09.06.2022

Dumki na głos i papier Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego

Podejmując się interpretacji wierszy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, natknąłem się na szczególny problem. Polega on na tym, że poeta od debiutanckiego tomu Neniaprzyjął zasadę oznaczania swoich utworów numeracją rzymską; rzadko nadając im tytuły. I tak czyni konsekwentnie w kolejnych książkach od czasu debiutu. Każda książka składa się z kilkudziesięciu wierszy, powiązanych ze sobą tematycznie i stylistycznie tak blisko, że należy ją traktować jak cykl, lub nawet jeden poemat.

Cała twórczość poetycka Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego to jeden, ogromnych już rozmiarów poemat, pisany od osiemnastu lat, który wielkością przypomina Pana Tadeusza Adama Mickiewicza. Jak zauważył Krzysztof Karasek, forma Dyckiego oscyluje pomiędzy barokową fugą i sielanką. Jednak tematycznie jest to cykl nieustających wariacji na kilka, kilkanaście tematów, z których sklejony jest ten wielki poemat. Właściwie to jesteśmy świadkami rzeczy niezwykłej – a mianowicie pisania tego poematu na naszych oczach – od czasu debiutu poety, tomikiem Nenia w 1990 roku, do chwili obecnej. I końca tego cyklu-poematu nie widać. To porównanie z Panem Tadeuszem jest jeszcze o tyle zasadne, że Dyckiego jako poetę interesują Kresy Wschodnie, tak jak Mickiewicza Wileńszczyzna. Jednak Dycki nie pisze „ku pokrzepieniu serc”, nie pisze o „zaścianku”, który ginie, a bardziej jest archeologiem Lubelszczyzny, okolic Lwowa i pogranicza polsko-ukraińskiego. W jego wierszach pojawiają się nazwy ulic i zaułków, cmentarze w Lublinie, Lubaczowie i na Ukrainie. Nazwanie poety archeologiem nie oddaje jeszcze istoty tego, co w jego wierszach znajdziemy. Dycki zwiedza cmentarze, ruiny budynków, szpitale psychiatryczne, bada dokumenty – rodzinne, kościelne, snuje opowieści, rozmawia z nieżyjącymi, przechowuje głosy, daje zmarłym mówić. Nie animuje, a ożywia to, co należne już śmierci.  Nawet nie odbiera zmarłych śmierci, bo śmierć jest w tych wierszach wszechobecna. Wchodzi on do świata zmarłych, pokazując ich obecne trwanie i przypominając dawne życie. Przedstawiane sceny i wizje nie są apoteozą trwania i pochwały kultury – na przykład szlacheckiego zaścianka. W wierszach pojawia się skrywana, czy też jawna namiętność, choroba, upadek, bluźnierstwo, seks w dekoracjach śmierci – jako składowe elementy, czy też części życia. Dycki wydaje się barokowy poprzez kontrasty – bogactwa: wartości i nicości; życia, miłości i śmierci, zdrowia i choroby, ale też jego wiersze przypominają szkatułki konstruowane przez Edgara Lee Mastersa w Antologii ze Spoon River. Jeden z kluczowych dla zrozumienia całości wierszy, zatytułowany XV. Do A(…) N(…) pod jego bytność w przemyskim zaczyna się od słów: „powiem Ci, że cmentarz lubaczowski nie ma granic / wprawdzie ma swoich zmarłych, ale nie ma granic / pokażę Ci groby Argasińskich Dyckich Hryniawskich / ale nie zakreślę granic których od nich oczekujesz”. Pojawiają się jeszcze nazwiska: Anny Suchożebrskiej (XXXII), księdza Horocha (XXVIII), imiona Leszka (XVII, XVIII, XXVI, XXVIII), Wandy (XII) i inne. Co znaczy: „Cmentarz lubaczowski nie ma granic” i „nie zakreślę granic których od nich oczekujesz”?

Nie należy identyfikować podmiotu lirycznego i bohaterów utworów literackich z autorem tej poezji. Jednak znajomość pewnych podstawowych faktów może być pomocna w odczytaniu utworów. Odnajdując w jego wierszach adresy, nazwiska, da się spostrzec, że bohaterowie tych wierszy chlubią się często swoim pochodzeniem, nazwiskiem, koligacjami, wracają do pamiątek rodzinnych. Można by rzec, że są arystokratyczni z ducha. Ponieważ nazwisko „Dycki”, „Dycka” pojawia się w wierszach często, uprawnia do sprawdzenia jego pochodzenia. Okazuje się, że w herbarzach polskich Tkaczyszynów ani Dyckich nie można odnaleźć. Ślady prowadzą na Ukrainę, gdzie przed wojną żyło sporo polskiej szlachty zagrodowej, skoligaconej z ludnością ukraińską. Z tych powodów wiele polskich nazwisk trudno odnaleźć w polskich herbarzach – są pomijane, występują jako niejednoznacznie polskie, nieczyste – w sensie utraty praw do tytułu szlacheckiego z powodu zawieranych mieszanych – na wpół chłopskich małżeństw, albo traktowane jako nazwiska ukraińskie. Trzeba pamiętać, że na Ukrainie nie doszło nigdy do wytworzenia się szlachty jako warstwy społecznej, rządzącej się odrębnymi prawami i kodeksami. Tytuły szlacheckie starszyzna kozacka uzyskiwała czasem w drodze nadania polskiego, rosyjskiego albo tatarskiego. Władza wśród Ukraińców opierała się na starszyźnie kozackiej i władzy książąt – kniaziów. Na skomplikowanie narodowościowe i kulturowe Kresów Lwowskich nakładają się różnice religijne – gdzie egzystowały, lub rywalizowały ze sobą: kościół katolicki, kościół unicki (ukraiński), ukraińska cerkiew greckokatolicka, kościoły protestanckie – budowane przez Niemców – i jeszcze judaizm, praktykowany przez sporą mniejszość Żydowską.

Choć sam poeta urodził się w Wólce Kropiwnickiej koło Lubaczowa, to rodzina Tkaczyszynów-Dyckich, herbu Sas, wywodzi się ze szlachty zagrodowej, tak zwanej „jednodworcowej”, z Kresów Wschodnich, z okolic Ilnika Szlacheckiego i Ilnika Królewskiego koło Lwowa (dzisiaj Ilnyk). Codzienność życia na Kresach Lwowskich to obok koegzystencji spory religijne, narodowościowe i polityczne, gdzie część Ukraińców optowała za związkami z Rosją, część za związkami z Polską, rósł w siłę nacjonalizm, bunty chłopskie i kozackie, rzezie, aż po czasy banderowców, UPA, sojusz z hitlerowskimi Niemcami i polską Akcję „Wisła” – a więc wzajemne mordy, palenie świątyń, wsi, dzielenie polsko-ukraińskich rodzin. Uwagi te można odnieść do wiersza VII:

moja matka kościół innowierczy
niech będzie pochwalony Jezus Chrystus który cierpi
innowierców a nie zsyła na nich śmierci
innowiercą jest ten kto matczyne opuścił serce

moja matka kościół bluźnierczy
bluźniercą nie jest kto imienia Pana nie znajduje
lecz który się chełpi że posiadł
imię nowe i że się zowie nowonarodzony

niech będzie pochwalony Jezus Chrystus który cierpi
bluźnierców a nie zsyła na nich śmierci

 W spokojnym życiu małej wsi lub miejscowości „bluźniercą nie jest kto imienia Pana nie znajduje” – choćby pił, był człowiekiem małej wiary, nie pracował, kradł i bił żonę. Zasługuje jedynie na lekceważenie czy pogardę wsi. Ale bluźniercą jest ten, który znalazł nową wiarę, nowy kościół, zmienił wyznanie – „który się chełpi, że posiadł / imię nowe i że się zowie nowonarodzony”. Taki, który zmienił wiarę, ochrzcił dzieci w innym obrządku zasługuje na miano innowiercy, zdrajcy. Temu należy się śmierć – jawna lub skryta, nocą.

Dlatego poeta pisze: „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, który cierpi / bluźnierców a nie zsyła na nich śmierci”. Cierpienie jako znoszą zmieniający wiarę, obrządek chrześcijański, należne jest Chrystusowi. Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki nie był bezpośrednim świadkiem tych wydarzeń – chociaż waśnie i spory religijne i narodowe nie są mu obce. Nie jest historykiem, nie spisuje dat, miejsc rzezi, ale zna ich wiele z opowieści, ogląda rany.

Nie dziwi schizofrenia matki, schizofrenia podmiotu – skoro w jednej rodzinie mąż i żona byli dwóch narodowości, a dzieci chowano w dwóch obrządkach religijnych: „gwiazdo najjaśniejsza czy ty się wzięłaś / z mojej matki w ciemnościach / czy ty byłaś zamknięta jak Dycka / w oślepiającym świetle schizofrenii” (wiersz VI). W wierszu XXX poeta rozwija ten wątek:

w domu naszych matek była miłość
mleko było miłością najpierwszą i najpełniejszą
gdy wyrośliśmy na chłopców nasze matki jak wiedźmy
wyszły z domu i nigdy już nie wróciły


wyrośliśmy na pięknych chłopców i bardzo nieszczęśliwych
nasze matki wyszły z domu i nigdy nie wróciły
do pełni władz umysłowych ktoś je widział
jak uciekały w kaftanie bezpieczeństwa unosząc nas z sobą

Warto zwrócić uwagę na podmiot w liczbie mnogiej: „w domu naszych matek”, „wyrośliśmy na pięknych chłopców”. Poeta zwraca uwagę na to, że doświadczenie – to utrata domu, rozbicie rodziny, choroby. Objawy schizofrenii były doświadczeniem wspólnym społeczności – a nie jednostkowym, indywidualnym. Najbliższy związek matek z synami, jaki zawiązuje się w czasie karmienia piersią, został upośledzony i zniszczony – przez utratę oszalałych matek. Ciekawe jest zdanie kończące wiersz: „ktoś je widział / jak uciekały w kaftanie bezpieczeństwa unosząc nas z sobą”. Obłęd, choroba, były jedyną ucieczką przed ogarniętą religijnym i narodowym amokiem skłóconą społecznością.

Wojenna, religijna, narodowa i nacjonalistyczna trauma odbijają się na dzieciństwie i w wieku dorastania. W jego wierszach znajdujemy wiele szokujących scen erotycznych i opisów młodzieńczych zabaw. Jest to seks w dekoracjach przynależnych śmierci – jak w wierszu LII w tomie Młodzieniec o wzorowych obyczajach:

pijemy alkohol na żydowskim cmentarzu
a potem siusiamy w zaroślach
Leszek nie kryje się z tym co ma w spodniach
i to robi wrażenie na zmarłych

[…]
więc jestem jednym z nich odkąd dwie dziewczyny
i trzech chłopaków załatwia się
wśród grobów jak u siebie w domu

W następnym utworze LIII tak komentuje nieobyczajne zachowanie:

pijemy alkohol na żydowskim cmentarzu
i tłuczemy szkło o wysoki mur
za którym ciągnie się getto nasze matki
bracia i siostry nasze wszy

Opuszczony Żydowski cmentarz staje się oazą wolności – w przeciwieństwie do świata za murem, nazywanego gettem. Nierozwiązane, niezrozumiałe, nieakceptowane konflikty stają się źródłem wykorzenienia, tułaczki, szukania na nowo swojego miejsca:

w lubelskich domach publicznych moich przyjaciół
nikt nie zapyta skąd się wziąłem w ten czas
i skąd się wezmę jutro z jakich wypłynę ciemności
[…]

ach mamo w ciemnościach bez ciebie pokracznie
jak w oślepiającym świetle dnia
zarówno do ciemności jak i do oślepiającego światła dziś

W zamęcie życiowym, religijnym, narodowościowym jest powrót do źródeł, do tego, co pierwotne i proste, bardzo ludzkie, ciepłe – a raz na zawsze utracone; przez chorobę, przez śmierć. W tych podróżach bohaterowie wierszy Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego będą odwiedzali coraz to nowe miejsca, nosząc obraz ran w sobie. Ale zawsze będą powracali do miejsc, które – parafrazując słowa Kawafisa – zafundowały im tę podróż i do bliskich:

znowu powracam w przemyskie
pełne bogów polskich i ukraińskich
rodzina kurczy się coraz bardziej

jestem jak poganin który nie ma
domu pośród swoich zmarłych
dzień zaczyna się od krzyku
nieodrodny syn tych co poumierali

(Nenia, XXIX)

Wracając do wiersza, od którego zaczęliśmy interpretację całego, wciąż powstającego wielkiego poematu Tkaczyszyna-Dyckiego XV. Do A(...) N(...) pod jego bytność w przemyskiem, nie sposób ominąć fragmentu wyjaśniającego cel tej podróży i wiecznych powrotów, credo poetyckiego, jakie w nim zawarł:

mogę cię zaprowadzić do ich przeszłości z której wyrosłem
nieco skostniały w ogóle zauważ jakaż ta teraźniejszość z kości
zmarłych Dyciów i jakaż przyszłość z naszych prędzej z naszych
kości aniżeli z naszego zapomnienia.

I Tkaczyszyn-Dycki oprowadza nas po tym, co zostało z dawnych Kresów Wschodnich. Wieczny dylemat – jak nam to powiedzieć: „że cmentarz lubaczowski ma swoich zmarłych / nawet w tobie który wszedłeś do rzeki, ażeby wynurzyć się innym / nie ma granic, ale ma swoich zmarłych / nawet kiedy stanąłeś na brzegu Sołotwy ażeby do nich nie wrócić”. Cmentarz ma swoje miejsce, położenie geograficzne, miejsce na mapie, granice – zakreślone grobami zmarłych. Jednak przekracza te granice dzięki pamięci odwiedzających gości, choćby przez to, że wrócą do miejsc, gdzie obecnie mieszkają.

Sołotwa i Wisznia to rzeki, które przed Lubaczowem łączą się w Lubaczówkę. Są jak Lete i Styks – oddzielające pamięć od niepamięci, świat zmarłych od żywych. Jest tu pewne odwrócenie symboliki – rzeki dzielą, oddzielają, ale też łączą. Wejście do Lety, rzeki zapomnienia, osoby, która utraciła pamięć może skutkować jej odzyskaniem. Jest tu coś jakby reinterpretacja mitu. Cmentarz w Lubaczowie jawi się jako miejsce spotkań wszystkich – miejsce zgody. Do Dyckich, Argasińskich i Hryniawskich będą dołączały następne osoby, powracając z tułaczki – jak Helenka Bojarska w wierszu LXXVI. Po dzień dzisiejszy w tomie Liber mortuorum – mamy ten sam cmentarz, a pośród znanych nazwisk na nagrobkach Helenkę, z którą „choć jeszcze wczoraj wykradaliśmy się do lasu”.

Czytelnika Nenii i kolejnych tomików Tkaczyszyna-Dyckiego uderza śpiewność tych wierszy, stylistyczna konsekwencja, którą cechuje powtarzalność fraz, zdań w obrębie wiersza odmienianych w różnych wariacjach, a także powtarzalność pewnych tematów i motywów w kolejnych wierszach, kolejnych tomikach – w całym dziele poety. Szukając tajemnicy oryginalnej formy poetyckiej, jaką udało się stworzyć Eugeniuszowi Tkaczyszynowi-Dyckiemu, warto się odwołać do tytułu pierwszego tomiku.

„Nenia” to rzeczownik rodzaju żeńskiego oznaczający kołysankę, a w starożytnym Rzymie pieśń żałobną, lamentację, tren, elegię. Nostalgiczny ton utworów Tkaczyszyna-Dyckiego, liczne powtórzenia, przywołania zmarłych, przypominają polskie i ukraińskie dumki – pieśni w formie ballady, o rzewnym nastroju, często wyrażające tęsknotę lub żal po utraconej osobie. Ta forma ballady była popularna w muzyce polskiej doby romantyzmu. Przypomnę więc tytuły dwóch najbardziej znanych polskich dumek: Fryderyka Chopina – Dwojaki koniec - dumka na głos i fortepian z 1845 roku (op. 74/11) i Stanisława Moniuszki - Przychodź, miły, dzień już biały - dumka na głos i fortepian z 1855 roku czy utwory Aleksandra Różyckiego.

 

Sławomir Matusz; fragment książkiLicznik Geigera – 20 najważniejszych współczesnych wierszy polskich.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sławomir Matusz, Dumki na głos i papier Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...