12.05.2022

Ananasy w szampanie

U nas, wajchowych, różne rzeczy się zdarzają… (Sławomir Mrożek, „Ad astra”)

Jedno z pytań fundamentalnych, które mnie od dłuższego czasu gnębią, da się sformułować (lubo też wyartykułować) ze staroświecka tak: czy Maria Dąbrowska wielką pisarką była? To pytanie wzięło się na skutek lektury czterech tomów powojennych dzienników tejże. Bo też wszyscy, łącznie z Bolesławem Bierutem, uważali, że była, a mnie jakoś tak trudno przez Przygody człowieka myślącego przebrnąć… Jakoś tak – jak w Bolero Ravela – próbuję i nie mogę, próbuję i znowu nic, a potem: łubudu, z półki mi spada luksusowe wydanie Nocy i dni, w dwóch tomach o objętości dwóch płyt chodnikowych.

Pomóc sobie się starałem, do pism uczonych zaglądałem, a tam praktycznie jedno się powtarzało – mianowicie opinia, że Maria Dąbrowska była nienaganną stylistką. Myślę, że to dość szczególna formuła, ale chyba całkowicie usprawiedliwiona, ostatecznie pisarka była szczególnie wyczulona na wszelkie głosy negatywne, reagowała na nie dość energicznie. Sądzę jednak, że nie był to li tylko zdawkowy komplement, dbałość o styl należyty znaleźć można na kartach dzienników nieustannie – chociażby w tym zapisie z dnia 26 stycznia 1950 roku:

W prasie ukazały się obszerne sprawozdania z procesu ojców bonifratrów prowadzących zakład dla nienormalnych dzieci na Śląsku. Gdyby sądy nie były tylko agendami politycznej propagandy, gdyby w ogóle sprawy do publicznego sądzenia nie były wybierane wedle potrzeb polityki i propagandy, taki proces, obnażający zgniliznę szerzącą się pod płaszczykiem cnoty (nie od dziś, nie od wczoraj przecie na całym świecie, także i w tym, co dotyczy Kościoła i klasztorów, demaskowaną), może byłby i wstrząsem. Niestety, charakter stronniczy i namiętny, rozpatrywanie sprawy nie sine ira, lecz właśnie z największą pasją, sprawi, że nikt nie będzie wierzył ani w prawdziwość (może częściowo rzeczywistych faktów), ani w słuszność wyroku.

Wieczorem pisałam jeszcze do dziesiątej. A potem nie spałam aż do trzeciej. Czytałam Króla-Ducha i Conrada Wykolejeńca, Szaleństwo Almayera.

Ach, ta „zgnilizna szerząca się pod płaszczykiem cnoty” – toć to istna perełka stylistyczna; wątpliwą pociechą jest tu stwierdzenie, że i Victor Klemperer nie ustrzegł się zarazy LTI. W każdym razie wieczorem wielka polska pisarka z czystym sumieniem czytać mogła i Słowackiego, i Conrada. Ano takie czasy były, chociaż Bogiem a prawdą (do Dąbrowskiej z czasem też dotarło, że ów proces był kolejną, ordynarną prowokacją polityczną) wolę dziennik Leopolda Tyrmanda. Nadal jednak pojąć nie mogę, co ma znaczyć formuła: „prawdziwość (może częściowo rzeczywistych faktów)”, nie mnie jednak próbować się zmierzyć ze światem wartości niegdysiejszej pierwszej damy literatury polskiej. Chwilowo dajmy jej spokój, niechaj rozmyśla nad Wykolejeńcem Conrada; ostatecznie owo dwójmyślenie było i chyba jest nadal wyznacznikiem statusu Pisarza Polskiego, każdego Geniusza Naszego, każdego Wielkiego Męża narodu naszego wielkiego na wysokościach, Dam Naszych też.

No i jakoś tak głupio się zrobiło. Tym bardziej, że łamaną polszczyzną się wypowiadając: nadojeli nam eti ananasy w szampanskom. Uż bolno oni nam prijekis’. Dawaj chot’ kartoszku w zelterskoj, lisz’ by czto nibud’ drugoje.

Więc niechaj trochę milej się zrobi.

*

Żeby było wszystko jasne – zacznę od Pascala. Ten nieomal zapomniany (i słusznie, boć niewiele miał wspólnego z postmodernizmem, kontrkulturą i w ogóle) myśliciel, dawno, dawno temu (obawiam się, że nie sposób go zaliczyć do pokolenia „Nowej Fali”, nawet do pokolenia „Współczesności”, nawet do pokolenia „Kolumbów”) pisał tak:

Dzieci przerażają się twarzy, którą sobie same umazały, bo są dzieci; ale jak to, co jest tak słabe, będąc dzieckiem, może być mocne, podrósłszy? Zmieniamy jedynie urojenia; wszystko, co się stopniowo doskonali, podupada też stopniowo, co było słabe, nie może nigdy być bardzo silne. Darmo mówić: „urósł”, „odmienił się”; zawsze jest ten sam!

Jeżeli nawet była to prawda, to bardzo, bardzo dawno temu, nim umysły polskie, ociężałe, leniwe, poczciwe, zaściankowe i w ogóle przeorywać zaczęło tak zwane pokolenie „bruLionu”. Ale dosyć tego dobrego. To znaczy na tym wypada zakończyć ewentualne złośliwości.

Rzecz w tym, że ze sporym zainteresowaniem, bez przymusu, bez odrazy, bez jakichkolwiek uniesień przeczytałem książkę Jarosława Klejnockiego i Jerzego Sosnowskiego pod nieco militarnym (zobacz Jan Błoński, Odmarsz), ale i ze staropolska przydługim tytułem Chwilowe zawieszenie broni. O twórczości tzw. pokolenia „bruLionu” (1986–1996). Jako że „twórczość” w tytule nie została opatrzona żadnym epitetem, mniemałem przez chwilę, że o techniki multimedialne tu idzie, ale to mniemanie zachwiał we mnie dopisek reklamowy na okładce: „Pierwsza monografia literatury 30-latków”. Przez chwilę nawet się zacukałem: a co z drugą monografią literatury 40-latków? trzecią 45-latków? kolejną 50-latków? Którą z rzędu monografię wysmażą nam wkrótce 82-latkowie – dalipan, zrachować nie jestem w stanie, przeto te wyliczenia chwilowo przyjdzie mi urwać, świadom tego, że kryć się może za nimi Wielka Liczba (a to już byłby mimowolny plagiat, ostatecznie miast plagiatować Szymborską, winieniem cytować Świetlickiego).

A teraz całkiem poważnie. Wyliczenie komunałów, nierozerwalnie związanych z wypowiedziami pielęgnującymi „literaturę 30-latków”, względnie twórczość „urodzonych po 1960” pozwolę sobie odłożyć na nieco inną okazję (tutaj tylko dyskretnie zaznaczę, że te dwie kategorie niekoniecznie się ze sobą pokrywają, w dodatku zajrzenie do metryk urodzenia mogłoby pod znakiem zapytania postawić samą kategorię epistemologiczną, może nawet trzeba by mówić o „drugiej młodości” – więc darujmy to sobie).

Otóż pewne są dla mnie dwie sprawy. Autorzy tej książki mówią o bardzo ważnym fenomenie społeczno-kulturowym, a jednocześnie sami siebie skazują na poruszanie się w kręgu marnej literatury. Ostatecznie tyle jest szamanizmu i skandalizmu w utworach Manueli Gretkowskiej, ile w słabej herbatce miętowej – podejrzewam, że w pewnym wieku istotnie wywołującej zaburzenia akcji serca, zaś związek pisarstwa Olgi Tokarczuk z Janem Potockim tak naprawdę uznać można za co najmniej wątpliwy. Nie w tym jednak rzecz.

Otóż fenomen „bruLionu” istotnie był znaczący na tle tak zwanego drugiego obiegu drugiej połowy lat 80. Chyba nie mają racji autorzy książki, powiadając, że winna była tutaj przede wszystkim Potęga smaku Zbigniewa Herberta – akurat w tym przypadku nie przeceniałbym roli arcydzieła Herberta. Jeżeli do tej pory zachowałem w księgozbiorze Nowy wspaniały świat Huxleya wydany przez Warszawską Officynę Liberałów w roku 1985, to przede wszystkim przez sentyment do zamieszczonych tam „nieobyczajnych” ilustracji; do tej pory przechowuję także fatalną pod względem technicznym kasetę pod tytułem Pijany poeta Jacka Kaczmarskiego, który ośmielił się naruszyć etos barda narodowego.

Bo w gruncie rzeczy nie o wiersz Herberta tutaj chodziło, lecz o problem strażników czystości „etosu”. W rzeczywistości kultura „drugiego obiegu” skazana była na purytanizm – nie tylko ze względu na topikę martyrologiczną, ale także ze względu na swojego mecenasa, czyli Kościół katolicki, a także ze względu na swoich ówczesnych przeciwników, którzy nie powinni mieć jakiegokolwiek powodu do stawiania zarzutów natury moralnej. Tutaj pozwolę sobie tylko przypomnieć dość ambiwalentny (by wyrazić się oględnie) stosunek do twórczości Józefa Mackiewicza; troska o rycerski obraz etyki walki chyba zbyt długo tego pisarza eliminowała ze świadomości społecznej. O tekstach George’a Battaille’a, Geneta, de Sade’a i wielu, wielu innych nie trzeba było głośno mówić. Pomijam tu już imperatyw dojrzałości i roztropności, obowiązujący latami w kulturze polskiej, na Gombrowiczowskie błazenady patrzącej w najlepszym wypadku z pobłażaniem. Tutaj chciałem tylko przypomnieć, ile zamieszania narobiła onego czasu seria „Transgresji”; myślę, że w jakimś porządku gromy spotykające obydwie inicjatywy intelektualne mogą być ze sobą porównywalne.

Pewne jest dla mnie jedno: od pewnego czasu z „bruLionem” stało się trochę tak jak z Prometeuszem, wedle jednej z czterech legend przytoczonych przez Franza Kafkę: „Znużyli się bogowie, znużyły się orły, zamknęła się w znużeniu rana”. Albo – jak u Miłosza:

Co było wielkie, małem się wydało.
Królestwa bladły jak miedź zaśnieżona.

Co poraziło, więcej nie poraża.
Niebiańskie ziemie toczą się i świecą.

Sytuacja w kulturze polskiej jakby nam nieco znormalniała, to znaczy przynajmniej w pewnym stopniu istnieje możliwość nadrobienia zaległości, także i lekturowych. Póki co trwa możliwość dyskusji o całej przebogatej problematyce wieku XX, dyskusji, która przez lata była utrudniona ze względu na zakazy administracyjne – nie muszę chyba przypominać, jak jednocześnie purytańska i załgana była tak zwana moralność socjalistyczna.

I właśnie okazuje się po raz kolejny, że… Konrad nie chce zejść ze sceny, a mówiąc inaczej i dosadniej: trwa usilny proces reanimacji trupa. Skandal, który kiedyś posiadał istotne znaczenie kulturotwórcze, obecnie jest jedynym sposobem na przetrwanie; gdyby Gretkowska nie skandalizowała na miarę swoich możliwości, to by jej po prostu nie było! Smutne, bo smutne, ale prawdziwe. Podobnie gdyby poeci wzajem siebie nie obrażali, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że mogliby pozostać niezauważeni. Smutne, bo smutne, ale prawdziwe.

Tak sobie myślę, że dobrze, iż sami 30-latkowie opracowali Parnas bis, inaczej jest bardzo prawdopodobne, iż fenomen tego parnasu po prostu w ogóle nie byłby potrzebny. A tak przynajmniej im jest potrzebny; śmiem podejrzewać, że tyle zostanie z niego na terenie literatury, ile zostało z formacji artystycznej, której Jan Błoński poświęcił książkę Odmarsz.

*

W gruncie rzeczy uważam, że podtytuł tomu Chwilowe zawieszenie broni jest jak najbardziej adekwatny – najmniej w tym wszystkim chodzi o literaturę, najwięcej zaś o szeroko rozumianą twórczość na terenie życia umysłowego. Tę twórczość skłonny byłbym widzieć wyłącznie jako ważny proces fermentacyjny, bez którego nie można otrzymać wartościowych produktów spożywczych. Nie ma co ukrywać: drożdże są niezbędne, żeby otrzymać istotny produkt, zaznaczam jednak, iż same drożdże to nie wszystko. Można sobie co prawda wyobrazić dość upiorny dowcip, jakim będzie w upalny letni dzień, kiedy się żyta zetnie łan, podrzucenie nielubianemu sąsiadowi paczki drożdży do szamba, zda mi się jednak, że z właściwą twórczością artystyczną niewiele to będzie miało wspólnego – ot, taki sobie happening – czy jak nazwać to wydarzenie. Akurat w tym przypadku nie będę zanadto drobiazgowy, o precyzyjne terminy spierał się nie będę, to może być nawet TOT-ART.

Pojawienie się „bruLionu” było znaczącą alternatywą dla drugiego obiegu wydawniczego, w czasach PRL-u kostniejącego w szalenie namaszczoną, patetyczną i – prawdę mówiąc – wyjaławiającą intelektualnie redutę, której jedynym celem było trwanie na Straży Najświętszych Wartości (jak się okazało po kilku zaledwie latach, owe wartości nawet pieskom na budę się nie zdały). Do tego miejsca zgadzam się z rozważaniami Jarosława Klejnockiego i Jerzego Sosnowskiego. Szkoda, że obaj autorzy, proponując „chwilowe zawieszenie broni”, nie zastanawiają się nad mechanizmami socjologicznymi, które doprowadziły do kolejnej reduty, nad którą po raz kolejny wywieszoną flagę z napisem „no pasarán (tum się zacukał: Eheu! Któż jeszcze pamięta La Pasionarię?).

Powiem teraz rzecz może horrendalną, ale trudno. W jakimś sensie „bruLion” początkowo przejął funkcję „Nowego Wyrazu” czy „Radaru” – miał to być po prostu autentyczny organ Zaczynających Pisać i Początkujących, nad którym nie sprawował komisarycznego zarządu niejaki Krzysztof Pysiak. Tak było przynajmniej do dziewiątego (zima 1989 roku) numeru pisma, „bruLion” po prostu spełniał funkcję literackiego przedszkola (po okresie literackiego terminowania droga młodych pisarzy prowadzić miała do… „Zeszytów Literackich”). Myślę, że podobna była też rola „Czasu Kultury” czy „Tygodnika Literackiego”, czasopism spełniających funkcję przypominającą cokolwieczek organy Kół Młodych oficjalnego Związku Literatów Polskich. Sądzę, że elementy socjotechniki odegrały tu niebagatelną rolę; w pewnym momencie jednak pojawiła się sytuacja przypominająca opowieść o „uczniu czarnoksiężnika”; także „bruLionowi” przestał wystarczać status literackiej freblówki – i chwała mu za to.

Autorzy książki w rozdziale pod tytułem W galaktyce Gutenberga podejmują moim zdaniem bardzo ważny wątek, mianowicie problem doświadczenia pokoleniowego urodzonych po 1960 roku – chodzi tu także o doświadczenie czytelnicze, alternatywne nie tylko wobec kultury oficjalnej, ale także wobec kanonu drugiego obiegu. Szkoda, że zabrakło tutaj miejsca dla pewnej oczywistości: otóż wczesna młodość tego pokolenia przypadła na okres miłościwego panowania Edwarda Gierka.

To chociażby zadecydowało o fakcie, że tak naprawdę „bruLion” nie jest już alternatywą wobec kultury propagowanej przez pismo „Twój Styl”, sądzę, że obecnie „bruLion” ma ambicje bycia drugim „Twoim Stylem”.

Protokół rozbieżności sporządzony w tej książce zamyka następujące wyznanie „B”: „[…] mój głos to wyraz żalu za epoką żaglowców”. Nie chciałbym powiadać kategorycznie, iż „bohaterowie są zmęczeni”, ale chyba odrobina prawdy w takiej konstatacji by się znalazła. Mnie się zaś przypomniał dramat Jerzego Szaniawskiego Żeglarz, tudzież z epoką żaglowców związany problem… pomników.

Straszliwą ekspansję „młodych” do literatury opisuje w sposób raczej przewrotny opowiadanie Sławomira Mrożka Ad astra. Powiedzieć trzeba sobie wyraźnie, że opowiadanie Mrożka było groteską. Po wtóre, w groteskowym świecie autora Emigrantów aż straszno było od natłoku arcydzieł literackich. Otóż rzecz w tym, że jestem człowiekiem starej daty, urodzonym zdecydowanie przed rokiem 1960. Konsekwencją tego jest chociażby fakt, że słowo „arcydzieło”, mimo swego anachronizmu, powiedziałbym nawet: mimo swej nieprzyzwoitości, ma dla mnie jeszcze sens; tutaj obnażę się bezwstydnie do końca: nie dość, że wierzę w istnienie arcydzieł, to jeszcze i dzisiaj arcydzieła literackie udaje mi się spotykać. Zaś arcydzieło (tak naprawdę to bez niego jest chyba niemożliwa poważna rozmowa o literaturze) tam się zaczyna, gdzie kończy się skandal obyczajowy czy jakikolwiek inny. Cóż, cenię powieść Emmanuela Roidisa pod tytułem Papież Joanna wyłącznie za jej walory literackie, śmiem podejrzewać, że tyle w niej w rzeczywistości skandalu, ile w Wybrańcu Tomasza Manna. Ale zostawmy chwilowo moje upodobania literackie w spokoju.

Wypiwszy omyłkowo wywoływacz fotograficzny, z całą świadomością sięgnąć należy po utrwalacz – chociażby w tym celu, by dzieło zaczęte spontanicznie mogło zostać uznane za konsekwentnie doprowadzone do końca

– dalipan, nie mam pojęcia, kto i przy jakiej okazji wypowiedział te przemądre słowa, alić zdaje mi się, że prawda w nich zawarta winna być uznana za porażającą. Pora zatem zamknąć tę istotną, acz miejscami zupełnie niepotrzebnie pretensjonalną książkę.

*

Tutaj jedna bezczelna uwaga z mojej strony: tak naprawdę to „bruLion” nie był i nie jest aż taki straszny, jak chcieliby go przedstawić jego twórcy i animatorzy. Tak naprawdę przez pewien czas „bruLion” był propozycją kultury alternatywnej, to znaczy wykraczającej poza ramy kultury oficjalnej, jak i kultury drugiego obiegu. Nieszczęściem „bruLionu”, podobnie jak miało to miejsce w przypadku innych inicjatyw kultury polskiej, był koniec epoki realnego socjalizmu w Polsce. Otóż ta – że się tak wyrażę – „bezpowrotnie miniona epoka” odznaczała się jedną cechą charakterystyczną: troską o wyraziste kryteria, także i na terenie sztuki (por. „ni pies, ni wydra, cóś na kształt świdra”, ewentualnie: „kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam”). Okazało się jednak, że wraz z końcem jednego ustroju politycznego nastąpił kres wyrazistej hierarchii aksjologicznej; raptem też okazało się, że… nie będzie defilady, nie będzie też pomników (oj, ten Mickiewicz ze swoim wierszem Gęby za lud krzyczące…).

Jeżeli nawet tom Parnas bis przygotowany został z dużą dozą autodystansu, to jednak przeziera z jego kart obawa jak najbardziej serio: co będzie, jeżeli naprawdę nie zauważą. Pokolenie urodzonych po 1960, pokolenie ludzi wychowanych na literaturze, podjęło obecnie heroiczny trud przechodzenia do historii. Ponieważ książka Kazimierza Wyki Pokolenia literackie była lekturą obowiązkową, jest to przechodzenie zbiorowe, w karnie ustawionych szeregach, nieomal czwórkami (oj, co też się porobiło z nie tak dawnymi kontestatorami). Książki krytycznoliterackie (niezłe) pisze się parami, słowniki biograficzne przygotowuje się parami, poetów wymienia się parami, albo i w większej gromadzie, prozaiczki wymienia się parami, albo i w większej gromadzie.

Tu w tym miejscu pozwolę sobie sformułować jedno z praw historycznoliterackich, które od tej pory niechaj nosi moje imię: w pokoleniu urodzonym po roku 1960 proza została zdominowana przez niewiasty, zaś poezja przez mężczyzn – na szczegółowe rozwinięcie tego prawa przyjdzie nieco poczekać. Kolejna sprawa, pisarze pokolenia urodzonego po 1960, prezentowani i omawiani indywidualnie, bez kontekstu pokoleniowego, bez odwołań czy to do kultury oficjalnej bezpowrotnie minionej epoki, czy do kultury „drugiego obiegu” wypadają cieniutko i blado. W zasadzie jedyna perspektywa, z jakiej mówić można o ewentualnej literaturze Manueli Gretkowskiej, jest to perspektywa „na tle” – bez owego „tła” praktycznie nie byłoby o czym mówić. Tak też mówić nie ma o czym, zawsze jednak odwołać się można do owego nieocenionego „tła” – ja nie jestem drobiazgowy, to może być także „tło epoki”.

Od Marii Dąbrowskiej zacząłem, na Marii Dąbrowskiej skończyć powinienem. Nie wiem, kiedy Maria Dąbrowska uświadomiła sobie, że jest wielką pisarką; tym bardziej nie wiem, kiedy uświadomiwszy to sobie, doszła do zatrważającego wniosku, że jako taka stoi ponad wszelkim prawem, w tym ponad elementarnymi zasadami zwyczajnej ludzkiej przyzwoitości. Ale na dobrą sprawę – pies z nią tańcował, jak kto ma ochotę zanurzyć się w kuble z nieczystościami podanymi w sosie wielce pretensjonalnym, niechaj brnie przez Dzienniki powojenne. Plugawe to bo plugawe, ale może cokolwiek pouczające.

Pora jednak na wnioski.

Wniosek pierwszy – natury szczegółowej: nie taki „bruLion” straszny, pismo to nieźle nadaje się obecnie do uzupełnienia uczty kulturalnej, jaką proponuje telewizyjny Wieczór z Alicją.

Wniosek drugi – natury ogólnej (tu posłużyć się muszę zen buddyjskimi przypowieściami i kaonami Władymira Szynkariowa, gdyż bez myśli głębszej jednak się nie obejdzie):

Pewien młodzieniec, Piotr, nasłuchawszy się o filozoficznych osiągnięciach wówczas nieznanego mu jeszcze Maksyma, przyszedł doń do domu i zwrócił się do Fiodora, którego błędnie wziął za Maksyma, z pytaniem:

– Jaki jest sens przyjścia bodhisatwy z południa?

– Pomyślawszy nieco, Fiodor spokojnie powiedział:

– Nie wiem.

W tym czasie w rozmowę wmieszał się Maksym i rzekł:

– A idź ty do dupy z swoim bodhisatwą!

Porażony Piotr, sławiąc Maksyma i Fiodora, odszedł.

Niechaj wolno mi będzie zakończyć tą przypowieścią, otwierającą zupełnie nowe perspektywy myślowe, towarzyszące spotkaniu Wschodu z Zachodem. Mimo wszystko i ananasy, i szampan to rzeczy i smaczne, i zdrowe. Natomiast monotonne powtarzanie, że „bruLion” wielki był, jest i będzie – z perspektywy rytualnych tybetańskich młynków modlitewnych – zapewne słuszne i zbawienne, z perspektywy nieco mniej rytualnej – cokolwieczek dęte i jałowe.

Może takie nam czasy nastały dla polskiego życia literackiego; osobiście jednak wolę ananasy:

Ergo: uważam za istne prawidło
(W którego kole się zaklętym kręcę),
Że marmur – marmur, zaś mydło jest mydło,
Że – robić z mydła, to – umywać ręce!

Lubo – gdy wspomnę praczki polskie, które
Ponad stawami coś klepią, jak chmurę
Ociężałego wilgocią i mrokiem –
Aż poprawują fartucha pod bokiem
I amazonne ręce swoje błocą…
(Z czego ktoś piękny zrobiłby obrazek,
Ile że stawy te słońcem się złocą) –
Dwakroć oceniam mydła–wynalazek!

Daremne żale, próżny trud: „marmur – marmur, zaś mydło jest mydło”…

 

J. Klejnocki, J. Sosnowski, Chwilowe zawieszenie broni. O twórczości tzw. pokolenia „bruLionu” (1986–1996), Warszawa: Sic!, 1996.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Adamiec, Ananasy w szampanie, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...