06.06.2023

Jak Anioł wygrał Bystrzycę

Szedł sobie Anioł przez podlubelskie łąki, pora była letnia, srebrzyła się Bystrzyca, pachniały kwiaty, trawy i zioła. Anielskim spojrzeniem omiatał mury położonego na wzgórzu Lublina, dachy domów i wieże kościołów, radowały go widok i myśl, że mieszkańcy pięknego miasta żyją dostatnio i spokojnie. Zachwycił się rozlewiskami rzeki, zzuł sandały i obmył stopy z kurzu drogi. Chłodna woda zdrowia doda – powtórzył usłyszaną u ludzi frazę, uśmiechem potwierdził jej prawdziwość i postanowił się wykapać. Zdjął szaty, powiesił na nadrzecznej wierzbie, zanurzył się po szyję i ze skrzydłami nad powierzchnią wody, podobny łabędziowi sunął przez rzeczne fale. Już na zielonej trawie, w słońcu czerwca, wysuszył skrzydła i zacisnął na stopach rzemyki sandałów. Orzeźwiony ruszył dalej przed siebie. Niebieski Wędrowiec może w dzień, dwa, obiec pół świata, a kto wie, czy nie cały świat, ale może także zwolnić kroku, i w czasie wolniutkiego marszu zachwycać się każdym krzaczkiem, drzewem, pagórkiem, rozmawiać z napotkanym jeżem, jaszczurką, czy zającem. Nie raz więc ludzie widywali tego czy innego anioła, jak szedł sobie wolno, wolniutko i zachwycony światem śpiewał nabożne pieśni.

Gdy już był ze dwie mile za Lublinem zobaczył karnie maszerujący hufiec diabląt uzbrojonych w łopaty. Rozejrzał się zaniepokojony i ujrzał znanego mu diabła, na którego w Lublinie – od stu lat – wołano Bulwa. Butnie wyprostowany, z dumą patrzył na maszerujących i można było odgadnąć, że uzbrojeni w łopaty zgromadzili się tu na jego polecenie, on zaś – z rozkazu piekielnego, może nawet i samego Belzebuba – objął nad nimi dowództwo. – O ho ho – pomyślał – tu się może wydarzyć coś niedobrego! Jest w tym wszystkim jakiś diabelski plan!

Bulwa ubrany był po szlachecku, w kontuszu, za szeroki – grubo srebrem przetykany – pas słucki wcisnął diable łapy z krogulczymi paznokciami, w jego czarnym, owłosionym uchu kołysał się złoty kolczyk, a na nogach miał safianowe wysokie buty. Dostrzegł Anioła (ten w okolicy Lublina pojawiał się często, a jednak jego imienia nie odnotowano w miejscowych kronikach), zgryźliwy uśmiech pojawił się pod diablim, krogulczym nosem. Na widok nieoczekiwanego przybysza zgiął się w szyderczym ukłonie. – Witam, witam Skrzydlatego Pana i zapraszam do roboty! Przyda się nam każda para rąk, bo pracę musimy wykonać szybko.

– A cóż to za praca? – zainteresował się wędrowiec nazwany Skrzydlatym Panem.

– Już od dawna prowadzimy szeroki i śmiały plan poprawiania świata! – Bulwa, gadatliwy z natury, chętnie wdał się w pogawędkę. – Przypadła mi rola upiększenia tego kawałka ziemi. Bystrzyca popłynie w innym kierunku, nie na wschód ale na zachód! Prosto do Wisły! Wykopiemy dla niej nową dolinę, a ziemię przeniesiemy i usypiemy pod Lublinem kopiec. Wysoki kopiec, aż  pod chmury! Słońce zaświeci w Lublinie dopiero przed południem! Będą więc spać w Lublinie dłużej niż w innych miastach, miasteczkach i mieścinach! Staną się śpiochami. Zmienimy więc nie tylko krajobraz, ale i ludzi!

Tu z radością zatarł łapy, myśl o kopcu wysokim pod chmury tak go ucieszyła, że rozbawiony począł podskakiwać i klepać się po udach.

– No co, Panie Skrzydlaty – znowu zwrócił się do przybysza – zgoda że plan przedni?!

 – Plan, jak plan – odpowiedział zapytany. – Po co tyle roboty?

– Aaaa – na diablej gębie pojawił się szelmowski uśmiech – bez roboty niczego nie ma! Więcej roboty, więcej satysfakcji! A jaka radość, jeśli plan się powiedzie! Będą śmiać się z lubelaków do końca świata! Przylgnie do nich miano śpiochów i leniwców. Kopiec zaś, już o to zadbam, otrzyma nazwę Leniwego mieszczucha! Dziś w Lublinie raczą się opowieścią, że nazwa ich miasta wzięła się od ryb, szczupaka czy lina złowionych w Bystrzycy, a prześmiewcy będą z kpiną pytać: – „gdzie Lublin, gdzie Bystrzyca, a gdzie Leniuchowo?”. Bo nie będzie już Lublina, będzie jakieś Leniuchowo!

– Zapłacę za porzucenie planów! – zadeklarował Anioł.

– Niegłupim – odpowiedział Bulwa. – Znam życie, wiem, że nie masz grosza przy duszy, skąd miałbyś wziąć worek dukatów? Zresztą, czego jak czego, ale złota mi nie brakuje. Sam hojnie sypnę dukatami, jak się pan będziesz dobrze przy tej robocie uwijać.

Anioł milczał, a diabeł nadal bawił się jego kosztem. Już nie tytułował go „panem skrzydlatym”, ale mówił do niego „ty”, jak do jakiegoś bezdomnego włóczęgi, ubogiego kmiotka, bezradnego biedaka.

– A może zagramy o Bystrzycę? Wygrasz, porzucam swe plany naprawy świata, rzeka jest twoja! A ty, co mógłbyś dać mi za wygraną? 

Tu począł się zastanawiać nad fantem od rywala… Długą chwilę drapał się za uchem, w którym migotał ów złoty kolczyk. – Jeśli przegrasz – ostrzegł – poszybujesz z moimi kamratami na swoim grzbiecie  nad dachy Lublina! Ale nie za wysoko, nisko, niziutko, aby mogli z anielskiego grzbietu ciskać zgniłymi jabłkami do ogródka plebana Gruszki!Ks. Jakub Gruszka (ok. 1610 – ok.1690) egzorcysta lubelski, benedyktyn.[1].

– Jak wygram odstępujesz od swych planów i pozostawiasz Bystrzycę jej biegowi?

– Jak przegrasz, bierzesz moją diablą gromadkę i niesiesz ją nad gmachy Lublina! I znad dachów zasypiemy zgniłymi jabłkami Gruszkowy ogródek! I do końca swego życia będzie się przemądrzały klecha zastanawiał,  ilu diabłów zmieściło się na anielskim grzbiecie?

I diablisko pewne wygranej rechotało z uciechy, i zacierało dłonie, i klepało się po udach.

– W co zagramy?

– W co tylko zechcesz!

Tu diabeł sięgnął do jednej z kieszeni i wyciągnął talię kart. Zręcznym ruchem wyrzucił je w górę i rozsypane w powietrzu równie zgrabnie zgarnął jedną dłonią.

Uuu – pomyślał Anioł, niejednego oszukał, wielu jeszcze w karty ogra!

Słuszna refleksja! Ubranie, w które się Bulwa wystroił, wygrał w karty od szlachciury Siekiernickiego spod Kraśnika, buty od organisty Ziarki, kolczyk od rajcy Konopnicy.

– W karty może nie…  – Anioł nie chciał się znaleźć na liście ogranych przez Bulwę.

– Może w kości? – chytrze uśmiechnęło się diablisko i sięgnęło po trzy białe kostki nakrapiane czarnymi oczkami. Wrzucił je w kubek, zagruchotały, z przechylonego kubka wysypał je na dłoń i Anioł ujrzał, że na każdej jest sześć oczek!

A to spryciarz! – pomyślał o swym rywalu. I jak z takim wygrać? – Kości to nudna gra! – oświadczył diabłu. – Znasz jakieś inne?

– Jak nie w kości, to może w loteryjkę? Ot, wrzucimy w woreczek dziesięć ziarnek fasoli, pięć białych, pięć czarnych. Wyciągniesz pięć białych – wygrałeś, ale jeśli wśród pięciu wyciągniętych ziarnek trafi się jedno czarne, o wygranej nie ma mowy. Tylko pięć białych gwarantuje wygraną! Rozumiemy się? – dopytywał się diabeł.

– Rozumiemy się, rozumiemy! – mruczał Anioł. – No, niech będzie loteryjka! – przystał.

Diabeł wyciągnął dłoń, na której było pięć czarnych ziarnek i pięć białych. – Proszę – oświadczył. – Pięć białych i tyleż czarnych. Wrzucam je do woreczka i zaczynamy!

I wskazał miejsce pod polną gruszą, aby usiedli. Anioł usiadł, a diabeł przydźwigał wielki czarno szary głaz, który miał posłużyć za stół. Ale nie od dziś wiadomo, że diabeł w każdej grze oszukuje. Tak i Bulwa, spryciarz nad spryciarze, zamierzał swego rywala wystawić do wiatru. Nim schylił się po kamień, co miał być stołem, zamienił woreczki. Ten, w którym było pięć czarnych i pięć białych ziarnek, ukrył za pazuchą, a drugi skrywający jedynie czarne ziarnka, wyłożył na kamieniu.

– No – mruknął, kiedy rozsiadł się na ziemi – zaczynaj pan, panie skrzydlaty! Sięgaj ręką do mieszka!

Wsunął dłoń w podsunięty woreczek, dłuższą chwilę obracał ziarnka nim zdecydował się któreś wyciągnąć. Wreszcie wyciągnął i trzymał je w zaciśniętej dłoni!

– No – zniecierpliwił się diabeł. – I co tam jest?

Nagabywany otworzył dłoń, a diabłu aż się oczy powiększyły ze zdumienia. Tego się nie mógł spodziewać! Zobaczył białe! Zajrzał do woreczka, było w nim dziewięć czarnych. Odsapnął z ulgą. I bez zwlekania podsunął go rywalowi, aby wyciągnął kolejne! Ten zanurzył dłoń, znów długo, bardzo długo obracał ziarnka nim wyciągnął kolejne. I znów trzymał je w zaciśniętej dłoni. I znów diabeł nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy Anioł obok pierwszego białego ziarnka położył drugie, równie białe.

Zajrzało diablisko do woreczka, były w nim same czarne. Podsunął więc go znowu Aniołowi pełen wiary, że musi wyciągnąć czarne! A ten wyciągnął trzecie białe, a po chwili czwarte i piąte! I wszystkie – jak się rzekło – bieluśkie!

– Oszukiwałeś! – wrzasnął diabeł. – Oszukiwałeś bez dwóch zdań!

– Dlaczego miałbym oszukiwać? – Anioł udał zdziwienie. – Pięć czarnych musiał zostać w woreczku!

I wyciągnął rękę po woreczek. Ale rozzłoszczony diabeł odrzucił woreczek daleko.

– Zawracaj swoich robotników i poszukaj dla nich innej roboty! – usłyszał anielskie polecenie pełne nieskrywanej kpiny.

W wielkiej złości złapał kamień, na który Anioł wykładał białe ziarnka i wrzucił go na jedną z lubelskich ulic. Do tego kamienia przylgnęła nazwa „kamień nieszczęścia”, bo kto o niego się potknął, miał na siebie ściągać nieszczęście. Lubliniacy podrzucali go sąsiadom i przetaczali go z ulicę na ulicę, z placu na plac… Dziś należy powiedzieć, że w rzeczy samej to kamień szczęścia, przy którym Anioł wygrał od diabła Bystrzycę.

Kiedy rozzłoszczony Bulwa niósł ów kamień, by cisnąć na lubelskie ulice, Anioł otrzepał palce z wapiennego pyłu. Szczypta wapna – myślał sobie – potrafiła czerni nadać biel i tym samym oszusta wystawić do wiatru.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Włodzimierz Fronczek, Jak Anioł wygrał Bystrzycę, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...