Mahomet pachnący bezdomnością
– Jestem Mahometem, pierwszym po Bogu! Chrystus to mój kumpel, a ta franca nie chciała mi sprzedać chleba! – zagrzmiał głos na chodniku nieparyskiej.
Odwróciłam głowę i zobaczyłam: silny, długowłosy, z workami pełnymi zgniecionych puszek na plecach, w platanach skarżył się kawkom i całej gromadzie krukowatych.
Nie miałam pieczywa przy sobie. W chlebaku na moim trzecim piętrze cały bochenek bez drożdży. Nie jestem francą, trzeba nakarmić Mahometa. Tak jak mnie kiedyś – zapłakaną z bólu, kuśtykającą, podpartą drągiem znalezionym na szlaku z Trzech Koron – przed swoją starą chatą powitała kromką chleba Maryjka z Krościenka. Sama wychudzona, bosa, przeźroczysta jak skrzydła ważki, jasna jak postać Matki Boskiej Śnieżnej z Santa Maria Maggiore, w podomce w bławatki: „Masz, dziecko, taka biedna jesteś”.
Gdy wróciłam z połową bochenka w dłoniach, usłyszałam tylko jego gromki, karzący głos. Dochodził z pobliskiego parku:
– Jestem Mahomet, pierwszy po Bogu. Zrób mi miejsce, kurwo!
Skuliłam się, uciekłam.