30.05.2023

Powiększanie ojczyzny

Opowiadanie to dedykuję tym wszystkim ludziom na świecie, którym przyszło żyć nie w swoich krajach rodzinnych, a także tym wszystkim, którzy owych ludzi w krajach drugich przyjęli, umożliwiając im, by czuli się tam, jak w swoich pierwotnych ojczyznach.

 

Przybyłem do kraju za górami i zamieszkałem w nim ‒ jak gdybym dokonał tego wczoraj, ale z biegiem czasu coraz bardziej zacząłem odnosić wrażenie, że musiało to nastąpić dużo wcześniej, być może nawet przed wiekami. Początkowo niewiele wiedziałem o nim i o jego mieszkańcach, ale odczuwałem, iż wyjeżdżając z mojej starej ojczyzny mogłem osiąść tylko tu.

Kraina, do której przeniosłem się, nie leży daleko od moich rodzinnych ziem, znajduje się jednak za wspomnianymi, rozległymi górami i jest na tyle oddalona, że wydawała mi się niezwykle egzotyczna. Rosną w niej takie sady i dojrzewają takie owoce, o których uprzednio myślałem jako o istniejących tylko gdzieś, gdzie słońce może nigdy nie zachodzi i o których mówi się w moim dawnym języku, jak o niebieskich migdałach, o czymś z kręgu fantasmagorii. Poza tym gdzieś, prawie na środku tej krainy, znajduje się ogromne jezioro, które ludzie miejscowi nazywają morzem, bo zajmuje dużą część ich terenów. Bywa ono w lecie do tego stopnia gorące, że kiedy wszedłem w nie po raz pierwszy – i mogłem iść, iść daleko, bo woda nadal sięgała mi to po pas, to znów tylko po kolana, a gdy była wreszcie aż po szyję i odwróciłem się twarzą ku brzegowi, ledwo go już dostrzegając – to czułem się, jak w przygotowanej do kąpieli olbrzymiej wannie. Niech jednak Bóg strzeże człowieka, który nie zdążyłby wydostać się z tego jeziora przed nadejściem burzy, zalewany krótkimi, ale jakże wysokimi falami oszalałej nagle wody. Są tu, w całym tym kraju, także prawdziwe gorące źródła, nie gejzery, a podziemne zbiorniki, już wykorzystywane, bądź jeszcze czekające na odkrycie, oddziaływujące na zdrowie tak wyśmienicie i zwalczające tak wielkie ilości przeróżnych chorób, że aż zacząłem żałować, iż nic mi nie dolega. No a wreszcie ludzie, z którymi po przybyciu zacząłem się spotykać, poznawać ich i razem z niektórymi pracować, zauważyłem u nich wiele cech odmiennych od właściwości moich rodaków, jakkolwiek i sporo podobieństw. Mają twarze dość krągłe (jeśli nawet nie wszyscy) – a nie pociągłe, do których byłem przyzwyczajony ‒ i ciemne, proste włosy. Są niższego wzrostu, bardziej za to krępi, barczyści. Nogi mają silne, nieco pałąkowate, jak gdyby z koni nie zsiadali. Wszyscy oni zdawali mi się przy tym bardzo serdeczni i bezpośredni w obcowaniu z przybyszami, co było mi miłe, jakkolwiek i w moim starym kraju też nie można było narzekać na ludzką nieczułość. Według tutejszych zwyczajów językowych szybko przechodzi się „na ty” i wcześnie wchodzi w zażyłość tak bezpośrednią, o jakiej u dawnych „nas” nie było mowy. Wszak kiedy żyłem i pracowałem jeszcze w mojej starej ojczyźnie, pamiętam, że ludzie, nawet mieszkając obok siebie i pracując jeden koło drugiego, często całymi latami nadal zwracali się do siebie per „pan”, per „pani”.

Dobrze mi tu było z tymi wszystkimi nowościami, tym bardziej, że przyjechałem dla pewnej kobiety, którą zabrałem najpierw do swojego kraju, potem jednak na jej prośbę zgodziłem się na osiedlenie się w jej stronach rodzinnych. Byłem zresztą wtedy na tyle młody, że – jak pamiętam – wiodła mnie także chęć doznania, chyba nie innej jak niesłychana, życiowej przygody. Nie przyjechałem zatem, aby uwolnić się z oków jakiegoś reżymu, jakiejś dyktatury, przecież zwykle żyjemy w ich uścisku, niezależnie od tego jak nazywa się nasze państwo i jakie nazwiska – często i pseudonimy – noszą „nasi” dyktatorzy i tyrani (którzy najczęściej takiego nazewnictwa, że są „nasi”, żądają). Owi władcy nieograniczeni zresztą zazwyczaj nie w naszych krajach żyją, a w centrach większych imperiów, którym nasze państwa i narody zostają wcześniej czy później podporządkowane. Powtarzam wobec tego, nie przyjechałem tu, aby wyswobodzić się spod czujnego oka reżymowej tajnej policji kraju rodzinnego, bo przecież analogiczna sieć służb bezpieczeństwa publicznego znajdowała się także tutaj i o ile tam – jeszcze jako swój pradziadek ‒ zostałem, po upadku wywołanego przez nas powstania narodowego skazany – z łaski ówczesnej dyktatury ‒ jedynie na zsyłkę na całe lata do dzikich głębi imperium, natomiast jako swój ojciec – już bez prawa łaski, którego wtedy nie stosowano – zostałem zastrzelony, gdzieś daleko na wschodzie, strzałem w potylicę i pochowany w grobie masowym, to z kolei tutaj, w tym drugim kraju – już mnie samego – wielokrotnie skazano na śmierć za udział w rewolucji i w powstaniu i zamordowano na rozkaz miejscowych sługusów tegoż samego imperium, choć parokroć także i ułaskawiono w ostatnim momencie, kiedy przebywałem w celi śmierci a karę zamieniono na długoletnie więzienie. Jak widać, pod względem charakteru dyktatury nie było istotnej różnicy pomiędzy krajem nowym a starym. Tutaj, jeżeli dobrze mi było, to dlatego, że przeniosłem się nie dla imperium i tyrana, a dla pewnej kobiety.

W trakcie nowych, codziennych kontaktów – choć nie pamiętam czy nastąpiło to rzeczywiście prawie od razu, czy paręset lat później ‒ dowiedziałem się, że naród, w który zaczynałem wrastać, jest bardzo stary, starszy aniżeli mój, z którego wyszedłem, że z daleka przybył – jakkolwiek z innych stron aniżeli moje ‒ i podobno jest jednym z najstarszych na świecie, a według niektórych teorii jest nawet starszym, aniżeli sam świat. Naród ten był kiedyś potężny, w prawiekach drżał przed nim cały kontynent, a i potem pozostawał wielki, silny. Skończyła się jednak ta wielkość i ta siła, został zatem niedawno okrojony terytorialnie, (właśnie dlatego proporcjonalnie ogromnym zdaje się być owo gorące latem jezioro) i ogołocony ze skarbów naturalnych, z potężnych gór, rud i z soli, a także poddany – jak to właśnie wspomniałem – władzy imperium.

*

Zamieszkałem w stolicy nowego mi jeszcze kraju, ale byłem ciekaw jego całego. Kiedyś wybrałem się zatem daleko poza metropolię, poza miasta, miasteczka, a nawet wsie (choć przecież cała ta kraina nie jest teraz wcale taka wielka) i znalazłem się, poza nimi wszystkimi, na rozciągającej się – jak wzrok sięga – równinie. Wokół same łąki, dojrzałe już właśnie do zbiorów uprawne pola, szmer wędrujących żuków, cykanie świerszczy i odgłosy kapeli pasikoników, śpiew skowronków, a z dala wzmacniające się o zmierzchu poszczekiwania niewidocznych stąd psów i równie odległe piania kogutów. Poza tym cisza, spokój. Żaden głos ludzki, jedynie przestrzeń kosmiczna, a w niej zapewne Bóg wszechobecny.

Jakże wspaniałe były wrażenia uzyskiwane tu, wśród pól i łąk. Poczucie wewnętrznego spokoju i ładu, pewność istnienia wieczności, w której jest miejsce także dla człowieka i dla innych istot. Wtedy to – i jeszcze w paru podobnych przypadkach – zacząłem uzmysłowiać sobie swój przedziwny związek z krajem, którego uprzednio nie przyswoiłem sobie dostatecznie i z którym początkowo nie utożsamiałem się wcale. A następowało to bez żadnego uszczerbku dla więzi łączących mnie z krajem, z którego przecież kilka, czy też kilkaset lat temu wyjechałem. Tyle, że dodatkowo spajała nas tyrania, obezwładniająca z dala obydwa nasze narody.

*

W pierwszym okresie pobytu w kraju, który mnie przyjął, nie byłem pewien czy nie zacznę z biegiem czasu odczuwać tęsknoty za krajem rodzinnym, niezależnie od związku z kobietą, dla której tu się znajdowałem.

*

Obawy tego rodzaju przestały mnie po jakimś czasie nękać, potrzebne były do tego jednak dziesiątki lat, a może nawet wieki i narastająca coraz bardziej świadomość, jak wiele ‒ jako mój dawny naród ‒ zawdzięczam mojemu nowemu narodowi, ten zaś w podobny sposób tamtemu. Opis owych współzależności nie jest prosty, wszak w ciągu tak ogromnej ilości czasu ileż istotnych, zbliżających nasze dwa narody wydarzeń zaistniało. Nie wszystkie one ‒ zwłaszcza wcześniejsze ‒ zostały odpowiednio opisane, albo przynajmniej w kronikach choć skrótowo zaznaczone, względnie w jakikolwiek inny sposób, żywym słowem do dni dzisiejszych dochowane. Niezależnie od tego zaczęły się one powoli zbiegać we mnie i łączyć ze sobą w cały spójny system powiązań, układając się w umyśle w splatające się linie zjawisk i faktów, z którymi podświadomie musiałem stykać się już wcześniej, żyjąc jeszcze w starym kraju. I ponadto obecnie, kiedy owe wszystkie zjawiska, wydarzenia i fakty znam już poniekąd dobrze, coraz bardziej wzrasta we mnie przekonanie, a nawet pewność, że musiałem o nich nie tylko od bardzo dawna wiedzieć, ale we wszystkich nich zawsze także jakoś uczestniczyć – zarówno przed tysiącem lat, jak i ostatnio, choć przecież nie ja byłem ich kronikarzem.

Ktoś może przypuszczać, że to niemożliwe. Ażeby go przekonać opowiem o pewnym fakcie z ostatniej części mojego długiego, wszak zwielokrotnionego życia. Jeszcze w starym kraju, w mieście gdzie akurat żyłem, uczęszczałem do szkoły średniej. Miała ona świetną renomę, wyśmienitych profesorów, próżny był jednak wysiłek i całej szkoły i poszczególnych profesorów, ponieważ ja się do nauki nie przykładałem i w klasie przedmaturalnej otrzymałem na koniec roku z dwóch przedmiotów stopnie niedostateczne. Na szczęście moich rodziców – nieżyjącego już od dawna ojca i troszczącej się o mnie matki – stopnie niedostateczne, nawet z dwóch przedmiotów, można było wtedy, po wakacjach, poprawiać, więc dzięki ogromnej pomocy ludzkiej – korepetytora, który męczył mnie przez całe lato – i boskiej – bo bez Boga nawet pewnie i korepetytor nie byłby w stanie mi pomóc – uzyskałem po wakacjach z obydwu przedmiotów trójki (w myślach egzaminatorów zapewne nawet z minusem) i przepchnięto mnie do następnej klasy. Półtora roku później ‒ będąc już na studiach politechnicznych ‒ akurat z tych samych dwóch przedmiotów zdawałem zupełnie na początku sesji egzaminacyjnej dwa pierwsze egzaminy. Nie ja chciałem być egzaminowany tak wcześnie. Był to pomysł mojego ówczesnego sąsiada z ławy akademickiej, który ‒ jak się okazało – nie był nadzwyczaj zdolny, ale za to ogromnie pilny. Od razu na początku roku akademickiego zaproponował, abyśmy uczyli się razem. Nie miałem do tego wielkich chęci, ale z dobroci serca zgodziłem się. W trakcie tak zapoczątkowanej systematycznej domowej nauki, do której nie byłem wcześniej przyzwyczajony, nie przypuszczałem nawet, iż takowa istnieje, musiałem swojemu druhowi wielokrotnie tłumaczyć znaczenie przeróżnych definicji, zależności i zadań naukowych, które ja dość szybko pojmowałem, podczas gdy on się z nimi stale jeszcze borykał. I wtedy, podczas owego semestru, w trakcie ponawianych prób wyjaśniania tego co powinno być już jasne jak słońce, a co nim nadal dla niego nie było, zaczęły pojawiać mi się w sferze świadomości te wiadomości, które starano się wtłaczać mi do głowy w szkole średniej, które musiały zatem w jakiś sposób trafiać wtedy do mojej podświadomości i tam leżeć w niezakłócanym spokoju, aż do czasu kiedy znalazłem się na wyższej uczelni. W rezultacie obydwa egzaminy zdałem – pierwszy raz w obecnej fazie życia – celująco. Wiem dzięki temu, że jest możliwość zaistnienia w człowieku konkretnej wiedzy, o której on wcześniej pojęcia nie ma, a która w warunkach wyjątkowych objawia się jednak i rozbłyskuje wszystkimi kolorami tęczy.

Pamiętam w ten sposób na przykład jedno zdarzenie dotyczące równocześnie obydwu krajów, które miało miejsce ponad tysiąc lat temu i o którym opowiadał mi jeden z moich prapraprzodków, ale sytuacji tej i ja sam też musiałem być świadkiem – wszak tak dokładnie ją widzę, iż niemożliwością byłaby moja tam, wtedy nieobecność.

W nowym kraju opowieści o dziejach zamierzchłych zawsze zaczynają się od słów: „Czy tak było, czy nie było, było to tak.” Wobec tego i ja podobnie rozpocznę snuć myśli o tym, co mi wówczas prapraprzodek opowiedział i co sam też na pewno widziałem. Czy tak zatem było, czy nie było, było to tak.

Na początku dziejów pisanych moich dwóch krajów i narodów, kiedy nikt historii owego wydarzenia dziejowego na papier przelać nie był jeszcze w stanie, panował w każdym z nich osobno książę. Obydwaj byli brodaci, bo wtedy wszyscy dorośli mężczyźni byli brodaci. Książąt właściwie nawet nie brody różniły, choć jeden miał nieco dłuższą i już trochę szpakowatą, a raczej to, że ten co miał brodę trochę dłuższą, miał akurat siostrę na wydaniu, a drugi nie, natomiast potrzebna mu była żona. W jaki sposób ów drugi książę dowiedział się o siostrze pierwszego, panującego w moim starym kraju, chodzą tylko słuchy, a słuchom nie zawsze trzeba wierzyć, gdyż rozchodzą się one jedynie po to, aby im albo ufać, albo nie, a więc aby można było powątpiewać. Księżniczka w każdym bądź razie buzię miała całkiem, całkiem i kształty odpowiednie, więc została przekazana księciu kraju drugiego i przez niego dostojnie przyjęta. Przypominam sobie: wiele było płaczu i błagań, aby jej nigdzie nie wysyłano, bo mój naród rodzinny – dopiero wyłaniając się z gęstych borów i jeszcze gęstszych puszcz na arenę kontynentalną ‒ nie posiadał rozwiniętych kontaktów międzynarodowych i nie było tam zwyczaju zawierania małżeństw dynastycznych, mających na celu utrwalanie dobrosąsiedzkich stosunków z jakimiś władcami spoza owych nieprzebranych lasów czy zza gór, nie mówiąc już o ewentualnej możliwości poszerzania granic. Mój stary kraj – jak już wspomniałem ‒ dopiero wtedy zaczynał stawać się rzadkim przedmiotem cudzych zainteresowań, w tym obcych kronikarzy, własnych zaś jeszcze w ogóle nie posiadał. Dlatego też mój obecny zapis można uznać za pierwsze wiarygodne źródło wydarzenia, które właśnie teraz opisuję. Otóż księżniczka opuszczając swój kraj na czele bogatego orszaku musiała przekroczyć malownicze góry oddzielające od jej własnego kraj dla niej nowy i nieznany, – te same góry, które i ja dzisiejszy kiedyś przekraczałem ‒ na próżno jednak odwracała do tyłu wdzięczną, jasnowłosą główkę, górskie szczyty zasłoniły jej widok ziem rodzinnych na zawsze. ‒ Pierwsze kroniki mojego dawnego kraju powstały dopiero paręset lat później i co prawda jest w nich mowa także o owej księżniczce i o tym, że z księciem kraju drugiego, który wziął ją za żonę, doczekała się syna, wielkiego wojownika i męża stanu, szerzyciela pięknej nowej wiary, że syn ten uzyskał nawet koronę i stał się pierwszym królem mojego nowego kraju, była to jednak wieść błędna. Muszę ją sprostować. Zresztą skąd te gryzipiórki po tak długim czasie mogły wiedzieć o tym co działo się czterysta, czy nawet tylko dwieście lat wcześniej. Co innego ja. Razem z moim wymienionym już prapraprzodkiem byłem tam przecież wtedy i wszystko obserwowałem. Dlatego podaję teraz jak było z tym synem naprawdę. Otóż faktem jest, że księżniczka, niestety, zmarła młodo i nagle, przy porodzie. Na próżno znachorzy starali się temu zapobiec, podając jej przeróżne zioła i wywary, modląc się przy tym do obydwu bogów – wiary nowej i starej – nic nie pomogło. Książe, jej mąż, przez jakiś czas smucił się bardzo, nawet chyba ze dwa razy nie wybrał się z tego powodu na łowy, ale potem podsunięto mu inną, też nie szpetną młódkę, która również pochodziła z bardzo przedniego, niejako książęcego rodu. To dopiero ona zrodziła księciu i całemu mojemu nowemu krajowi pierwszego króla tego narodu. – Tyle zatem o księżniczce, a teraz, kończąc opowieść o niej pragnę jeszcze tylko zwrócić uwagę wszystkich późniejszych pokoleń, ile błędów – nie mówiąc już o innych, pomniejszych niedokładnościach ­– potrafili popełniać różni dziejopisarze, zresztą nie tylko w moim starym kraju. Niech im ziemia, mimo wszystko, lekka będzie.

Dużo czasu upłynęło od chwili mojej przeprowadzki do kraju nowego, ale wreszcie zacząłem odczuwać, że zarówno kraj stary, jak i nowy łączą się ze sobą, że jeden po prostu powiększył się we mnie o drugi. Początkowo odnosiłem wrażenie, iż stary powiększyłem o nowy, wszak stary jest bądź co bądź moim rodzinnym, czyli niejako o większych prawach wrodzonych, później jednak zaczęło mi się niejednokrotnie wydawać, że wszystko to mogło zaistnieć wręcz odwrotnie. Powstała z tego istna kołomyjka, prawdziwy zawrót głowy, który skończył się dopiero wtedy, gdy uzmysłowiłem sobie niewyobrażalny uprzednio stan trzeci, mianowicie: przecież te dwa kraje i narody to jeden i ten sam kraj, jeden i ten sam naród, to nawet nie ich unia, jako dwóch równorzędnych części, a jednolita, organiczna całość, taka jak mleko i czarna kawa, które piję ze smakiem dnia każdego na śniadanie, mieszając je gorące w jednolity, aromatyczny, przepyszny jasnobrązowy płyn, o złocistym odcieniu.

Dla porządku podaję, że owa pełna jedność zaistniała tylko we mnie, a nie w umysłach i w rzeczywistości wszystkich mieszkańców naszych obydwu państw. (Można zresztą dla pewności ich samych o to zapytać.) Prawdopodobnie olbrzymia większość tych ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy, że i oni mogliby stać się obywatelami powiększonego obszaru, rozrosłego się bez najazdów i podbojów, a na zasadzie dobrowolności wynikającej z wewnętrznej potrzeby naszego jestestwa. Co prawda kraje nasze zostały już kiedyś połączone w jedną całość – personalnie – raz, drugi i trzeci, trwało to jednak zawsze bardzo krótko, bo albo wspólnemu królowi zbyt prędko się zmarło (jakkolwiek miał dalekosiężne plany), albo go nasi wspólni wrogowie zakatrupili, przepraszam, zabili. Może właśnie przez krótkotrwałość owych wspólnot nikt dziś nie wie jaka to rozkosz żyć w kraju wyraźnie większym aniżeli pojedynczy ‒ w kraju dwujedynym, posiadającym przy tym znów owe wszystkie bogactwa naturalne ziemi, które zostały mu niegdyś przez obcych zrabowane (tak jak ja je dla siebie już od dawna odzyskałem).

Na zakończenie tych zwierzeń pragnę wszystkim zainteresowanym jeszcze jedną myśl przekazać. Otóż połączony we mnie od tysiąca lat obszar, z górami w środku, które go nie dzieliły i nie dzielą, a spinają – jak kręgosłup obydwie strony ludzkiego ciała, (niezależnie od tego, że księżniczce z początków dziejów pisanych rodzinną część świata przesłoniły), jest tworem bardzo stałym i długowiecznym, podobnie jak ludzkie życie. Zajrzałem właśnie ostatnio do Biblii: jak długo żyli Adam i jego syn Set i syn Seta Enos i syn Enosa Kenan. Jest w niej napisane, że po osiemset ‒dziewięćset lat, a nawet i po więcej. No i ja zwielokrotniony też ile już wieków żyję. Życie ludzkie jest zatem zazwyczaj bardzo, bardzo długie. Dłuższe niż niejednego państwa i narodu. Warto zatem jednoczyć w sobie to, co na zewnątrz jest podzielone i gotowe się rozpierzchać, aby w głębi nas jednorodną całością się stało i razem z nami trwać mogło. Uwagi te przekazuję przy tym nie tylko moim współziomkom mieszkającym po obydwu stronach łączących nas gór, ale także wszystkim innym ludziom dobrej woli, niech ów stan szczęśliwości i oni podobnie, w ramach swoich uwarunkowań, w głębi siebie tworzą.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Konrad Sutarski, Powiększanie ojczyzny, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...