Ogród w Pszowie
Było to
w porze południowego wiatru
znad Morawskiej Bramy:
usłyszałem kroki Pana Boga
przechadzającego się po naszym ogrodzie
wiedziałem, że zachodzi
tu często, od wieków
o moich przodkach
na tym skrawku ziemi
mawiano Matuszki spod łogrodu,
wielu z nich w księgach chrztu
miało wpisane Zagrodnik bądź Gärtner.
Wiem już, Panie, że jestem nagi,
ale nie chowam się przed Tobą
uprawiam, doglądam, przesiaduję tutaj,
zgodnie z Twoim słowem. Wiesz to,
bo chodzisz tędy, modlisz się tu.
Wiem za Magdaleną, że to nie ogrodnik,
ale żeś to Ty.
Przycinam, nawożę. Każesz – wyrwę.
Chcesz – zasadzę. Powiesz – zrobię
jestem tu u siebie. Już nie w Eden, jeszcze
nie w Getsemani. Między rajem a tłocznią potu
i krwi. Trwa ta chwila z pism proroków,
z Twojej obietnicy: życie ocalonych
będzie podobne do zroszonego ogrodu
słyszę tu Twoje kroki, żyję z Twojej
modlitwy, owiewa mnie Twój wiatr
rajski, oliwny, pszowski.
Drzewo poznania, żylaste pnie, dziki bez.
Wizgi jaskółek, dzięcioł, słowik.
W ziemię wsiąka tu mój pot
i Twoja krew.
Coraz częściej mnie pytają:
czyż to aby nie ciebie widziałem razem z Nim w ogrodzie?
Tak, to byłem ja
Pszów, 17 stycznia 2020 r.