Kiedy obawy i nadzieja razem
Teraz kiedy obawy i nadzieja razem poszukują schronienia w zakamarkach
oczu niczym jaskółki pod dachami
kiedy beton wieżowców kruszejąc – o świtaniu na zbawienie czeka
i kiedy na rzece tajemnych znaczeń wiatr przemarszcza wodę aż
południowe dzwony tracą rozeznanie: bić mają czy zamilkać
zbyt nikła jest siła soków tego skrawka ziemi po obu stronach Karpat gdzie
mężczyźni przeklinają może dobitniej niż sąsiedzi zza którejś tam
miedzy lecz i nieraz sprzedają się tanio gdy twardy brzęk centa posłyszą
i nie wystarcza że bramy fabryk rozwarły się tu kiedyś że ministrowie
gorączkowo pełzają – hen tam i z powrotem po ścianach – gabinety
w rozterce przestawiając zaś kibice skowyczą na trybunach zmierzchu
i nie dość już codziennej harówki za którą Marks tak niegdyś tęsknił
poganiania czasu siania kości zgody
bądź słuchania krzątaniny żon westchnień dawnych kochanek biadolenia
myszy kucających pod miotłami
gdyż możni tego świata właśnie teraz mocują się w naszej obronie – gdzieś
na wysokościach – jak opałki-olbrzymy aż koty do kurników chowają
się ze strachu
Dlatego do ciebie zwracam się – duchu ziemi – co pod białą czapą
Kliminadżaro liczysz ginące nosorożce a dłonią pożary gasisz w
puszczach Brazylii i wyspy Borneo
przecież brodą – niczym deszczami – Dunaju i Wełtawy sięgasz oraz
Bałtyku
wiem zatem że jesteś wszędzie czyli i wśród nas
zresztą jaszczurki u mnie w ogrodzie i każdy kamień tobą oddychają
Przywołuję cię przeto – duchu całej ziemi –
lecz wiedzieć musisz
że ludzie naszej – teraz znów jakże umiarkowanej – strefy zamknęli się w
ubożejących wieżach z kości niesłoniowej:
w budkach z piwem
telewizorach grożących wybuchem kineskopu
i stopy kościoła całują
– tylko wtedy ożywają na chwilę wtedy wznoszą ręce –
A wiedzieć też musisz – duchu –
że pełno tu mamideł choć czarownice gdzie indziej grasują
że nawet nauka jak zjawa po laboratoriach tuła się prawdy szukając i
aparatury
zaś szpital bezradnie pochyla się nad chorym na zawał na dusznicę – ręce
korytarzy załamując niczym mater dolores –
i pieniądz czasem po cichu wyłudza
Zbliż się zatem – duchu –
kukaniem oszalałych kukułek studnią gdzie wargi zaciskamy by nam
ropucha zębów nie zliczyła
Wyjdź ze szczelin wszystkich skał
jak rycerz zbudzony pod Giewontem jak rozbójnik Ondraszek
stań się orłem-turulem co jeszcze pragniazdo w starej Azji pamięta – i
skrzydła rozczapierz na znak
Wzywam cię w imieniu wszystkich zmarłych zaginionych i nieobecnych
Wyrwij nas z odrętwienia nieznanym dotąd trzęsieniem oślepłą pokrzywą
– spraw
abyśmy wreszcie wyszli ze swoich wieżyc
i kiedy już na zewnątrz zbierze się nas tłum w tej ledwie dostrzegalnej
ciemnej części globu
z nami bądź
bo wreszcie musimy rozpocząć własny marsz dziwnych bezbronnych
legionów
skoro już możni tego świata spierają się w naszej obronie