Zatrzymać karuzelę. Wyskoczyć?
Nasze mieszkanie ma dwa zamki, królewno,
a ty narzekasz, że to marne: em-trzy.
Powiedz coś! – Niech wreszcie padną te słowa,
a potem się podniosą. Bo życie, królewno, czai się
w nas jak pantera. I gotowe jest czasem na skoki
w bok. Gryziemy się ze sobą, bo przytłacza nas
najeżone iglicami miasto. Z trzynastego piętra
rzuca się w oczy drapieżna panorama miasta.
Tu, gończe psy-buldożery gryzą ziemię i warczą
na stare cegły wykopane z środka placu.
Przez wielką płytę słychać, jak sąsiad posuwa
żonę. Ciche uderzenia deszczu, szybkie
kiełkowanie nasion. I jak pięknie puszcza się
fiołek w słońce. Słone i gorzkie. Słodkie i mdłe.
Te wszystkie cykle, w których komarzyce
rządne są krwi, a samcy trzymają się z daleka.
Mrówko, mróweczko wykopana z kopca metra
na powierzchnię ziemi. Zgięta w pół niczym
harfa krzewu na wietrze szarpiesz się wciąż
bez wytchnienia. Z krótką przerwą na lancz,
na beztroską lawinę śmiechu. A za plecami
uporczywe tykanie zegara, któremu czas
ucieka z tarczy.