiono Ligą Mistrzów,
flagi przerobiono na szmaty dla kierowców ciężarówek,
wożących długie, wystające bele. I to jest OK, że już nigdy
nikt nie będzie stał na baczność, a Obraniak nie musi się
już uczyć hymnu, spoko. Zabijamy się jedynie
na wyprzedażach. Nie ma głodu, mężczyźni dbają
o kaloryfery, kobiety – o swe talie osy. Nie ma własności:
darmowe mp3 i SMS-y, soma, coma, Sodoma.
Nie ma chciwości. To, że musimy pracować dłużej,
jest jasne i tu dyskusji nie ma. Obiektywni dziennikarze
mają życie jak Książę z Bajki (przez ten sterczący
kędziorek z tyłu robił się zadziorek).
Możesz mnie nazwać marzycielem, naiwniakiem,
jeleniem, ale przyznaj, ma to swój urok:
gdy patrzę na zachód Słońca i ryczę.