09.03.2023

Asymilacja

Gdyby pilot bardziej zniżył lot tej, przekraczającej szybkość dźwięku maszyny, to huk, przerażający świst i jazgot spotęgowany echem wyrwałby z odwiecznego snu wrośnięte w ziemię polne głazy. Jeszcze nie ucichły przekleństwa rzucane pod adresem pilota-żartownisia, gdy odezwała się syrena alarmowa i głosy oznajmujące koniec sennych marzeń.

– Pobudka! Pobudka! Pobudka!

W ten najprostszy pod niebem sposób, dowódca pułku niejednokrotnie czynił przygotowania zachęcające do życia. Przed zakończeniem nocnych ćwiczebnych lotów, znienacka spadał z chmur nad uśpione koszary, czyniąc taki rumor, jakby wszystkie góry świata się kruszyły i lawiną skalnych głazów spadały w głąb blaszanego kotła.

Na taki sposób, przygotowujący żołnierzy do podjęcia codziennych czynności służbowych, mógł sobie pozwolić tylko dowódca i czynił to z upodobaniem godnym maniaka.

Podczas apelowej zbiórki nastąpiło oficjalne rozwiązanie dotychczasowej Kompanii Szkolnej. Po swoje przydziały w ludziach zgłosili się szefowie poszczególnych pododdziałów, wchodzących w skład pułku.

Sporą grupę żołnierzy przekazano do autonomicznej Kompanii Wartowniczej. Kilkunastu, posiadających uprawnienia do prowadzenia pojazdów mechanicznych, skierowano do Kompanii Samochodowej. Natomiast tylko czterech spośród kilkudziesięciu zaprzysiężonych, wytypowanych zostało do prac kancelaryjnych. Po szeregowca Pielickiego zgłosił się kapitan Rekoń ze sztabu batalionu, na dalszych dwóch żołnierzy oczekiwał porucznik zarządzający MPS-em, co się winno czytać Magazyn Paliw i Smarów. Prawdopodobnie już wcześniej zostało ustalone, że szeregowcy Strozik i Popiołkowski mają się zameldować w kancelarii pułkownika Bryły.

Po likwidacji tymczasowego miejsca kwaterowania „kotów”, jak powszechnie nazywano żołnierzy Kompanii Szkolnej, uprzątnięto znajdujące się na placu namioty, latryny zasypano ziemią zmieszaną z chlorem, a byłych już rekrutów przeniesiono do bloku koszarowego. Wszystkich umieszczono w salach zajmowanych wcześniej przez zwolnionych do cywila rezerwistów. „Stare wojsko” – nazywane tak z racji odbycia dwuletniej służby – odeszło do cywila cicho, prawie niezauważone. Zupełnie tak, jakby się wymykali w obawie przed niespodziewanym zatrzymaniem.

Po krótkiej rozmowie z oficerem, pełniącym służbę w kancelarii szefa Sztabu Batalionu, szeregowcowi Popiołkowskiemu powierzono funkcję pomocnika w pracach kulturalno-oświatowych z zadaniem opanowania i sprawnego wykorzystywania urządzeń radiowych, które znajdowały się w garnizonowym radiowęźle.

Zadaniem szeregowca Strozika było prowadzenie podstawowej księgowości magazynowej. Polegało to na comiesięcznym rozliczaniu gospodarki samochodowej z przebiegu kilometrów, zużytego paliwa i stanu magazynowego części zamiennych. Jednakże obu żołnierzy równocześnie zobowiązano do stałego zajmowania się pracami kulturalno-oświatowymi.

Od samego początku relacje pomiędzy obu „artystami”, jak pogardliwie się do nich odnoszono, układały się bardzo dobrze. Strozik, mieszkaniec nadwiślańskiej wsi Bliskowice na Lubelszczyźnie, był synem partyzanta-żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych, którego z niezwykłą zaciekłością ścigały organy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i KBWVide wirtualna Encyklopedia PWN[1]. Tych dwóch szeregowców zbliżył trudny i podobny do siebie okres dzieciństwa oraz pamięć o wydarzeniach stalinowskiego terroru za czasów Bieruta i oddanych ideologii komunistycznej zbrodniarzy. Poszukując swojego miejsca w zakłamywanej rzeczywistości, rozumieli się znakomicie.

W wojsku polskim propaganda polityczna była szczególna. Przede wszystkim nieprzyzwoicie nachalna, ukierunkowana na uformowanie nowego człowieka. Chwytano się różnych sposobów. Od chytrej prowokacji począwszy, do nagradzania spolegliwych modną w tym czasie w wojsku polskim odznaką „Wzorowy Żołnierz”, kończąc. Uhonorowanemu taką odznaką przysługiwał trzydniowy urlop i darmowe, opłacane przez państwo bilety do miejsca zamieszkania i z powrotem. Rokującym nadzieje na pozostanie w zawodowej służbie żołnierzowi towarzyszyła obietnica awansu. Ostatecznie otrzymywał stopień starszego kaprala. Od tego momentu czekała go długa i ciężka droga do uzyskania rangi plutonowego.

Cwani karierowicze, przeróżni specjaliści od socjotechniki po intensywnych kursach doszkalających politrucy, stosowali wszelkie możliwe propagandowe chwyty, aby przyciągnąć maksymalną ilość nieświadomej politycznie młodzieży. Pokusy mnożono obietnicą służbowego mieszkania w wybranym rejonie Polski, talonem na odkurzacz, lodówkę, czy pralkę typu „Frania” . Wielu ulegało umiejętnie odmalowywanym obrazom przyszłej kariery zawodowej. Jedni z cynicznego wyrachowania, inni z powodu własnej naiwności.

Rozumiejący te podstępne metody potrafili umiejętnie wykorzystywać słabości systemu wychowawczego. Rozszyfrowanie stosowanej socjotechniki  gwarantowało bezpieczne przejście pośród licznych, sprytnie stosowanych przez reżim pułapek indoktrynacyjnych.

Można było zauważyć ogromną różnicę zachowań pomiędzy zawodowymi oficerami służby administracyjnej, a personelem technicznym i „latającym”. Zarówno młodsi, jak i starsi oficerowie-piloci, oblatujący maszyny, których szybkość przekraczała prędkość dźwięku, a także technicy z Dywizjonu Obsługi Samolotów byli ludźmi, którzy nie manifestowali swojej wyższości. To była intelektualna elita pułku. Życzliwi, zawsze pogodni, skłonni do udzielenia pomocy cieszyli się szacunkiem i podziwem u szarych zjadaczy kaszy, podczas gdy spora grupa oficerska zwana kadrą, manifestowała swoją władzę, którą w istocie posiadała i przy każdej okazji starała się ją podkreślać.

Priorytetem było wdrażanie pojęć: – bezwzględnej dyscypliny, karności, i niezachwianej wiary w głoszone idee partyjnych tuzów.

Spośród dużej grupy podoficerów zawodowych od plutonowego do sierżanta, tylko nieliczni cieszyli się sympatią żołnierskiej masy. O większości nielubianych świadczyły nadawane im pogardliwe nazwy: „trepy”, „zupaki”, „baniaki”. Na wyjątkowo zły, można rzec pogardliwy stosunek do swojej osoby, zasługiwał dosyć oryginalny podoficer w stopniu sierżanta. W batalionie pełnił on funkcję szefa Kompanii Wartowniczej, a więc szczytną rolę opiekuna i „ojca”, którego obowiązkiem była dbałość o podkomendnych, szczególnie tych „świeżo upieczonych” delikwentów, pod przymusem przebranych w wojskowe umundurowanie.

W praktyce wyglądało to inaczej. Sierżant Pieroń, szef Kompanii Wartowniczej całą posiadaną energię wkładał w gnębienie swoich żołnierzy. Używał przy tym niezwykle wymyślnych, piętrowych przekleństw, które wygłaszał pełnym patosu modulowanym głosem, akcentując każdy dosadny wyraz z wyraźnym uwielbieniem, tak jakby słuchanie siebie samego sprawiało mu seksualną satysfakcję.

Charakterystyczną cechą, jaką można było zaobserwować w zachowaniu sierżanta Pieronia była mściwa, granicząca z sadyzmem pasja zaatakowania potencjalnego męczennika. Gwałtowny napad furii z jaką rzucał się na ofiarę, miotane wyzwiska i przekleństwa zamiast zgorszenia budziły zdumiewające zaciekawienie. W czasie takich dość częstych scen, na dolnym piętrze sąsiadujących kompanii zbierała się żądna rozrywki gawiedź, aby z rozdziawionymi gębami słuchać wyrzucanych z uwielbieniem złorzeczeń.

Po upływie jakiegoś czasu można się było dowiedzieć, że obecny podoficer w stopniu sierżanta Bronisław Pieroń to były ksiądz. Porzucone kapłaństwo, koloratkę i sutannę zamienił na inne umundurowanie, w którym się odrodził, znajdując swoje właściwe miejsce na ziemi.

Niejedni chłopacy przybyli z bialskopodlaskich wiosek, skarżyli się, że  niegodziwy los skazał ich na takiego „ojca”. W głębi duszy obiecywali najokrutniejszą zemstę na sierżancie Pieroniu, który swoje przekleństwa wygłaszał na podobieństwo nauk głoszonych z ambony. Charakteryzujące się bezbłędną dykcją, wspomagane aktorską gestykulacją obraźliwe – poczynające się od prababki do Bogu ducha winnej matki ofbrabianego – przekleństwa, dla wielu były czymś wyjątkowym, żeby nie powiedzieć podziwianym. No cóż, umiejętność tak budowanych wyzwisk stanowi rzadkość. Nawet pośród wytrawnych recydywistów.

Nikt rozsądny nie składał skarg do dowódcy garnizonu, by żalić się na swojego szefa, na jego wyszukane obraźliwe zwroty i podłe traktowanie. Żaden podkomendny nie chciał pogarszać i tak już okrutnej rzeczywistości. Być może dlatego sierżant Pieroń nigdy nie miał kłopotu z obsadzeniem posterunków. Chętnych do pełnienia uciążliwej służby wartowniczej nie brakowało i nie było to spowodowane tym, że wartownikowi przysługiwał  dodatek w postaci kawałka rotacyjnej kiełbasy. Na strzeżonych odcinkach nie było ryzyka kontaktu z sierżantem Pieroniem, a jeśli już to ... Poniektórzy, zaopatrzeni w ostrą amunicję słali niechrześcijańskie modły o takie spotkanie.

Obaj „artyści” swoje prace zaczęli od uporządkowania świetlicy. Wstępna lustracja obiektów k. o. przeprowadzona przez porucznika Stasiuka i jego przybocznych, wypadłaby o kilka punktów wyżej...

Gdybyście kochani poświęcili więcej miejsca faktycznej i znaczącej przewadze na polu osiągnięć naukowych Związku Radzieckiego nad ledwie podążającą za nim kapitalistyczną Ameryką. Tak? Dowody? Proszę bardzo! Rok 1957 pierwszy, schwytany na ulicach Moskwy bezdomny pies Łajka wystrzelony na orbitę okołoziemską. Tak? Amerykanie w tyle! Tak? Następnie rok 1961, tak? Niebywały sukces, któremu patronował I sekretarz KPZR Nikita Chruszczow, to lot człowieka w kosmos. Rozumiecie? Czło-wie-ka!!! Pierwszego na świecie radzieckiego człowieka! Od tego czasu zaczęło się opanowywanie przestrzeni kosmicznej, a obecność robotnika-kosmonauty, członka partii komunistycznej w kosmosie, niezwykłego Jurija Gagarina świadczy o trafności i wyższości głoszonej ideologii marksizmu-leninizmu. Tak? Ameryka znowu w tyle! Przykładów jest bardzo dużo. Setki, a może tysiące. Tak?

Tak jest obywatelu poruczniku! – Obaj żołnierze puścili do siebie oczko.

Wykorzystajcie to, a nagroda was nie ominie – z zagadkowym uśmieszkiem dodał politruk i oddalił się drobnymi kroczkami, tak jakby coś go uwierało w krocze.

Ty, on cierpi na hemoroidy – zauważył któryś z przechodzących obok żołnierzy.

I pewnie dlatego taki upierdliwy z tym swoim Nikitą – dodał inny, który słyszał cała rozmowę, udając zaczytanie w „Żołnierzu Wolności”, piśmie, którego tak naprawdę nikt nie czytał, a całe stosy wykorzystywano w sposób racjonalny. Pismo spełniało nieodzowną funkcję higieniczną, wypełniało bowiem lukę chronicznego braku papieru toaletowego.

No cóż, mój kochany Witku, bierzemy się do roboty – zakomunikował Strozik. – Ty wyszukujesz materiałów z łajką, a ja z Gagarinem. Zgoda?

Tak jest, szeregowy Strozik. A teraz proszę o pozwolenie odmeldowania się.

Zezwalam, szeregowcowi Popiołkowskiemu na półgodzinne oddalenie się – roześmieli się ze sparodiowanego obowiązującego drylu.

Świat wokół stawał się bardziej przyjazny. Powoli, systematycznie można było rozpoznawać czyhające zagrożenia i nabywać umiejętności unikania kłopotów.

To tak jak z unikaniem nadejścia pory zimowej.

To, co zastali w sypialni po powrocie z obiadu przekreśliło pogodny nastrój wszystkich bez wyjątku i mogło się przyczynić do niestrawności. Gdyby przez tę sypialnię przeszedł huragan to prawdopodobnie spustoszenie byłoby mniejsze. Wszystkie żelazne prycze i stołki, służące do układania na nich kostek powywracane. Stosy rozrzuconej słomy wyciągniętej z sienników i zagłówków pomieszane z osobistymi rzeczami zrobiło przygnębiające wrażenie.

Niejeden zadawał sobie pytanie, co tu się stało.

Unoszący się jeszcze w powietrzu kurz i zwisające z kloszów pęki słomy były dowodem na to, że akcja  zakończona została tuż przed przybyciem do sali, a biorący w niej udział żołnierze starszego rocznika w przyległej świetlicy spokojnie oglądają telewizyjny odcinek Kabaretu Starszych Panów pod tytułem Kaziu zakochaj się i bawią się doskonale.

Uwaga żołnierze – usłyszeli głos kaprala Wokurki. – Nie ma sie na co gapić, tylko wziąć do roboty. Wszyscy jak tu jesteście macie doprowadzić do porządku te sale. Daje na to pół godziny! Po tym czasie ktoś z was zamelduje mi o zakończeniu roboty. Jasne?

Nikt nie raczył odpowiedzieć, więc kapral przeciągając wyraz zapytał powtórnie – jaaasneee?!

Ktoś nieśmiałym głosem odpowiedział – tak jest obywatelu kapralu.

To wy mi o tym zameldujecie – wskazał na odzywającego się kapral – wasze nazwisko?

Bieniek – wyszeptał zakłopotany szeregowiec. Najwyraźniej w tym momencie najchętniej zapadł by się pod podłogę.

To wy będziecie odpowiedzialni za wykonanie zadania szeregowy Bieniek. Macie zegarek? Za pół godziny – spojrzał na tarczę swojego zegarka produkcji enerdowskiej marki „Ruhla”, którym się szczycił przed wszystkimi. – Powtarzam, za pół godziny zameldujecie mi o wykonaniu. Znajdziecie mnie u szefa kompanii.

Czasu było niewiele. O porozrzucane sienniki i słomę trzeba było walczyć. Ale najpierw musowo było poustawiać prycze, żeby mieć miejsce na upychanie odnalezionego już siennika i zagłówka. Nic dziwnego, że kapral nie miał ochoty obserwować scen wydzierania sobie koców, prześcieradeł i odbierania rzeczy osobistych. On wiedział, co się będzie działo. Dowodem na to były salwy śmiechu, dobiegające z kanciapy szefa kompanii.

W końcu sali doszło do awantury. Poszło o koc i prześcieradło. Dwaj szeregowcy wydzierali sobie niezbędne przedmioty, uważając je za własne. Sprzeczka i próba wyjaśnienia spowodowała opóźnienie. Nie było czasu na uprzątnięcie pokruszonych ździebeł, których pełno znalazło się w szparach podłogi.

Zobligowany do złożenia meldunku szeregowy Bieniek nie mógł dłużej zwlekać. Pełen najgorszych przeczuć ruszył w kierunku matecznika szefa kompanii.

Jeszcze nie zakończyła się pierwsza kłótnia o własność koców, a wybuchła nowa. Doszło do bezpardonowej szarpaniny, gdy w kulminacyjnym momencie sporu do sali wkroczył szef kompanii sierżant Kozób i kapral Wokurka. W jednej chwili ocenili sytuację.

Baczność! – wrzasnął kapral. Przyjąwszy groźną minę spojrzał na zegarek. – Co tu sie dzieje? To tak ma wyglądać żołnierska solidarność? – patrzył na chłopaków, którzy nie zamierzali wypuszczać z rąk koców, uważając je za swoją własność.

Czy was szeregowcy nie dotyczy komenda „baczność”? Baczność! – to polecenie skierowane było wyraźnie do nich obu. Zareagowali, upuszczając koce przyjęli żołnierską postawę zasadniczą. – Taaa. Od wyznaczonego czasu upłynęło 45 minut, a tu nadal jak w cygańskim burdelu! – negatywnie ocenił stan rozbabranych łóżek i z grubsza zamiecioną podłogę.

Szeregowy Bieniek, wystąp!

Zdeprymowany, Bogu ducha winny chłopak wystąpił na środek sali.

Nie wypełniliście rozkazu, szeregowy Bieniek. Miało być pół godziny.

Tak, ale...

Milczeć! Nie odzywać sie, jak nie ma polecenia, jasne?

Tak jest.

Miiilczeć! Nie rozumicie, co przed chwilą powiedziałem? Jak pozwole wam mówić to wtedy sie wygadacie. Co to za bijatyka? – spojrzał w kierunku bezradnie stojących szeregowców. Jeden z nich próbował nogą przyciągnąć koce bliżej siebie. Na szczęście ruch ten nie został dostrzeżony przez kaprala, ale zauważył to pretendent i nieznacznie przydeptał róg koca.

Szeregowy Bieniek! Meldować mi o tym, co tu zaszło!

Meeelduję, żee nie wiem, obywatelu kapralu. – wystękał pognębiony żołnierz, szukając ratunku w zawieszonym na ścianie portrecie jakiegoś radzieckiego gieroja.

Jak to nie wiecie, jak to nie wiecie? Cóż to za żałosna banda od świętej Jadwigi? W sali, jak w cygańskim haremie. Szarpanina i bijatyka, jak podczas zabawy pod wiejską remizą, a wy, szeregowy Bieniek nic nie wiecie?

Melduję, że nie wiem. – oświadczył zdecydowanym głosem pytany. Być może spłynęła na niego jakaś moc z portretu odznaczonego orderem Lenina, anonimowego bohatera.

Meldować mi w paru słowach – zwrócił się do skłóconych kapral. – O co sie szarpiecie?

Obywatelu kapralu – zaczął poprawnie szeregowy Gaj – moje koce chce sobie przywłaszczyć szeregowiec Góra. Poprawił przy tym postawę, stając obiema nogami na spornej rzeczy.

To są moje koce – zaprotestował Góra. – Od samego …

Co wy szeregowy Góra? Zapomnieliście gdzie jesteście? Nie wezwany milczy! Zrozumiano?

Z tego, co się tu dzieje wnioskuję, że brakuje koców, tak? – odezwał się milczący dotychczas szef kompanii. – Jak to możliwe? Jednakże tę kwestię zostawmy na później. W tym momencie należy się wyjaśnienie powodu, dla którego została przeprowadzona rewizja. Tak. Rewizja! Zatem pytam. Który z was posiada i udostępnia innym „świerszczyki”?

Na zapadniętą ciszę powoli opadał wzniesiony pod sufit kurz.

Widzę, że udajecie nieświadomych. Żeby było jaśniej, powtarzam. Który z was posiada obrzydliwe pisma pornograficzne i sieje zgorszenie, wystąp.

Nikt nawet nie drgnął.

Nie ma odważnego? – rozglądając się po zgromadzonych z cynicznym uśmieszkiem zapytał sierżant Kozób. – Rozumiem was. Doskonale wiecie, że posiadanie i rozpowszechnianie pism pornograficznych w naszej socjalistycznej ojczyźnie jest karalne. W ludowym wojsku polskim szczególnie ścigane i karane z większą surowością. Do naszej wiadomości doszło, że ktoś spośród was posiada i rozpowszechnia pornografię, przy pomocy której osłabia żołnierskiego ducha. Musicie wiedzieć, że jest to nowy, typowy dla imperializmu amerykańskiego sposób dywersji, wymierzony we wspólnotę krajów Demokracji Ludowej, miłujących pokój.

W trakcie tego wystąpienia można było usłyszeć odgłos puszczonego bąka. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie jego piskliwy i przedłużający się w czasie dźwięk, który przypominał strojenie wiolonczeli.

Nastąpiła konsternacja. Niemal wszystkie oczy skierowały się w stronę szeregowca Saka. A on stał utrzymując nonszalancką pozę z kciukami wetkniętymi za pas główny, poruszał podbródkiem w charakterystyczny dla niego sposób.

Ciszę przerwał sierżant Kozób, oświadczając, że na szczęście poszukiwanie „świerszczyków” nie potwierdziło złośliwego zapewne donosu, ale przed pokusami posiadania czegoś podobnego, jego zadaniem, jako szefa kompanii jest obowiązkiem udzielenie przestrogi na przyszłość.

Wracając do sprawy własności koców. Kto z was się zabezpieczył i oznaczył koce swoim inicjałem? Jest ktoś taki? Nie ma. To pierwszy zasadniczy błąd i z miejsca należy to naprawić. Nikt nie jest w stanie rozstrzygnąć prawa do własności, nie mając żadnych na to dowodów. Aby spór zakończyć proponuję jedyne rozsądne rozwiązanie. Podzielicie się tymi kocami, a po brakujące zgłosicie się do mnie po wydanie drugich. Niestety, jest to własność państwowa, która nie może być ot tak roztrwoniona, dlatego informuję, że za wydane dodatkowo koce otrzymujący je, muszą zapłacić.

Nie mamy pieniędzy obywatelu sierżancie.

Przewidzieliśmy i taką sytuację. Za wydane koce lub za jakąkolwiek inną utraconą rzecz, wartość tych przedmiotów będzie potrącona z przysługującego wam żołdu. To tyle. Przestrzegam przed awanturami. W ludowym wojsku polskim w czasie pokoju, nic nie ma prawa zginąć. Udowodnione przypadki kradzieży będą karane bardzo surowo. Zdarzało się, że okolicznym rolnikom odbierano wojskową własność, którą jako paserzy kupowali od nieuczciwych żołnierzy. I były to nie tylko koce, ale także czapki, szaliki, kompletne mundury, a nawet pasy główne. Poszkodowani zameldują się u mnie po zakończeniu porządków.

Do apelu wieczornego pozostało półtorej godziny – zauważył kapral Wokurka. Ruszcie się do sprzątania. Szeregowy Bieniek! Zameldujecie mi o gotowości do kontroli. Zrozumiano?

Tak jest – odparł z miną nieszczęśnika szeregowiec. Na pewno w tej chwili przeklinał swoją poprzednią gorliwość. Dotychczas zawsze stał w cieniu i czuł się bezpiecznie.

Znajdziecie mnie u szefa kompanii – dodał kapral.

Po jego wyjściu zaczęło się gorączkowe poszukiwanie i wydłubywanie z licznych szpar drobnych fragmentów słomy. Tamci z końca sali nadal targowali się o własność, gotowi do bójki.

Idę złożyć meldunek – oświadczył z miną cierpiętnika Bieniek.

Ogłoszona decyzja spowodowała, że nastąpiła zupełna cisza. Tylko obaj niepogodzeni trzymali za koce z minami, które wzbudzały śmiech.

O dziwo, do sali wszedł tylko szeregowiec Bieniek. Nadal nie wyglądał na zadowolonego z roli jaką mu wyznaczono. – Zbiórka kompanii na korytarzu – powiedział cichym, jakby zawstydzonym głosem.

Z nieznacznie maskowanym ociąganiem opuścili salę, ustawiając się według wzrostu w tradycyjny dwuszereg. Kapral przeszedł mimo bez słowa. Widać było, że coś knuje. Zawsze, kiedy zamierzał zrealizować jakąś złośliwość nie patrzył w twarze podkomendnych.

Czwórka z końca, do mnie! – usłyszeli wezwanie kaprala. Zawahali się. Nie wiadomo było, z którego końca, ale rozwiązanie podpowiedział rozsądek. Kolumna marszowa brała początek od najwyższych wzrostem. Na końcu zawsze kroczyli najniżsi. Ponaglana przez kolegów czwórka z tylnego szeregu musiała zaryzykować. Niechętnie weszli do sypialnej sali skąd nie dochodził żaden dźwięk. Trwająca cisza i brak kontaktu wzrokowego wprowadził oczekujących w stan zaniepokojenia.

Nareszcie. Najpierw ukazała się dwójka mikrusów z rękami uniesionymi do góry, w których trzymali rozciągnięty ponad głowami koc. Z drugiego końca dwaj inni w identycznej postawie. Na ten procesyjny widok wszyscy patrzyli z najwyższym zdumieniem.

Z ogromnym żalem melduję kompanii o konieczności dokonania pogrzebu – powiedział ze smutkiem kapral.

–???

Podczas gruntownego sprzątania sali, pomimo surowego zakazu, ktoś z was pił alkohol i palił, aby to ukryć wdeptał szluga w podłogę, a butelkę ukrył w zagłówku. Na próżno! Czyjś występek został zdemaskowany o czym mogą zaświadczyć ci oto czterej zasłużeni żołnierze – ruchem głowy wskazał czwórkę trzymającą nad głowami rozciągnięty koc, a na nim sporych rozmiarów pet i pusta flaszka po tanim, popularnym winie „patykiem pisane”. – Całą kompanią wyjdziemy przed blok i uroczyście pochowamy tego niedopałka razem z butelką. Nie spoglądajcie takim wzrokiem! To będzie dla was nauczką na przyszłość. Pierwsze: gardzić pornografią, nikotyną i alkoholem. Drugie: podporządkować się regulaminowi, który nie został stworzony tylko po to, aby sobie wisiał i obsrywały go muchy. Idziemy z pieśnią na ustach. Każdy zna piosenkę Jak to w naszym pułku ładnie. Śpiew od czoła – zakomenderował kapral i zaintonował melodię przedwojennej legionowej piosenki ze zmienionymi przez anonimowego poetę słowami:

Jak to w naszym pułku ładnie (x2)
kiedy flaszka w ręce wpadnie (x2)
koledzy jej nie żałują (x2)
inni także posmakują (x2)
i za nasze młode lata (x2)
wzniesiesz toast tra ta ta ta (x2)
śpij butelko w ciemnym grobie (x2)
niech się kapral przyśni tobie (x2).

Cieszące się wolnym czasem starsze roczniki żołnierzy tylko na to czekały. Opuścili zajmowaną świetlicę, by nie przegapić ciekawie zapowiadającego się widowiska. Zapewne sami byli kiedyś ofiarami takiej prowokacji, a teraz chcieli to przeżyć jeszcze raz, ale w roli obserwatorów.

Procesyjny korowód z piosenką na ustach wyszedł z koszarowego budynku, by okrężną drogą dotrzeć do okolonego murem śmietnika, gdzie  składane były wszelakie kuchenne odpadki. Od rozkładających się resztek żywności, obierków, wyrzuconych w całości śledzi, których lud wojskowy nie znosił, bił tak obrzydliwy fetor, że nie zdziwiła obecność miliona tłustych much, które czarną chmurą oderwały się od żerowiska i siadały na twarzach. Wielu ze zrozumiałym wstrętem strzepywało wypasione owady, co powodowało przerwy w śpiewie, o co dopominał się niewrażliwy kapral. Obserwujący tę scenę przypadkowi żołnierze zataczali się od śmiechu, nie szczędząc złośliwych uwag.

Co wyście tacy wrażliwi? – drwił Wokurka – sądzicie, że trupy na pobojowisku pachną jaśminem? Czy waszą uperfumowaną dziewką?

Zaniepokojone muchy szalały. W nagłych zwrotach i skrętach leciały prosto do oczu i uszu. A ceremonia dopiero się zaczynała.

Jako, że szeregowiec Sak ma najczęstszy kontakt z kuchnią i obdarzony jest talentem mówcy, będzie głównym celebransem pochówku. Szeregowy Sak wystąp!

Z wyraźnym ociąganiem, nie ukrywając złości wywołany wystąpił z szeregu, oczekując na dalsze polecenia.

Wy szeregowy Sak jesteście nałogowym palaczem, tak? – nie otrzymawszy odpowiedzi kontynuował – zapewne lubicie też popić? – Janusz nadal milczał, tylko szczęki poruszały się nabierając prędkości. – Słuchajcie Sak, dla was zjeść robaka, czy połknąć żabę, zdechłego śledzia albo kocie bobki to fraszka, tak?

Już ci kiedyś powiedziałem – wypalił Sak – odpierdol się! Zapomniałeś frajerze? No to ci przypominam.

Zapadła głęboka cisza. Wydawało się, że nawet muchy potruchlały. Kapral Wokurka rozglądał się, jakby szukał wsparcia, które pomogłoby mu wyjść z dołu w jaki sam się był stoczył. Po namyśle zdecydował.

Koniec ceremonii!

Co mamy z tym zrobić obywatelu kapralu – zapytał jeden z czwórki najniższych.

Nie udzielając odpowiedzi kapral machnął ręką, więc równym podrzutem  strącili przyniesiony balast na stertę śmieci.

Kierunek koszary. Marsz! – zmienionym głosem rozkazał Wokurka.

Już niczym nie niepokojone muchy obsiadły swoje żerowisko.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jerzy B. Sprawka, Asymilacja, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...