Dwa z listów do ciebie
I. Ostatnio mnie zaskakujesz,przez małomówność,
zamyślenie wstecz. Dociekam
co ciebie zabiera
z tego miejsca, z tej chwili
w rzeczywistym kręgu.
Ślinisz kartki
przedawnionych kalendarzy.
To wygląda jak rozliczenie
winien-ma. Zerowe saldo
mężczyzny w sile wieku
jest ponad siły. Widzę zasłonięte okno,
wschód słońca nie jest miły.
Założyłeś na siebie noc,
żeby w ciemności wykrzesać światło
z widokiem na dziecko.
Wiem, równoważyło się zło
i miodowe dni. Zło
któremu nie mogłeś zaradzić, miód
którego nie mogłeś docenić.
Czułeś się podniesiony w burzy,
gorący i jasny w mroźnej zawiei,
koń kopnął kolano,
ojciec stał niedościgły.
I osaczyło ciebie prostactwo, cyrk
raz na rok zamiast teatru,
turkot furmanek zamiast
czarodziejskiego fletu, spałeś
na słomie, łkałeś w sieczkę,
a przecież chciałeś być
cudownym –
napisałeś wierszyk.
Pojawił się dzień z burzą
i dzień z zamiecią,
matką, z miasta Ryga, ojcem,
który kochał ojca
z innego miasta.
Narew nazwałeś swoją rzeką,
nie ruczaj nie Dunaj,
wspinałeś na morwowe drzewo.
Tam nie masz już niczego do zrobienia,
nawet do zrozumienia
dojść trudno.
Nie ma dobrego powodu
na rozdmuchanie popiołów
szarych od zapomnienia.
Nawetzłotej wilgi nie ma
na powrót do łąk w cieniach.
Błądziłeś,
zamiast błędy wypierać,
dla świętego spokoju zanurz je w Morzu
Czerwonym kiedy się rozstąpi. Być może
w twoim zamyśleniu wstecz
widać szansę na wypowiedź
wolną od skargi, ze słowem,
którym nie wzgardzi nikt.
II. Gdy stajesz się przechodniem ulica pustoszeje,
wszystkie autobusy zamykają drzwi.
W rozgadanym pubie dotyka milczenie,
widownia w teatrze znika, opera na okrągło
wystawia cyrulika. Fryzjer obejmuje głowę
w gabinecie krzywych luster strzyże
Hendrixa, dentysta dociera do bólu
przez utracony ząb, który nie odrasta.
W przerwie życia, ułożony na wznak,
wyzuty ze skromności traciłeś ciało
na rzecz trzepoczącej duszy.
Kto widział język,który nie przemawiał,
oko bez łzy, płuco napełnione wodą,
serce bijące w oderwaniu od miłości?
Ten nigdy nie był z tobą w samym środku,
który tlił się pogarda dla śmierci.
Klękałeś, a kościół z klęczek się podnosił,
szeptał milion starych kobiet, napełniał
pod sklepieniem wonią szarych mężczyzn
i nie wiedziałeś czy będziesz wypatrzony,
wysłuchany, wyniesiony na krzyż, strącony
i obleczony w całun z cienkiej wełny,
miękkiej i ciepłej od dłoni
przeczuwającychwygnanie.
Wiele jest równoległych i rozbieżnych torów,
pasażerowie migają w uciekających oknach,
pociąg z twojego peronu
zabiera ostatniego widza. Jesteś nim.
Przyklejony do czasu, co ciebie wysupłał
spomiędzy niecierpliwych, na przekór gwiazdom,
zorzom i kometom, gdzie zatrzymuje się światło,
marzysz o Morzu Śródziemnym.
O łagodnych pasatach zastępujących koszule,
o toskańskich chianti, sukniach
oblekających biodra w gajach oliwnych,
neapolitańskich belcantach.
Zamkniesz oczy i dłonią będziesz wiódł
po białym marmurze, białym przez chłód,
pewnym jak głód powracającego
do życia.
Będziesz niestety związany nieustanną tęsknotą
do brata, mówi mi o tym każda komórka
wczepiona jak limba w skałę, jak grusza
pośrodku bezkresnego pola.
Będę ci towarzyszył
w bólu.
Będę wędrownym sokołem
nad twoją beznadziejną łąką.