16.11.2022

Gry do-słowne (fragment)

I                  … czyli drugie dno

Musi być motyw, potem mgnienie kończące się jednym. Początki,

dziewicza bezdeń otwarta na kondygnacje. Stoję na uskoku,

może krawędzi, puszczam łódkę z gazety na głębokie

(woda plum, plum).

Zanim w nią wsiądę, powinnam zadrzeć głowę do góry,

bo nie daj Boże z mansardy Picasso rzuci na mnie urok.

Rodin też może Pocałunkiem. Nieszczęście gotowe.

Samosterowne słowa, hologram.

Zepchnięta w otchłań egzystencja. Samo-strawna. Może nawet

samo-zbawienna. No cóż, żadna poznana wersja estetyki

nie ma tu zastosowania. Już prędzej prehistoria.

Łódka podsiąka wilgocią. Wciąż płynę. Za mną aleja Szopena.

Naprzeciw wychodzi węzeł księżycowy. Rahu.

Czy mam mówić dalej? Mam?

A zatem tłumaczę: jest głowa demona, musi być i ogon,

nazwano go Ketu. Dwie strony medalu

(raz, dwa, trzy wychodź ty).

Łódka tonie. Wszystko gna do mety.

Metaforyka, metafizyka, metonika, tektonika

i zaćmienie słońca.

Żaden klucz… proszę mi wierzyć.

(Rzecz dzieje się bez halucynogennych grzybów tra la la).

 

X                 Rzecz o namiętnej obecności

(…)

Rzecz o namiętnej obecności, kadr funeralny.

Statyści na scenę! Główny aktor już czeka!

Rozdanie do kwadratu. Czyściec w sensie do-słownym.

 

Ekointymny ogród. Utwór nad utwory. Czasem tłusty przepych

mezofauny. Barok i odchudzanie linii naprzemienne, ale częściej

schludne oversize z efektem ombre i tendencją wzrostową.

Wszystkie elementy łączy – co wyrazić trzeba w końcu – miłość do ziemi.

Jak w kołowrotku wokół niej się kręci. Agrolaboratorium w obłędzie.

Pędzi do zatraty. Nawet starodawna czara biodra. I kret

dobrze schowany, i dziesięć jeży martwych leży do recyklingu gotowych.

Co za wizja higieny. W akcie tworzenia chroniczne chwile zagłady.

Źrenicą kosmosu ledwo namacalne. Nic dodać, nic ująć,

precyzyjna manufaktura. W białych rękawiczkach.

 

– Genialnie rozwiązana sprawa life-odpadów.                                                                         (…)

                                   Rzecz o namiętnej obecności, kadr funeralny.                                                                     Statyści na scenie. Rozdanie x do n-tej.                                                                               Śmiertelna choroba duszy. Gramy do końca.

 

         Znów nów, za chwilę wzejdzie puszczyk… a-psik, a-psik… powietrzem targają drzewa. Zdejmij wyniosłości z moich, mniesz mankiet, od Gucciego ażury. O tak, przesuń się trochę albo obejmij. Niż baryczny zakłócił spokój. Ta zawierucha… a-psik… nocy i wilgoć niemożebna. Zawsze się bałam influenzy stawów.

 

          Jakie zimne masz stopy. Drżysz cała i powietrze z tobą.

 

          Nie opanowałam jeszcze zmiennocieplności, chi, chi. A tak prosiłam, żeby na popiół. Na ostatnią wolę w tym kraju nie ma co liczyć.

 

         Dobrze, że bez ognia. Teraz w mojej dłoni mieszczą się ładnie.

 

         Być jak wiatr i zupełnie bez granic…

 

         Granice nie dają bezpieczeństwa.

 

         A jeśli istnieje coś więcej niż pięć zmysłów? Zmysł jednego brzegu
na przykład. Stoisz na nim z siną dalą w oczach i wślepiasz się w głębię, lecz zawsze po jednej stronie. Niby możesz skoczyć, a jednak pozostajesz na nim.

 

         Zabije nas kiedyś nostalgia.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Elżbieta Musiał, Gry do-słowne (fragment), Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...