Tryumf śmierci made in U.S.A.
Jeszcze niedawno to Raymond Carver piastował w Polsce pozycję amerykańskiego mistrza krótkich opowiadań. Autor takich zbiorów jak Słoń czy O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości przez latabył synonimem zwięzłej i wyposzczonej prozy, która niespodziewanie zaczyna emanować poetycką głębią albo trafiać w punkt jakimś rzuconym mimochodem spostrzeżeniem dotyczącym ludzkiej kondycji. Sytuacja zaczyna się zmieniać od przeszło dwóch lat, kiedy to wydawnictwo Karakter wypuściło na rynek Syna Jezusa Denisa Johnsona w tłumaczeniu Szymona Żuchowskiego. Coś wtedy w polskiej recepcji amerykańskich opowiadań drgnęło i Carver został przez Johnsona zdetronizowany, a mroczny, dekonstruujący konwencje prozy drogi Syn Jezusa zdobył wielkie uznanie czytelników i krytyki. W tym roku Karakter opublikował Szczodrość syreny, pośmiertny i traktujący przede wszystkim o śmierci zbiór opowiadań zmarłego w 2017 roku pisarza. Tom błyskawicznie zdobył popularność i teraz to Johnson, trawestując umieszoną z tyłu okładki opinię Georga Saundersa, staje się dla nas największym poetą wśród autorów amerykańskich opowiadań.
Przed wydaniem w pandemicznym 2020 roku Syna Jezusa na polskim rynku, w miejscach typu antykwariat albo allegro, mieliśmy dwie potężnych rozmiarów powieści Johnsona, które niestety nie przedarły się do czytelniczej świadomości. Wydane na początku wieku przez Libros Zagubione wybrzeże w tłumaczeniu Jędrzeja Polaka to około pięćset stron gęstej prozy o wątpiących rozbitkach, paktach z diabłem i kryminalnych intrygach mających na celu zgładzenie żony. W 2009 roku nakładem Soni Dragi ukazało się uhonorowane National Book Award Drzewo dymu – książka monumentalna, dziejąca się na przestrzeni kilkunastu lat, podejmująca temat wojny w Wietnamie, posiadająca wielu bohaterów i rozgałęziającą się na boki narrację. Dodam tylko, że rzecz zaczyna się od zdania „Wczoraj o trzeciej nad ranem zamordowano prezydenta Kennedy’ego” i że wskazane jest czytać ją jako mierzenie się Johnsona z tradycją „wielkiej amerykańskiej powieści”.
W 2021 roku ukazał się kolejny Johnson, tym razem nakładem wydawnictwa Czarne i w tłumaczeniu Tomasza S. Gałązki. Sny o pociągach to subtelna biografia mężczyzny, którego życie splata się z rozwojem amerykańskiej kolei na początku ubiegłego wieku. Ta krótka powieść, może nawet nowela, podobnie jak Drzewo dymu mierzy się bardziej z amerykańskimi mitami niż kondycją współczesnego człowieka i w tym sensie bliżej jej do zamaszystych projektów prozatorskich Johnsona niż do jego opowiadań, w których historia jest niezauważalna albo implikowana, a na pierwszym planie każdorazowo eksponowani są bohaterowie z marginesu, przećpane lumpy, przepici pisarze bez sukcesu, złodzieje i przewrotni amoraliści. Johnson-powieściopisarz jest więc kimś innym niż Johnson-autor opowiadań. Dzisiaj jego większe projekty pozostają w Polsce niezauważone i mogą stanowić zaledwie tło, kontekst dla świetnie przyjętych i celebrowanych krótkich form. Dałoby się przeprowadzić rozróżnienie, w którym losy Sandsów i Houstonów z Drzewa dymu albo wrażliwego Grainiera ze Snów o pociągach stanowią przyczynek do myślenia o amerykańskich dziejach XX wieku, a degeneraci i mroczni melancholicy z Syna Jezusa oraz Szczodrości syreny – o amerykańskiej duszy tu i teraz, bez nakładania na nich filtra historii kraju i narodu.
I właśnie poza śmiercią i jej licznymi tryumfami to amerykańska obsesja wypełnia Szczodrość syreny, którą przetłumaczył i za tłumaczenie zbiera słuszne pochwały Krzysztof Majer. Na okładce widnieje portret Elvisa Presleya, jednego z najpotężniejszych symboli american way of life. Ma na sobie białą koszulę i kanarkowy kardigan, charakterystyczny grymas na ustach. W prawym oku – błysk gwiazdy rock and rolla, lewe oko sportretowanego Elvisa jest z kolei jakby wypalone, ciemna plama rozrasta mu się na twarzy, wychodzi nawet poza jej obręb i pozwala zauważyć ciągnące się po tej stronie pęknięcie na obliczu Króla… Ciemna podszewka rzeczywistości? Tryumf śmierci? Coś takiego – będziemy szli z Johnsonem właśnie tym tropem.
Okładka bezpośrednio odnosi się do ostatniego opowiadania ze zbioru – Doppelganger, poltergeist. Jest to opowieść o przyjaźni dwóch poetów, typów zdecydowanie smutnych i tragicznych, których relacja i korespondencja oscyluje wokół teorii spiskowych dotyczących Elvisa. Młodszy i zdolniejszy z dwójki bohaterów dochodzi do takiego momentu w swoim życiu, że zamiast pisać i publikować książki, zbiera dowody mające potwierdzić wielki szwindel agenta Elvisa, słynnego Pułkownika, który nie dość, że wysłał króla do wojska i zabił cały jego błysk, to jeszcze wszedł w konszachty z wiedźmą, która wykradła bliźniaka Elvisa i wychowała na człowieka, który miał słynnego gwiazdora zastąpić. Obsesja doprowadza mężczyznę do kilku mniej lub bardziej udanych prób rozkopania grobowca Presleyów. Taka jest oś tej opowieści, ale rozgrywa się ona, jak to zazwyczaj w krótkich prozach Johnsona, w emocjonalnie nasyconych i sprawnie ze sobą montowanych mikro-scenkach z amerykańskiej codzienności dwóch pogubionych poetów. Obaj przeglądają się w micie Elvisa i mit ten nawet daje im siłę do życia, ale nie jako inspiracja do stworzenia swojego american dream, ale jako niezdrowa obsesja, coś z porządku tej wypalonej plamy na zdjęciu. Coś strasznego, mrocznego, niepokojącego i niedającego spokoju. Bo w Szczodrości syreny poza obsesją jest tylko śmierć i pragnienie śmierci.
Jest w tej fenomenalnej książce kilka wielkich tryumfów śmierci i wydaje mi się, że zrecenzowanie Johnsona może się udać właśnie przez ich tropienie i rozpoznawanie. Tajemną mocą, czymś specyficznym – i myślę, że niepodrabialnym – jest u Johnsona stworzenie skondensowanej scenki obyczajowej, która szybko zamienia się w nasycony znaczeniami obrazek. Te obrazki są ze sobą błyskotliwie montowane, opowiadania Johnsona to proza-kalejdoskop, jazda przez widoczki, od której kręci się w głowie. Pierwszy wyrazisty przykład tej metody otwiera cały tom, w tytułowym opowiadaniu, którego narrację prowadzi dla nas starzejący się przedstawiciel branży reklamowej. Podtytuł opowiadania brzmi Rodzaje ciszy i Johnson rozgrywa to na przykład takim akapitem:
Młody Chris Case nadał rozmowie inny bieg: rodzaje ciszy. Stwierdził, że najcichszą rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszał, była mina, która w Afganistanie, na obrzeżach Kabulu, urwała mu prawą nogę[1].
Wyznanie Chrisa zaczyna pełną napięcia i skrępowania scenę podczas branżowego spotkania, kolacji, po której „[…] nikt nie kwapił się do wyjścia. Jakbyśmy sobie wyobrażali, że całe to smaczne żarcie Elaine poda nam jeszcze raz”[2]. Dalsza część opowiadania to rozproszone anegdoty o śmierci. Na przykład: dzwoni telefon, zaniepokojony bohater odbiera i słyszy, że to była żona dzwoni po kilkudziesięciu latach, bo umiera na chorobę nowotworową. Najtragiczniejsze w tej scence jest wyznanie narratora:
Ale w samym środku tych wywodów zacząłem się zastanawiać, z poczuciem ogromnego dyskomfortu, a nawet lęku, od którego można dostać zawrotów głowy, a na czoło występuje pot, czy się nie pomyliłem – i czy być może zamiast z moją pierwszą żoną, Ginny, nie rozmawiam przypadkiem z moją drugą żoną, Jennifer, na którą często mówiło się Jenny. […] nie mogłem sobie przypomnieć, czy rzeczywiście na początku padło jej imię, a więc nie wiedziałem też, którego zestawu przewin żałuję, nie byłem pewien, czy pożegnanie u progu śmierci, które powaliło mnie na kolana, zmuszając do szczerej skruchy przy kuchennym stole, dotyczyło Virginii czy Jennifer. – Trudne to wszystko – powiedziałem. – Odłożę na moment słuchawkę, dobrze?[3].
A więc: splątanie i śmierć w amerykańskich dekoracjach. A na koniec – puenta niby zwyczajna, ale przez to, w kontekście samego opowiadania i całej twórczości Johnsona, wyjątkowo upiorna.
Kolejne opowiadanie, Gwiezdny Pył na Idaho, to wyciąg z terapeutycznych i niewysłanych listów pisanych podczas kolejnego pobytu w ośrodku uzależnień. Bohater przedstawia się jako osoba, która powinna mieć napisane na nagrobku „powinienem być martwy”, a swoje ostatnie lata w jednym z listów przedstawia tak:
W ciągu ostatnich pięciu lat z osiem razy mnie aresztowali, dwa razy postrzelili, i to nie przy jednej okazji, tylko przy dwóch różnych, itd. itp., i coś mi się wydaje, że mnie raz przejechali, ale nawet już tego nie pamiętam[4].
Zdanie to traktuję jako przykład metody wprowadzania przez Johnsona bohaterów. Zwięzłą i wymowną. Inny przykład znajdziemy w opowiadaniu Bob dusiciel – jeden z osadzonych w zakładzie karnym dostaje pytanie, za co siedzi i odpowiada najprościej na świecie: „za coś naprawdę pysznego”. Postaci z tego zbioru konstruowane są, poza wymownymi anegdotami obyczajowymi i pragnieniem śmierci, przez przyjmowane substancje. Kiedy Johnson pisze o oczach i nosie, to są zawsze pokryte krwistymi, wskazującymi na alkoholizm żyłkami. Ponadto – heroina, dostępne w aptekach opiaty wszelkiej maści i grzanie metamfetaminy na ganku w Nowym Meksyku.
W Triumfie nad grobem, kiedy jeden smutny pisarz jedzie odwiedzić drugiego, jeszcze smutniejszego, zauważa sępa krążącego gdzieś wysoko nad jego samochodem. I znaczy on, ten sęp, mniej więcej tyle, ile może znaczyć zwierzę żywiące się padliną na pustym, bezkresnym, czerwonopustynnym niebie. No więc tak: czytajmy Denisa Johnsona i myślmy o śmierci, o jej tryumfach. Dostajemy bowiem do ręki opowiadania, które poetyckimi środkami wyrazu są w stanie nas konfrontować z tym, co mroczne, ukryte pod podszewką rzeczywistości i niedające spokoju. Szczodrość syreny to zbiór, do którego można wracać, czytać fragmentami, dawać się uwodzić tej precyzyjnej prozie albo skakać za nią w mrok.