„Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości” Krzysztofa Kuczkowskiego
Konwencja rozdziału nie wymaga ode mnie tytułowania tego szkicu. Ale wcześniej już wyręczyło mnie z tego, kłopotliwego niekiedy, obowiązku słowo poety. Bo sam poeta wie najlepiej, jak mawiał Gombrowicz, co o nim można powiedzieć… Tytuł tomu Krzysztofa Kuczkowskiego
Sopocki autor, widzę to teraz wyraźniej niż kiedykolwiek, jest poetą młodości. Wiecznym debiutantem, niedowierzającym własnemu językowi, wyobraźni – konstytucji. Rozpoczynającym wciąż i od nowa wędrówkę do Miejsca. Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości? Być może. Być może nie da się inaczej. Jesteśmy (u)wiedzeni przez chwilowe zachwyty nad pozostawionymi w nas obrazami (a któż to nas tak odwraca?…), gęste sny domagają się widzenia symbolicznego, filmowe kadry żłobią koryto świadomości. „Jesteśmy tym/ czym być nie chcemy” – czytamy w wierszu
Ależ to nie tak! Tom poetycki Kuczkowskiego jest przeniknięty demiurgicznym zamysłem oddzielania światła od ciemności, ziarna od plew. To batalia o jakość wyobrażeń, fundamentalną czułość, dawanie ochrony przed bylejakością współczesności. Wędrówka przez noc na ziemi:
Włączam radio jakbym otwierał rzeczną śluzę:
z pełnych komór wylewają się rzężenia polityków
[…]
Szukam stacji, na których można zatrzymać się,
Nabrać sił przed dalszą podróżą, ale takich już nie maTamże. [3]
Metafora podróży jest u Kuczkowskiego kluczowa. Nie ma dla nas zatrzymania, jak uczył Rilke. Ale napór świata słów nijakich, jego ekspansję można powstrzymać. Poruszając się, niczym linoskoczek, po czułych rejestrach mowy nieskażonej. Budując swoją tożsamość, która będzie tamą dającą odpór temu, co jałowe.
Wiele wierszy z tego tomu przypomina zapis rytualizacji istnienia. W utworze rozpoczynającym tom (pozostawionym chyba celowo w miejscu inicjalnym, bez włączenia w poszczególne cykle) odnajduję piękny i intrygujący obraz przemiany. Tego, który był odrażający (Reprobus), w Christo-phorosa, pomocnika. Poetycka kreacja jest tutaj, co zaskakujące i nowatorskie, niedokonana… Poeta zwraca się nie do świętego, swego imiennika, lecz do tego, który nie doświadczył jeszcze przemienienia:
[…] Więc, Reprobusie, odszukać w sobie
muszę martwe rzeczy i pogrzebać je. Rozebrać ściany i zwalić
dach domu, który nie chroni przed żywiołami. Zbudować
nowy dom. Do nowych bukłaków wlać młode wino.
Zaczerpnąć nieba. Przymieszać do lazuru ocet i żółćK. Kuczkowski, Reprobus [w:] tegoż, Dajemy się jak dzieci…, s. 6. [4]
I widzę w tym rewelatorskie światopoglądowo rozwiązanie. Poecie nie idzie o jednoznaczne odwrócenie, konwersję, która zrywa ciągłość istnienia i wprowadza tamę między żywotami, redukuje sferę pragnień, odtrąca ją poza obręb idealnego modelu ludzkiego bycia. Upragniony obraz rzeczywistości zbudowany jest przez poetę w ten sposób, że zbliża do siebie oddalone strony: boskie niebo i śmiertelną ziemię. Wspaniały wiersz, w którym spotykają się ze sobą cudowna wschodnia ikonografia i niemiecka literatura mistyczna (Hölderlin, Rilke, Heidegger); wiersz, który można czytać także w kontekście wielkich przemian doświadczanych w polskiej poezji współczesnej (Białoszewski, Harasymowicz).
Odtąd rozpoczyna się „budowanie domu” (świetny, metaforyczny cykl). Czy istnieje droga namysłu nad relacją człowieka, języka, świata tekstu i Transcedensu, która pozwoliłaby na uchwycenie całości? – zapytuję wiersz Kuczkowskiego. A on mi odpowiada: wszystko rozpoczyna się tutaj – od wykopanej w ziemi dziury, od rysy, pęknięcia (słychać to także w gęstej od znaczeń Mówności), gdzie ostatecznie „spotkają się/ głębokości nieba i ziemi”
Ale Kuczkowski nie glosuje antropologów i filozofów: „Teraz odbywa się wielkie żeglowanie,/ […] odrywanie słów/ od sensów, mówienie w językach obcych”
Ton niepewności, wstrzemięźliwego gospodarowania wiedzą o sobie w ogóle godny jest tutaj pochwały. Owo nie wiem, które rozbrzmiewa w wielu wierszach, nie budzi grozy, ale raczej zaprasza do wędrówki, jest znakiem łagodnej, utulonej zgody, mądrym uspokojeniem (Twarz). Odchodzimy wszak z jednego nie wiem w inne… I nic tu po naszym budowaniu dramatu czy błazeńskiej masce. Tak, to koniec. I w końcu tym nic.
Gdybym miał wskazać poetę, z którym Kuczkowski szczególnie spotyka się w tym tomie, zwracałbym uwagę na dyskretną obecność Różewicza (pomijam w tej chwili cały cykl Pan Dickinson, inspirowany zarówno postacią i poezją Williama Blake’a oraz onirycznymi obrazami filmowymi Jima Jarmuscha – to temat na dogłębne studium). W nowym tomie Kuczkowskiego znajdziemy nie tylko charakterystyczne metafory Różewiczowskie (rysę, ranę), tematy (samotna walka poety z dewaluacją słowa, poszukiwanie słowa czystego), ale i urzekającą, dyskretną rozmowę w końcowym cyklu (Odwrót).
Ostatnie wiersze tomu zaskoczą zapewne dotychczasowych czytelników autora Tlenu. Bogata, wzburzona wyobraźnia Kuczkowskiego znajduje naraz odpór w postaci kilku utworów nad wyraz oszczędnych, niemal ascetycznych. Pisałem, żeby „nie wyjaśniać/ ciemnego/ ciemniejszym”
„Poeta ogłasza odwrót”. Ale – droga się nie kończy. „Raca wiersza gaśnie”
Wyjście i wejście.