Tango Argentina
Hotelowy portier poinformował mnie przez telefon, że za około pięć minut przyjedzie samochód, by zabrać mnie do Tango Argentina. W zasadzie byłem już gotowy, więc zaraz windą zjechałem na dół. Po kilku zdaniach zamienionych z portierem do recepcji podszedł młody człowiek z jakąś listą. Był to kierowca niewielkiego busika, który przyjechał po mnie. W następnym hotelu zgodnie z listą dosiadło się małżeństwo ze Szwajcarii, a w następnym kierowca zabrał jeszcze dwie Amerykanki, bo ich mężowie mieli czekać przy wejściu Tango Argentina. W tej krótkiej kilkunastominutowej trasie zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić i każdy wiedział, kto jest skąd. Z opinii, głównie moich współpasażerek, wynikało, że jedziemy na wspaniały spektakl do takiej perełki Buenos, którą będąc tu koniecznie należy zaliczyć. Dla jakby trochę rozeznanego w realiach zacytowałem słowa kuzyna: „Tango Argentina jest tym w Buenos, co karnawał w Rio de Janeiro”. Amerykanki ochoczo to potwierdziły.
Dojechaliśmy na miejsce. Z rozpiski kierowcy wynikało, że siedzimy wspólnie, bo po zakończeniu imprezy łatwiej będzie nas razem pozbierać i odwieźć do sąsiednich hoteli. Wyglądało na to, że na cały wieczór będę miał do rozmowy to towarzystwo, w którym wiekowo byłem raczej dinozaurem.
Przed okazałym budynkiem z wielką nazwą „Tango Argentina” było już tłoczno. Mimo że słońce ledwo coskryło się za sąsiednimi budynkami, działały iluminacje świetlne. Mężowie moich amerykańskich sąsiadek pojawili się elegancko ubrani i „pod muchami”. Dużo par wchodziło też w eleganckich kreacjach. Znaczna część była jednak ubrana tak jak ja – turystycznie i po sportowemu.
Do wejścia, gdzie sprawdzano dokumenty rezerwacyjne listy gości podeszliśmy całą naszą grupką. Amerykanom obecność odhaczyli, Szwajcarom też, a mnie zatrzymali. Na liście byłem, ale wpłaty w papierach nie mieli odnotowanej i zażądali, bym zapłacił sto kilkadziesiąt dolarów.
– Ja tę sumę zapłaciłem w hotelu – odparłem.
– Nie jest zapłacone i albo pan płaci, albo nie wejdzie.
Moi znajomi przysłuchiwali się rozmowie i przez chwilę na mnie czekali. Widząc ich miny zwątpienia poczułem się upokorzony i wściekły. Zażądałem, by natychmiast zadzwonili do hotelu. Chcąc nie chcąc powstała afera. Do „bramkarzy” podszedł jakiś facet z kierownictwa. Wyjaśniłem mu sytuację i powiedziałem, że to dla mnie upokorzenie i obelga, bo moje międzynarodowe towarzystwo weźmie mnie za krętacza i człowieka, któremu nie można ufać.
Po telefonie do hotelu zostało potwierdzone, że taką sumę zapłaciłem.
– I’m very sorry if „Tango Argentina” upset you[1].
Należę do niepokornych ludzi, więc te urzędowe przeprosiny mi nie wystarczyły.
– Ale co pomyślą o mnie Amerykanie i Szwajcarzy, z którymi przyjechałem?
– Nadrobimy to i przeprosimy – padła odpowiedź.
Zostały odnotowane moje dane, które podałem w mix-języku: Jozef Franczesko Wojcik, Polaco.
Przywołana stewardesa zaprowadziła mnie do towarzystwa, z którym tu przyjechałem. Opowiedziałem im o tej pomyłce i w zasadzie nadal wszystko było w porządku. Siedziałem z Amerykanami przy dużym stole na sześć osób, a obok przy mniejszym byli Szwajcarzy.
Na ogromnej sali zastawione stoły, wino, muzyka i pierwsze występy. Profesjonalni tancerze prezentowali argentyńskie tango, śpiewali soliści i grali wirtuozi na narodowych instrumentach. Po prostu muzyka, taniec i śpiew przy suto zastawionych stołach. Po prezentacji profesjonalistów za chwilę miał się odbyć krótki kurs nauki argentyńskiego tanga. Przez mikrofony na tej wielkiej sali padły słowa: „w przeproszeniu za nieporozumienie z biletem na scenę zapraszamy: Jozef Franczesko Wojcik, Polaco” (cytat z pamięci).
Wstałem i pokazałem się, gdzie jestem. Tancerka zbiegła ze sceny i podeszła, by mnie tam ze sobą zabrać. Amerykanki aż otwarły buzie z wrażenia, co sfotografował Szwajcar. Szkoda, że te zdjęcia przepadły, gdy w Internecie padł fotoalbum.eu, ale na szczęście kilka zdjęć jeszcze się zachowało.
Nie spodziewałem się tak oficjalnych przeprosin. Przyznam, że gdy znalazłem się w reflektorach na dużej scenie, przed wielką międzynarodową publicznością, jako adept do nauki argentyńskiego tanga, to w pierwszej chwili zwątpiłem w słuszność tych przeprosin. Na szczęście tancerz „mojej partnerki” poprosił jakąś dziewczynę z sali, więc nie byłem sam do tego tanecznego eksperymentu.
I zaczęło się! Najpierw wyjaśnienie rytmu: – wolny, wolny, szybki, szybki, wolny, szybki, szybki, wolny. Na całość liczenia składają się trzy takty.
Profesjonalna para tancerzy w zwolnionym rytmie zademonstrowała kroki. Początkowo nie mogłem tego liczenia załapać, ale obserwując moją partnerkę starałem się dostosować. I chyba zaskoczyłem, bo dziewczyna kręciła ewolucje „to tu, to tam”, a ja wcale nie deptałem jej po nogach, a wręcz odwrotnie. Tancerka kokietowała mnie swoimi wdziękami i umiejętnościami, a ja w ekspresji zauroczenia jakbym zastanawiał się, gdzie ją porwać. Nie dostrzegałem już dziesiątków oczu na wielkiej sali.
Prezentacja nauki się skończyła. Przy rzęsistych brawach tancerka odprowadziła mnie do stolika.
– Ja bym chyba posikała się z wrażenia przy takiej publiczności – pierwsze słowa przy stoliku usłyszałem od pyskatej Amerykanki – Ta dziewczyna z sali całkiem się pogubiła, a ty pokazałeś klasę naszego stolika.
– Jak to możliwe, że światła reflektorów i występ przed tak liczną publicznością potrafiłeś opanować? – zapytał mąż drugiej Amerykanki.
– Hmm – uśmiechnąłem się, bo rzeczywiście byłem bardzo zadowolony z tego, co się stało. – Jestem kapitanem marynarki handlowej. Teraz wracam do domu po trzech wyprawach na Antarktydę, gdzie jako staff captain na kanadyjskim statku pasażerskim w ekstremalne warunki wiele razy musiałem występować na różnych imprezach w observation lounge przed międzynarodową publicznością pasażerów. Czasem również tańczyć...
– Łał! – tak mogę przetłumaczyć to, co usłyszałem od Amerykanów i Szwajcarów, którzy już dostawili krzesła do naszego stołu.
Tak naprawdę to dopiero teraz zaczynały się główne występy w Tango Argentyna. Występowali soliści z przepięknymi głosami, wirtuozi gry na tradycyjnych instrumentach, a przede wszystkim były popisy grup tanecznych z różnymi wersjami tego narodowego tańca. Na scenie można było odczytać taneczne kłótnie małżonków i namiętne tańce kochanków, którzy szukali miejsca, gdzie by tu oddalić się w zapomnienie. Na sali co rusz odzywały się wielkie, wielkie brawa.
Suto zastawione na początku stoły nie wymagały, by jeszcze coś donosić do jedzenia. Kelnerska obsługa dbała jednak, by nie brakowało wina i przekąsek w myśl zasady – wino, taniec, muzyka i śpiew. Nasze towarzystwo z racji mojego występu było jakby pod specjalnym nadzorem. Jeden z naszych Amerykanów zachwycony sytuacją doszedł do wniosku, że tak wspaniały wieczór należy uczcić czymś mocniejszym i ekstra zamówił butelkę z najwyższej półki.
Gdy grubo po północy wracaliśmy busikiem do naszych hoteli, wszyscy mieli szampańskie nastroje i lekko w czubie.