Zaproszenie zamiast zakończenia
„Interesują nas ludzie interesujący. To oni są jedynym interesującym przedmiotem”[1].
Uparcie powtarzają się w massmediach opinie, że nie ma literackiego świadectwa doświadczeń historycznych ostatnich dziesięcioleci. Podobnie podsumowania stanu dzisiejszej kultury polskiej lub kondycji języka polskiego zawierają zazwyczaj krytyczne oceny literatury. Bo jest powierzchowna, eskapistyczna, bo nadużywa wulgaryzmów lub potocyzmów, bo zredukowała się do czczej zabawy słownej. Nawet episkopat w liście o zagrożeniu polszczyzny obwiniał między innymi literaturę.
A co to jest literatura? Instytucja kreowana przez wpływowe media? Ogół pisanych w danym okresie utworów literackich? Publikowane powieści, opowiadania, wiersze? Jeżeli przyjmiemy, że literatura jest instytucją, to zgoda. Mamy fasadową, zastępczą, koniunkturalną grę pozorów. Ale mamy tym samym tautologię: z założenia, że literatura jest częścią panującego systemu konformizmu, wynika jałowy poznawczo wniosek o konformizmie literatury.
Aby przeczytać miarodajną liczbę niepublikowanych utworów, trzeba znajdować się w innym miejscu niż pisząca ten tekst kontestatorka. Sędziwi przyjaciele wybitnych pisarzy, recenzenci wydawniczy, działacze stowarzyszeń pisarskich, jurorzy konkursów lub młodzi „trenerzy” (!) adeptów kursów creative writing teoretycznie coś mogliby powiedzieć na temat dzieł niedopuszczanych do druku, recytacji lub prezentacji internetowych. Niekoniecznie te elitarne kręgi czytelników-selekcjonerów kadry literackiej wiedzą coś o arcydziełach nieznanych, których autorzy nie życzą sobie stawać w szranki ze spragnionymi, by „zaistnieć” naiwnymi miernotami. Tajemnicy Nieznanego z definicji nikt nie pozna. Wydaje się ona raczej mitem.
Przypomnijmy sobie półki księgarń. Nie zwracając uwagi na pozycje wystawione zgodnie z poleceniem służbowym działu marketingu danej sieci, dociekliwie poszperajmy. Im bardziej coś jest ukryte, tym ciekawsze. Poszukajmy przemilczanych albo odwrotnie – unicestwionych gremialnym atakiem krytycznoliterackich karierowiczów książek. I co? Dalej nie ma literatury pisanej przyzwoicie i podejmującej ważne sprawy naszych czasów? Jest przecież kilka powieści Janusza Krasińskiego: Na stracenie, Twarzą do ściany, Niemoc, Przed agonią, Bracia syjamscy z San Diego. Głębokie, ukazujące duchowy aspekt obecnej walki przeciw złu dwie nowsze powieści Bronisława Wildsteina – Mistrz, Dolina Nicości i saga Czas niedokonany, opowiadania Przyszłość z ograniczoną odpowiedzialnością, żeby już o jego wcześniejszych książkach się nie rozpisywać (ale znaleźć je i przeczytać warto). Ukazują się liczne nowe, wstrząsające książki Stanisława Srokowskiego: Nienawiść, Ukraiński kochanek, Zdrada… Mimo przemilczeń oficjalnej krytyki literackiej trwa twórczość Jerzego Narbutta, autora hymnu Solidarności z 1980 roku „Solidarni, nasz jest ten dzień”. Zabierają głos w kwestiach fundamentów naszej powojennej rzeczywistości tacy twórcy, jak: Marek Harny (bodaj najlepsza jego powieść to Urodzony z wiatru), Wacław Holewiński łączący motywy wojennej przeszłości z teraźniejszością uczestników niecenzurowanego obiegu wydawniczego (Za późno na modlitwę, Lament nad Babilonem, Opowiem ci o wolności), są flirtujący niekiedy z konwencjami powieści obyczajowej (na przykład Oszołomy Martyny Ochnik), literatury sensacyjnej (Szczepan Twardoch – na przykład Przemienienie), Marcin Wolski (z niezrównanymNoblistą), Henryk Skwarczyński (od pouczającego eseju autobiograficznego Z różą i księżycem w herbie przez erudycyjne hybrydy gatunkowe (Uczta głupców, Majaki Angusa Mac Og) do prowokacyjnej intelektualnie zagadki (Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza). Utracone wskutek przegranej wojny bogactwo kultury polskiej Dwudziestolecia wskazuje imponująca historia alternatywna Burza. Ucieczka z Warszawy ’40 Macieja Parowskiego. Nie stroniąc od humoru, ale perfekcyjnie w warstwie poznawczej wskazując centralny problem filozoficzny naszej cywilizacji Przerwa w pracy Pawła Lisickiego. Możemy wybierać od dziennikarskich powieści o aktualnie dyskutowanych postawach polityków i reporterów (na przykład Żywina, Ciało obce, zapraszający do historyczno-literackich porównań z Zielem na kraterze Melchiora Wańkowicza, jednakże felietonowy raczej niż eseistyczny, prowokujący zbyt ostentacyjnie, czyli zapewne myląco podsuwanym kluczem autobiograficznym Zgred Rafała Ziemkiewicza) po bardziej skomplikowany tok narracji Wenantego Bamburowicza. Od Trzech tekstów o Czeczenii, Nul, Nekropolis Marka Nowakowskiego, Parku WschodniegoWacława Grabkowskiego, Samowolki Piotra Kokocińskiego, Dnia świadectwa, Ptaka na szczudłach, PomnikaKazimierza Brauna, opowiadań Leszka Elektorowicza – Mieć szczęście, prozy Stanisława Esden-Tempskiego po eseistykę w rodzaju Generała w bibliotece, Śmietników i ogrodów, Pustelnika z Krakowskiego Przedmieścia Andrzeja Dobosza. Od wysmakowanej, pełnej sekretów dla doświadczonych koneserów prozy i kultury nowoczesnej Piotra Wojciechowskiego (na przykład Doczekaj nowiu), Maryny Miklaszewskiej (Spotkałam kiedyś prawdziwego hipstera) po atrakcyjniejsze dla odbiorców oswojonych z konwencją fantastyki powieści Jacka Dukaja (na przykład Lód) bądź Tomasza Terlikowskiego (Operacja „Chusta”). Mamy nieopisaną lub z rzadka opisywaną publicystykę Andrzeja Tadeusza Kijowskiego, Stanisława Remuszki, Piotra Skórzyńskiego…
Wśród poetów średniego lub starszego już pokolenia, próbujących sprostać goryczy przegranych zwycięstw przypominają się nazwiska: Wojciecha Wencla, Juliana Kornhausera (znakomite Origami), Jarosława Marka Rymkiewicza, i rzadko publikujących, milknących na zbyt długie lata: Ryszarda Krynickiego, Krzysztofa Koehlera, Jana Polkowskiego, Kazimierza Nowosielskiego, Leszka Długosza, księdza Mirosława Drzewieckiego, Macieja Strzembosza (Wojna peloponeska). Warto studiować młodszych lub później debiutujących poetów, na przykład: Szymona Babuchowskiego, Andrzeja Dąbrówkę, Artura Nowaczewskiego. Z dorobku autorów esejów powinno się opisać zwłaszcza Dariusza Karłowicza, Pawła Lisickiego, Ryszarda Legutkę, księży – nie tylko poetów, ale i eseistów, na przykład Jana Sochonia. Nie wypada ulegać próbom kuriozalnego (bo niektórzy nie lubią wzniosłości) umniejszania dzieła Adama Zagajewskiego. Zamkniętym rozdziałem jest już twórczość Piotra Skórzyńskiego: powieść Jeśli będziesz ptakiem, publicystyka, która z definicji wykracza poza wstępne rozpoznania poczynione w tym miejscu, ale i filozofująca eseistyka. Dobry esej to też literatura. Wyliczanie nazwisk i tytułów można kontynuować, nie dysponując wcale uprzywilejowanym punktem obserwacyjnym.
W obiegu akademickim zwerbalizowano myśl o innej niż jałowa dzisiejszej twórczości: „Literatura, ale przecież i kino artystyczne mogą, choćby na chwilę, choćby na jakimś cząstkowym wybranym przez siebie obszarze, rozproszyć, rozrzedzić mgłę nierzeczywistości, jaką roztaczają wokół nas i w nas samych media. Jest taka literatura. Nie tu miejsce, by podawać jej dalsze przykłady”[2]. Podajmy je, więc bez cenzury, pamiętając, że w kwestii historii w literaturze i tekstu jako dokumentu literackiego ważna jest intuicja nieśmiertelności w spotkaniu z rocznikami dwudziestymi (na przykład z Januszem Krasińskim i starszymi) –urodzonymi w czasie odparcia nawały bolszewickiej, hartowanymi w okresie drugiej wojny światowej (1939–1945) i terroru stalinowskiego. Ciągłość pamięci pokoleń przynosi rozbłysk zrozumienia, że życie się nie kończy, lecz przekształca.
Kto zanalizuje, usystematyzuje, spopularyzuje nonkonformistyczną literaturę ostatniego dwudziestolecia? Nie uczyni się tego w ramach instytucji skrupulatnie strzegących odziedziczonych po PRL hierarchii autorytetów. Jeśli ktoś jest niezależny, ma czas, wolę i upór, rozumie znaczenie literatury – zapraszam do tematu. Jest wolny.
Na razie wypada pogrupować zagadnienia najogólniejsze. Jakie przyjąć kryteria oceny literatury? Przecież nie może decydować sama doniosłość tematu lub sam nonkonformizm, ale nie może też wystarczać doskonałość stricte formalna (czy to w wariancie „rzemieślniczej” sprawności, czy w wydaniu awangardowym, preferującym oryginalność kosztem powszechnej zrozumiałości, sprawności warsztatu pisarskiego, popularności). Zapytajmy najpierw o autonomię literatury, a następnie o kryteria jej wartościowania i oceny.
Po pierwsze – rzeczywistość, stosunek między literaturą a „światem”. Wybitny francuski teoretyk, przypomniawszy dziewiętnastowiecznej proweniencji trójkąt: autor–świat–odbiorca, w którego to trójkąta środku znajduje się literatura, rozróżnia dwa główne ujęcia:
Według tradycji arystotelesowskiej, humanistycznej, klasycystycznej, realistycznej, naturalistycznej, a nawet marksistowskiej celem literatury jest przedstawianie rzeczywistości i czyni to ona w sposób mniej czy bardziej właściwy; według tradycji nowoczesnej i teorii literatury odniesienie do rzeczywistości (referencja) jest iluzją i literatura nie mówi o niczym innym oprócz literatury[3].
Po drugie rzeczywistość społeczna. Jaka jest relacja między literaturą a życiem społecznym? Czy przede wszystkim indywidualizm sprzyja literaturze, czy przeciwnie – rozwój jest możliwy tylko pod presją rywalizacji, w walce tworzą się hierarchie, a literatura stanowi raczej wytwór starcia sił społecznych niż ekspresję jednostki. Zapewne indywidualistyczny lub kolektywistyczny charakter literatury oraz jej doniosłość społeczna są historycznie zmienne. Antoine Compagnon trafnie zaznaczył:
Dla Leavisa, czy choćby jeszcze dla Raymonda Williamsa, wartość literatury związana jest z życiem, z siłą, z intensywnością doświadczenia, które potwierdza, z jej zdolnością czynienia człowieka lepszym. Lecz domaganie się społecznej autonomii literatury, począwszy od lat sześćdziesiątych, a nawet jej wywrotowości, zbiegło się w czasie z marginalizacją studiów literackich, jakby jej wartość we współczesnym świecie stała się mniej pewna[4].
W świetnej książce Compagnona – Demon teorii czytamy: „Wielkość literacka wymagałaby innych kryteriów niż tylko celowość bez celu, a więc norm etycznych, egzystencjalnych, filozoficznych, religijnych i tym podobnych.”[5]. I dalej:
Moderniści i formaliści, którzy uznają punkt widzenia Eliota czy Audena za konserwatywny, gdyż kładzie on nacisk na literacką treść, zadowalają się zazwyczaj jakimś kryterium estetycznym, takim jak nowość lub uniezwyklenie u rosyjskich formalistów. Lecz nie jest to norma, skoro dynamika sztuki polega w tym wypadku na nieustannym z nią zrywaniu”[6].
Czy tekst trudny jest lepszy od przystępnego? Compagnon zauważył:
U Barthes’a rozróżnienie tekstu czytalnego i tekstu pisalnego, tym razem otwarcie wartościujące, uprzywilejowuje teksty trudne i niejasne. We wszelkim strukturalizmie odchylenie formalne i świadomość literacką waloryzuje się przeciwko konwencji i realizmowi (ulubionemu obiektowi ataków teorii literatury, co dało ten ironiczny skutek, że obficie o nim mówiła)[7].
Na tle przeobrażeń teoretycznej refleksji o literaturze coraz trudniejsza, jeśli nie niemożliwa do uratowania, wydaje się pozycja literatury „źle obecnej”. Po pierwsze, ponadczasowa jest różnica gustów lub zwykła ludzka zawiść, które sprawiają, że wśród wykluczania z tak zwanego głównego nurtu autorów zdarzają się przypadki wzajemnego dezawuowania. Znacznie poważniejszy jest drugi, destruktywny czynnik – retoryka wymuszenia. Ta przemoc symboliczna („nikt już nie sądzi, że…”, „minęły już czasy”) stosowana przez zamożne środowiska opiniotwórcze zainteresowane likwidacją tradycyjnego u nas tak obyczaju, jak myślenia (wykluczenie, między innymi przez ośmieszanie), korespondencyjnego pojęcia prawdy, metafizyki klasycznej, koncepcji integralnej osoby ludzkiej wyposażonej w wolną wolę prowadzą do utożsamienia kompetencji zawodowych, między innymi krytyka literackiego, historyka literatury, teoretyka, pisarza z ochoczym i bezwzględnym posłuszeństwem wpływowym ośrodkom medialnym dystrybuującym autorytet. Błyskawicznie i spektakularnie traci się autorytet, obstając przy sprawie przegranej. Jednakże traci się również autorytet, opowiadając się po stronie wygrywającego zła. Powszechnie, szeroko akceptowany autorytet wydaje się odwrotnie proporcjonalny do wypełniania misji społecznej. Jeśli bowiem przyjąć, że misją krytyka literackiego jest odrzucenie niskich jakości artystycznych, to wypełnienie tej misji, powiedzenie hochsztaplerom „Nie”, skutkuje nabyciem opinii frustrata, który nie nadąża za postępem, ma zły gust, jest niekompetentny.
Próby „przemytu” sensownej, ugruntowanej w dwa tysiące pięćset lat tradycji aksjologii oraz odpowiadających im treści są skazane na niepowodzenie wskutek zaawansowanych sposobów inwigilacji, ograniczania wpływu, wymuszania posłuszeństwa. Oddolny opór społeczny zależy od powszechności norm obyczajowo-moralnych jednoczących dane środowisko. W czasach, gdy normy te dekonstruuje się pod hasłami zaawansowania intelektualnego, etyki (sic!) czy edukacji, niewykonalne na dłuższą metę jest sensowne działanie w ramach niszczycielskich instytucji.
Środki zaradcze to tworzenie alternatywnych instytucji (sprzeciw wewnątrz struktur przesiąkniętych konformizmem zakrawa na daremną stratę czasu i likwidację sił zdolnych jeszcze do sprzeciwu), dowartościowywanie postaw nonkonformistycznych, przypominanie o uzależnieniu prawomocności wywodów od respektowania logiki klasycznej, popularyzacja „zakazanych”, „niecenzuralnych” treści (zarówno wiedzy historycznej, jak i jakości artystycznych, na przykład zrozumiałej poezji poruszającej doniosłe treści zamiast banalnego i/lub wulgarnego bełkotu o błahostkach, który celebruje się pod hasłem „gry z językiem”). Wszelkie wymienione środki są niewspółmierne do wyzwań, przed jakimi znalazła się literatura niszczona zarówno przez, metonimicznie rzecz biorąc, pokolenie Związku Młodzieży Polskiej, jaki przez najmłodszych janczarów kontrkultury oraz ich ojców. Osiemdziesięcio-, dwudziesto- i pięćdziesięciolatkowie stanowią zwarty front. W przełamaniu go, defragmentacji trzeba wykazać jak najwięcej indywidualnej inwencji.
Tekst ukazał się pierwotnie w: D. Heck (M. Tarczyńska), Recenzje bez cenzury, Lublin 2015.