12.12.2023

Ich dwoje...

Bez czucia, bez wiary,
z nadziei wyzuci.
W codzienność szarą uciekają.
W oczy nie patrzą, już nie umieją.
Mijają. Do kłamstw się nie przyznają.


Z pozoru twardzi,
uśmiechem zwodzą.
W kryształy zbrojni.
Pyszni, zuchwali.
Złym słowem hojni.
Najlepiej się znają.
Nie rozumieją,
ból sobie zadając.


W dzień ułudą oczy,
usta karmelem karmią.
Nocą nie śpią,
jak duchy, jak mary,
krążą, nawiedzają, cierpią,
lecz przyznać się nie chcą.
Nie ustąpią, bezgrzeszni,
przy swoim trwają.


Światło księżyca od zbroi
odbija się blaskiem,
chłodem wieje, nie przenika,
ciepła nie daje, nie grzeje.
W lodu sopel
wszystko zamyka.


Już się nie lubią, nie kochają,
naprzeciw siebie z mieczem stawają.
W bełkocie słów, bez sensu
nic nie widzą, nic nie słyszą.
Ślepi. Głusi.
Pyrrusa zwycięstwo ogłaszając.
Okaleczeni rany pudrują.
Nie rozmawiają. Nie umieją.
Win przed sobą nie wyznają.


W dyplomy bogaci
Ox i Bridge, Stanford i Economics...
W ogrodach kwiaty bukietem strojne.
Markami przyodziań i trunków
z nadętymi logo w oczy kłują.
Smartfony palmy, cale, daktyle,
gór szczyty, motyle.
Głowy w oparach obłoków
jeszcze nurzają.

Lecz serca z kamienia,
z papieru krojone.
Nie wiedzą, wiedzieć nie chcą,
że wszystko stracili.
Nie mają już siebie?
Nic już nie mają...?

15.09.2012

Tekst został pozyskany w ramach programu Tarcza dla Literata. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wiesław Mandryka-Bukowiński, Ich dwoje..., Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...