Ars moriendi, czyli poradnik czynności nieużytecznych (fragment)
16.
Słowo daję, że żyła. Ona tylko niepostrzeżenie przysiadała na brzegu
łóżka, bo myślała, że to łóżko jest jej, jak już nic bardziej
na świecie. Przecież gdzieś musiała wracać po całym dniu.
W końcu to jedna trzecia jej lepszego życia na tych
czterech nogach i kilku sprężynach.
Nigdy nie mówiła o swoich snach,
a właściwie tylko raz, ale nie chciałam uwierzyć.
Była już wtedy po całym życiu, nigdy po pracy.
Może dlatego przysiadała na rancie łóżka.
Jak dusza na ramieniu
między dniem a odlotem, do którego już
musiała się szykować od dłuższego czasu,
tylko ja tego nie zauważyłam między jednym a drugim
moim krokiem. Słowo honoru, ona była. W tym domu, ale jego
już nie ma. Stał tu, na swoim miejscu, gdzie teraz jest ziemia, która
ją nosiła. Naprawdę. Najpierw sprzed okna odeszła stara czereśnia,
tej odmiany już nie ma,
ale babcia Stefania jeszcze wtedy była.
Zgarbiona chodziła ścieżką do domu. Ścieżkę przenieśli.
Na niej postawili nowe fundamenty. Ona naprawdę była.
Jak mam to jeszcze powiedzieć?
22.
Tak, śmierć zaczyna fascynować, gdy już
nabieramy pewności, że da się ją jakoś przeżyć.
39.
Rozpalmy stosy ze słów. Ars bene moriendi.
Wyczyścimy buty, które nam założą. Ars bene moriendi.
Połóżmy im głowy na krochmalne poduszki. I nam położą.
My, chagallowscy rekruci.
Śmierć potrzebuje oprawy.
Stroi się długo. Więc różanopośladka kroczy
przez skąpe godziny. Przyzwyczajenie wygasa wolniej
niż życie (a może się mylę). Consuetudo altera natura est.
41.
A jeśli nie ma TAM? I ich nie ma ani na górnym piętrze, ani pod najsłodszą czereśnią na tej ścieżce, którą przenieśli, ani w szumie bzu czarnego. I na nic pójdzie moje dokarmianie duchów okruchami wiersza… cip, cip (albo coś takiego). Bo to tylko nasze pragnienie puszcza na wody w zakorkowanej butelce te dyrdymały niczym echo. Jakbyśmy ostatkiem sił chcieli uwierzyć, że jesteśmy niezbywalni i wszędzie. I nawet Non omnis moriar.
42.
A jeszcze wczoraj tu był człowiek. Potwornie kasłał, co cię doprowadzało do szału. I nie pomagały już żadne syropy, nawet z kwiatów białych bzu czarnego. Potem kładziesz mu głowę na krochmalną poduszkę i wzuwasz buty w ostatnią drogę. Ars bene moriendi. Bo jeśli wszystko jest powtórzeniem i nie jest po raz pierwszy... Czajnik przeraźliwie piszczy, muszę wyłączyć wodę.