Pytania o kondycję człowieczeństwa
W przypadku Zagubionego człowieczeństwa. Eseju o XX wieku Alaina Finkielkrauta zacząć należy od rysu genealogicznego autora. Eseista jest dzieckiem polskich Żydów, którzy po drugiej wojnie światowej zamieszkali we Francji. Jego ojciec był więźniem obozu koncentracyjnego Auschwitz. Te podstawowe i zarazem fragmentaryczne dane pozwalają zrozumieć esej Finkielkrauta, należącego do tak zwanego „drugiego pokolenia” ocalałych z Holokaustu. Czytelnik może sobie tylko wyobrażać liczbę oraz ciężar pytań, które były wszechobecne w rodzinnym domu Alaina Finkielkrauta. Przez to piętno ta książka musiała powstać. Innym pytaniem – wcale nie umniejszającym biografii autora – jest to, czy ta książka jest potrzebna i czy coś wnosi do szeroko pojętej dyskusji?
Zagubione, utracone czy odrzucone?
Wiek XX zatracił pojęcie człowieczeństwa i na tym polega jego (straszliwa) wyjątkowość na tle poprzednich stuleci – przechodzi do sedna od pierwszych stron autor. Pytaniu „Kto jest moim bliźnim?” będzie poświęcał kilkadziesiąt kolejnych stron. Finkielkraut w eseistycznym spacerze przejdzie wiele epok, poczynając od starożytności, by na dłużej zatrzymać się w okresie wielkich odkryć geograficznych i dobie oświecenia. Wszystkie stawały wobec „Innego” i za każdym razem ze sceptycyzmem dopatrywano się w nowej istocie cech ludzkich. Rdzenni Amerykanie czy Aborygeni w oczach Europejczyków byli ludźmi warunkowo, a tęgie głowy filozofów i myślicieli, jak choćby dominikanin Bartolomé de Las Casas, zastanawiały się, jak uznać ich człowieczeństwo. Zakonnik pisał między innymi: „Uważamy za barbarzyńców tych, którzy nie znają pisma i uczonej mowy. W takim razie ludność indiańska mogłaby traktować nas jako barbarzyńców, gdyż nie rozumiemy jej języka”.
Wiek XX zdołał już na samym początku zakwestionować człowieczeństwo, nie tyle ludzi żyjących „gdzieś tam za horyzontem”, ale również tych w samym środku Europy. Podzielony okopami w czasie wielkiej wojny kontynent pogrupował zwalczające się wzajemnie strony na ludzi i nie-ludzi. Zawsze po drugiej stronie, naprzeciwko i z dala od nas, będą oni: straszni, agresywni, nieceniący pokoju i piękna. Finkielkraut przytacza i długo komentuje – skądinąd wspaniały – fragment z książki Emilia Lussu Les hommes contre, gdzie bohater skrada się do obozu wroga i dokonuje szokującego dla niego odkrycia:
Wróg, wróg, Austriacy, Austriacy! […] To był wróg i to byli Austriacy. Ludzie i żołnierze jak my, tacy sami jak my, w takich samych jak nasze mundurach, którzy teraz poruszali się, mówili, pili kawę, zupełnie tak samo, jak robili o tej samej godzinie nasi koledzy po drugiej stronie. Dziwna rzecz. Podobna myśl nigdy nie przyszła mi do głowy. Pili kawę. Dlaczego wydawało mi się niezwykłe to, że piją kawę? A około godziny dziesiątej czy jedenastej jedli zupę, zupełnie jak my. Czy wróg mógł żyć bez picia i jedzenia? Na pewno nie. Dlaczego więc wprawiło mnie to w zdumienie?
Eseistyczny spacer Alaina Finkielkrauta pokazuje jednak nieścisłość z tytułem i główną myślą autora. Nie, to nie wiek XX zatracił poczucie człowieczeństwa. Działo się to już wielokrotnie, pod różnymi szerokościami geograficznymi i w różnych czasach. Finkielkraut popada w sprzeczność. Jeśli wiek XX miałby – podążając za duchem rozmyślań autora – dzierżyć (w tym przypadku) niechlubny tytuł wyjątkowości, to na pewno nie dlatego, że zagubił człowieczeństwo. Wiek XX z perspektywy totalitaryzmów to żadne zagubienie, tylko świadome odrzucenie, zanegowanie wartości. Dwudzieste stulecie miało szansę przypomnieć sobie raz jeszcze, czym jest człowieczeństwo – ponownie nasuwa się fragment z książki Emilia Lussu – jednak świadomie je odrzuciło. Jeśli przyszło opamiętanie po pierwszej wojnie światowej, to zdecydowanie za szybko zbagatelizowano zagrożenie. Tu jest akt czynny, świadomy; odmawia się komuś człowieczeństwa zdecydowanie, pewnością jurydyczną i światopoglądową. Niemal religijną. Brakuje mi w stylu pisania Finkielkrauta większej precyzji, odpowiedniego ważenia słowa. Użyte w kontekście Zagłady sformułowanie, że człowieczeństwo zostało „zagubione”, jest nazbyt płynne. Termin ten można zrozumieć jako utratę korzystnej cechy lub wartości. W tym znaczeniu wiek XX miał stracić umiejętność rozpoznawania w drugim człowieka, a ostrość widzenia człowieczeństwa gwałtownie się skurczyła. Zagubiony to również ten, kto nie wie, jak postąpić w trudniej sytuacji, ktoś rozdarty pomiędzy wątpliwościami i w wyniku tego niezdolny do podjęcia decyzji. Mam czytelniczy problem z owym „zagubieniem”. Być może Finkielkraut chciał być tu bardziej poetycki niż precyzyjny. Historycy Holokaustu przekonują przecież, że ani załogi obozów koncentracyjnych, ani oddziały Einsatzgruppen zapełniające masowe groby nie były zagubione. Wiedziały dokładnie, czego od nich oczekiwano. Przywódcy III Rzeszy nie utracili zdolności rozpoznawania człowieczeństwa; oni ją świadomie amputowali. Być może wikłam się tutaj w odcieniach znaczeń, ale taki dobór słów podjął autor. Więcej mam tu wątpliwości niż wewnętrznego spokoju. Podobnie chyba czuł tłumacz Mateusz Fabjanowski, który próbował bardziej doprecyzować myśl Finkielkrauta. Oryginalny tytuł poddany próbie przez najprostszy słownik wykazuje, że „l'humanité perdue” to dosłownie „utracone człowieczeństwo”. Mateusz Fabjanowski zdecydował się wybrać „zagubione” zamiast „utraconego”. Jednak tak naprawdę ani „zagubione”, ani „utracone”, w mojej opinii, nie oddają w pełni tego, do czego przekonuje czytelnika sam Alain Finkielkraut. Zagubione czy utracone wskazuje pewną przypadkowość, choć mocniej nieszczęście, niekorzystny obrót koła fortuny. I tu trzeba powiedzieć raz jeszcze: mordujący w imię totalitaryzmów nie mają wahań, dokonują świadomych wyborów i podejmują świadome decyzje. Jeśli chcielibyśmy pozostać wierni myśli Finkielkrauta, że wiek XX jest wyjątkowy, to tylko dlatego, że mając doświadczenie poprzednich stuleci, ani nie zagubił, ani nie utracił, ale świadomie, z premedytacją, z pełnym przekonaniem odrzucił człowieczeństwo.
W hipotetycznej rozmowie z Finkielkrautem jestem w stanie sobie wyobrazić, że autor broni swojego tytułu, zagrywając wyciągniętą z rękawa kartą licentia poetica. I pewnie nawet, pozostając w żargonie karcianym, byłby to joker i nie mam na to odpowiedzi. Pozostaje jednak jakiś niesmak, gdyż pisząc o złu, nie można iść w płynne i wieloznaczne wybory, a raczej dążyć do prostoty, dokładności i klarowności.
Zamiast Boga uwierzyć we wroga
Odsuwając na bok rozważania kwestii właściwego doboru tytułu, warto przyjrzeć się analizie motywów zbrodniczych ideologii, jakiej dokonuje Alain Finkielkraut. Jest to swoista mieszanka celnych uwag filozofa połączonych z pasją publicystyczną, okraszonych dozą nostalgii. Gdzieś tam, pomiędzy szlifowanymi wersami chłodnej argumentacji, ukrywa się dzieciństwo „drugiego pokolenia”. Nie sposób odegnać od siebie myśl, że Finkielkraut udziela wreszcie odpowiedzi na pytania, które dręczyły go całe życie. Są to odpowiedzi niemalże perfekcyjne, przestudiowane bardzo dokładnie. Bardziej intuicyjnie odczuwam, niż wiem – były one nieustannie w cieniu jestestwa Finkielkrauta, domagając się uzasadnienia nawet (a może zwłaszcza) w podświadomości (sny, marzenia, koszmary), są krótkie, precyzyjne, czasem na granicy aforyzmu. Tutaj potrzeba lektury powolnej, wielokrotnej, jak w tym fragmencie:
Ta radykalizacja mocy tworzenia pociąga za sobą idealizację okrucieństwa, swoisty purytanizm zła. Przemoc nazistowska nie jest sprawą upodobań, ale obowiązku. Dokonuje się jej nie w imię sadyzmu, ale w imię cnoty, nie dla przyjemności, ale dla metody, nie w imię dzikiego rozpasania, ale w imię wyższego sumienia, z zawodową odpowiedzialnością i nieustanną troską o powierzone dzieło.
Jeszcze dokładniej widać to we fragmencie zamieszczonym poniżej, gdy pojawia się niezwykle nośna myśl, zupełnie jakby wyjęta z jakiegoś traktatu poetyckiego: „Bóg umarł: istnieje tylko jedynie wróg”. W całym kontekście brzmi ona tak:
Jeśli postęp można określić jako zwycięstwo i wcielanie w życie doskonałości, czyli dochodzenie człowieka do suwerenności absolutnej, jeśli – innymi słowy – misja historii polega na uwolnieniu człowieka od skończoności przez nadanie mu atrybutów boskich, takich jak wszechwiedza i wszechmocność, to słudzy historii musieli zdać sobie sprawę, że tkwią w miejscu, że są zapóźnieni, ponieśli klęskę, musieli dostrzec, że się cofają. Skoro nieszczęścia nie tłumaczy się już sprawiedliwością Najwyższego albo sztuczkami diabła, a skończoność kondycji ludzkiej głoszą wyłącznie ci, w których interesie jest utrzymanie istniejącego stanu rzeczy, nadszedł czas, by sięgnąć po argument o istnieniu przeciwnika. Bóg umarł: istnieje jedynie wróg. Nasze porażki dowodzą jego złośliwości, nie zaś naszych ograniczeń. Tym ostatnim właśnie jest winny – nie są one wcale naszym przeznaczeniem. Trzeba najpierw unicestwić wroga, by wypełnić wielką misję historyczną.
To tylko dwa z kilkunastu niezwykle celnych rozważań Alaina Finkielkrauta. Mądrych, ciekawych, momentami pięknych w swym aforyzmie, ale… czy nie spóźnionych? Trzeba postawić też to pytanie z całą jego powagą: czy potrzebujemy takiej książki, która po blisko osiemdziesięciu latach od Holokaustu powraca ze swoim zestawem odpowiedzi na pytania po wielokroć już zadawane? I trzeba odpowiedzieć: nie. Nie, bo znacznie lepszych odpowiedzi – też dlatego, że szybciej albo z bliskości opisywanych okrutnych rzeczywistości – udzielili już Primo Levi, Jean Améry, Hannah Arendt, Tadeusz Borowski czy Gustaw Herling-Grudziński. Lista jest naprawdę długa i można wymieniać nazwiska niemal w nieskończoność, aż do tego jednego stwierdzenia: to wszystko już było. I z pewnością wiedział o tym Alain Finkielkraut. Dlaczego zatem czekał aż do 1996 roku, aby udzielić odpowiedzi niewątpliwie ważnych dla niego samego, ale niekoniecznie już dla świata?
Esperanto bólu
Odpowiedzią jest właśnie 1996 rok. Być może wszystkie powyższe odpowiedzi były już spisane w jakimś prywatnym notatniku lub zdeponowane w jednej z szuflad biurka znajdującego się w prywatnej bibliotece pamięci, ale to właśnie zakończenie wojny w Bośni i Hercegowinie wywołało temat raz jeszcze. Temat nieustający, temat nigdy niedokończony, dopóki trwają masakry ludności cywilnej, zamachy terrorystyczne i akty ludobójstwa. Jeśli wiek XX odrzucił pojęcie człowieczeństwa, to pod sam koniec swojego trwania zostało ono przyjęte raz jeszcze. Dzieje się tak dlatego, że – jak przekonuje Finkielkraut – działają organizacje takie jak Lekarze Bez Granic i wiele innych na ich wzór. Swoją rolę odgrywają też media, które przekazują wstrząsające obrazy, nagrania, wywiady. Tego wszystkiego nie było na taką skalę wcześniej. Nie wywierało presji na ludzi, nie uwierało ich pod powiekami. Człowieczeństwo wraca, ale daleko tu do triumfalizmu. Jednocześnie autor zauważa, że tym, co nas interesuje w dewastowanym człowieczeństwie, jest właśnie cierpienie. Oglądamy obrazy cierpienia aż do przesytu, rozumiejąc doskonale ponadkulturowe esperanto bólu, ale nie wsłuchując się w historie konkretnych ludzi. Zatrzymują naszą uwagę ciała, ale nie ludzie. Nie chcemy słuchać; łatwiej wysłać sms, wpłacić kwotę na szczytny cel, niż rzeczywiście zapisać się na lektorat z bólu tu i teraz. Czy media, które pomogły w przyjęciu raz jeszcze idei człowieczeństwa, staną się sprawcami jego kolejnego odrzucenia? – to jest już pytanie na nowy wiek.
Alain Finkielkraut, Zagubione człowieczeństwo. Esej o XX wieku, tłum. Mateusz Fabjanowski, Warszawa: PIW, 2022.