25.04.2023

Buty

Stały na śmietniku, a mnie pękało serce. Patrzyłam na nie, jak na niego, gdy odchodził w 1918...

Taki był wtedy, jak i ten rok, bo też osiemnastoletni przecież był. W tych trzewikach i równiusieńko zamotanych onucach. Na ochotnika szedł, a za nim jeszcze stu kolegów. Prawie wszyscy młodzi z Białobrzegów Radomskich i okolic. A to miasto zniszczone było, kompletnie…

– Zniszczone miasto kompletnie i głód. Nie było co jeść, ani z czego, kolejny raz odbudować domy. Nic nie było w Białobrzegach, tylko dzieci się rodziły i zaraz umierały z głodu matek i z influency. Front przechodził aż trzy razy  przez te ulice, domy, wsie.

Tylko Pilica płynęła jak zawsze i konwalie były w Zakolu i storczyki. Ich nie zdążyli zniszczyć zaborcy, więc całe naręcza  mi przynosił, wrzucał przez okno...

A teraz odchodził. Wyjeżdżał na front. Patrzyłam z dumą na jego mundur i błyszczące trzewiki – trochę krzywe i za duże, ale jakie lśniące !

Nie wiedziałam, nie pomyślałam nawet wtedy, że mogą być umazane błotem, krwią, czy że mogą leżeć po prostu rozerwane, rozrzucone gdzieś przy okopach, czy na jakimś polu, jak żałosne rekwizyty dumy mojego chłopca. Nie!

Wtedy myślałam tylko o jednym, że za chwilę, za moment mnie dotknie, obejmie, pocałuje pierwszy raz...

Nozdrzami wychwytywałam jego zapach. Czternastoletnimi piersiami dygotałam z pragnienia, by go dotknąć. Wreszcie dotknąć ! W myślach, rozżarzonymi oczami dotykałam już jego ust, delikatności policzków, blond włosów. Chłonęłam zapach świeżości bijący od niego i ciepła. Jedynego, upragnionego ciepła jego rąk, na które przyszło mi czekać potem całe dziewięć lat.

Nigdy nie potrafiłam patrzeć na niego inaczej, jak tylko tak, jak wtedy, przy tym pożegnaniu. Przez całe nasze przeszło pięćdziesiąt lat wspólnego życia. Był mój. Jedyny.

A teraz tylko te trzewiki po nim zostały…

Nie żołnierskie, ale zwykłe, choć pastował je i czyścił jak największy skarb. Bo był to chyba skarb w dobie kartkowego obuwia, przydzielanego raz na rok w stanie wojennym. Poza tym dostał je od brata. Ukochanego, najmłodszego brata, którym opiekował się do końca. Do tragicznej i okrutnej śmierci tego, całkiem młodego jeszcze mężczyzny.

I nawet nie wiem czy bardziej je szanował za to, że nowe, czy za to, że prawie wojskowe, wojenne z tamtych lat, czy że od ukochanego brata ....

Ale lubił je. Kochał prawie. A teraz stały na śmietniku wystawione przez zabawowych młodych ludzi, porządkujących nasze mieszkanie po jego śmierci.

No, bo co było z nimi robić?– próbowałam się pocieszać. Patrzyłam na te wystawione buty, jak na kawałek siebie, czy jego...

Jego też tak przecież wystawili – w prosektorium, narastał we mnie ból. Nie, nie myśleć, nie wyobrażać sobie tego upału, tego prosektorium. Przecież nic nie widziałam. Już po wszystkim. Córka przyjechała, zrobiła porządek. a on już odpoczywa w Alei Lipowej spokojny pewnie, szczęśliwy, czeka na mnie, na nas…

Ale nie mogłam oderwać wzroku od tych butów stojących wciąż na śmietniku. Żeby tylko dzieciaki nie wzięły ich do zabawy, nie kopały, nie zbrukały – drżało moje serce wewnętrznym trzepotem .

Z pokoju obok dochodził chichot, a potem słowa:

– No, weź, weź – zachęcali młodzi kogoś przechodzącego koło śmietnika, a nieświadomego roli jaką miał odegrać. Nie wziął. Boi się, czy co – rozumował głos zza ściany.

Młodzi nic nie rozumieją, pocieszałam się, choć wiem, że i ich dojdzie czas niepotrzebnych nikomu butów…

Marne pocieszenie, gdy wszystko we mnie rwało się do tych trzewików, do Jego nóg, stóp – jakże całowanych przeze mnie!

„Rozkwitają pąki białych róż” – słyszałam jego głos, jakby znów śpiewał maszerując tam i z powrotem – jak każdej niedzieli, czekając na obiad. Maszerował tak po wielkim naszym salonie pełnym kwiatów, które sam sadził. i słońca, pełnego…

Dlaczego zawsze było słońce gdy mi śpiewał?

Wróć Jasieńku  z  tej wojenki wróć!
Wróć, ucałuj, jak za dawnych lat bywało
– dam ci za to róży najpiękniejszy kwiat .
Jasieńkowi nic nie trzeba już,
bo mu na mogile kwitną pęki białych róż.

Jakoś tak śpiewał, a teraz noszą mu dzieci kwiaty, ale o pasek do spodni to mnie poprosił.

Zaraz po pogrzebie. W nocy mi się przyśnił, czy przyszedł jeszcze do mnie i z żalem wyznał

prawie z wyrzutem, że zapomniałam założyć mu paska do spodni.

Dobrze, dobrze, zaniosę ci ten pasek, już nie długo – przepraszałam, wiedząc, że bez Niego moje życie nie ma sensu …


Kiedy odejdziesz
kwiaty zostaną ze mną
i psy moje
i koty...
Ptaki
i wszystko co ukochałam,
co noszę w sobie tajemnie,
lecz
kiedy odejdziesz – ja
i tak pójdę za tobą.

Przypomniał mi się wiersz córki. Zamyśliłam się, zapłakałam… Rozbudził mnie z tej zadumy, z letargu jakiegoś głos zza ściany

– Wzięli, nareszcie wzięli, jacyś starsi ludzie!

Odetchnęłam z ulgą. Zlitował się ten człowiek, wziął... Przygarnął je, te prawie nowe wychuchane trzewiki! Jak porzuconego kociaka, psiaka, czy dziecko...

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Elżbieta Olszewska-Schilling, Buty, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...