05.08.2023

Uchodźcy i my. Nasza opowieść

Wakacje 2021 roku spędzałam wraz z dorosłą córką na Podlasiu. Mieszkałyśmy nad jeziorem Wiżajny, zaledwie kilka kilometrów od Trójstyku – punktu granicznego łączącego trzy państwa: Polskę, Litwę i Rosję. Nie przypuszczałam wtedy, że radość z pobytu w miejscu otwierającym drzwi do państw, którymi od lat się interesuję, szczególnie Rosji, już niedługo zamieni się w smutek i strach. Jeden z dni naszych wczasów spędziłyśmy na Litwie, a dokładnie w Wilnie i Trokach. Zauroczona pięknem i historią tych miejsc, z dumą pokazywałam je córce. Właśnie wtedy zdecydowałyśmy, że kolejne, czyli obecnie trwające wakacje, spędzimy odwiedzając Ukrainę, zaś w szczególności Lwów i okolice. Córka mieszka i pracuje jako lekarz w Lublinie, więc ułatwiłoby nam to podróż. Niestety, przyszedł czwartek, 24 lutego tego roku, który przyniósł złowrogą agresję Rosji na Ukrainę i nasze plany zostały całkowicie pokrzyżowane. Wszelkie wyjazdy w celach turystycznych trzeba było odłożyć w czasie. Sytuacja w Ukrainie jest od początku dynamiczna, ale i tragiczna – każdy dzień przynosi śmierć niewinnych ludzi i ogromne zniszczenia. Wbrew wszystkim i wszystkiemu nasi sąsiedzi bronią się bohatersko od pierwszego dnia, od tego też dnia my, Polacy, staramy się pomagać i wspierać ich na miarę swoich możliwości. Ja, moja rodzina, przyjaciele również. Córka przez pierwsze tygodnie działała w lubelskim wolontariacie medycznym, organizowała zbiórki, a nawet przyjęła na noc do swojego maleńkiego mieszkanka mamę z kilkuletnim synkiem.

Moja osobista historia jako opiekuna łączy się nierozerwalnie z pracą, jaką wykonuję. Jestem nauczycielką języka polskiego i historii w Liceum Ogólnokształcącym. Ponadto wraz z przyjaciółką Mariolą prowadzimy Szkolne Koło Wolontariatu. Razem, w ciągu trzech ostatnich lat, przeprowadziłyśmy wiele akcji charytatywnych – Szlachetna Paczka, Mikołaj na Kresach, Mikołajki dla dzieci z Hospicjum i tym podobne. „Pomaganie mamy we krwi” – można powiedzieć, że to nasze hasło. Kiedy więc wybuchła wojna, bez chwili wahania postanowiłyśmy ruszyć z pomocą. Ponieważ w naszej okolicy, gminie, miejscowości z dnia na dzień przybywało uchodźców z Ukrainy, potrzeby były ogromne. Na szczęście odzew ze strony uczniów, rodziców i reszty nauczycieli również taki był. W kilka dni duża sala lekcyjna zapełniła się wszelkimi rzeczami i produktami niezbędnymi dla ludzi, którzy przybywali do nas często bez niczego, w ubraniach, w których uciekali przed ostrzałem. Bardzo szybko wraz z Mariolą podjęłyśmy decyzję, że nasza pomoc będzie miała tak zwany charakter celowany. Wyszukiwałyśmy informacje o osobach najbardziej potrzebujących, urzędach i ośrodkach pomocowych na internetowych stronach organizacji wolontariackich. Wspomogłyśmy między innymi siostry zakonne z Rzeszowa, które pod swój dach przyjęły sześćdziesiąt sierot z Charkowa, wsparłyśmy także Hospicjum w Częstochowie dające schronienie nieuleczalnie chorym ukraińskim dzieciom. Następnym etapem była pomoc uchodźcom, którzy zamieszkali w naszym miasteczku oraz w okolicznych wsiach. Własnymi samochodami dowoziłyśmy pomoc do kilku młodych kobiet, które uciekły z Ukrainy wraz z małymi dziećmi, a nawet z niemowlętami. Począwszy od ubrań, środków czystości, lekarstw, żywności, po zabawki i przybory szkolne. Potrzeby były wielkie, nasze chęci ogromne, a serca darczyńców olbrzymie. Przynajmniej przez pierwsze tygodnie. Z czasem, wraz z pogorszeniem się sytuacji finansowej Polaków, zapał w „dawaniu” trochę osłabł, ale nasza wola pomagania rosła odwrotnie proporcjonalnie.

Wtedy właśnie postanowiłyśmy, że skupimy się na jednej ukraińskiej rodzinie, której postaramy się zapewnić długofalową i ciągłą pomoc. Przez Urząd Gminy w L. dowiedziałyśmy się, że kilka dni wcześniej w pobliskiej małej wiosce, w wynajętym pokoju zamieszkały dwie kobiety – pięćdziesięciojednoletnia Olena i jej osiemnastoletnia córka Sofia będąca w siódmym miesiącu ciąży. Był kwiecień, Wielki Tydzień, a my wiedziałyśmy, że właśnie te dwie kobiety potrzebują naszej pomocy i wsparcia przez najbliższe miesiące. Na pewno jednak żadna z nas nie spodziewała się, że ta znajomość i decyzja o ofiarowaniu owym kobietom wsparcia tak mocno zaważy na ich, ale również naszym życiu. Pierwsze spotkanie miało charakter zapoznawczy. Zarówno nasze podopieczne, jak i my byłyśmy bardzo stremowane i zestresowane. Wtedy nie przypuszczałyśmy, że tak szybko zaprzyjaźnimy się i staniemy się sobie bardzo bliskie. Przy herbacie Olena opowiedziała nam historię swoją i córki. Pochodziły z małej wioski w najbardziej zapalnym punkcie Ukrainy, gdzie pozostała starsza matka Oleny, jej mąż oraz zięć i chłopak Sofii. Młodzi mężczyźni zostali, by walczyć, natomiast mąż, a także pani Maria, nie chcieli opuścić częściowo zniszczonego wtedy domu i maleńkiego, ubogiego gospodarstwa. Druga córka wraz z trójką dzieci mieszkała już od kilku tygodni w Polsce, zdążyła znaleźć pracę i nie potrzebowała aż tak dużej pomocy. Sytuacja matki i ciężarnej córki była dramatyczna. Po ucieczce z domu przez dwanaście dni ukrywały się w schronie, następnie odbyły długą, męczącą podróż do Polski, podczas której bardzo pogorszył się stan zdrowia ciężarnej dziewczyny. Była odwodniona, niedożywiona, miała anemię, a u jej nienarodzonego jeszcze dziecka stwierdzono zbyt małą wagę, która zagrażała rozwojowi. Sofia prosto z dworca już po polskiej stronie trafiła do szpitala, gdzie spędziła kilka dni, dopóki nie unormował się stan zdrowia jej i dziecka. Dzięki specjalistycznemu leczeniu i dokarmieniu dziewczyna wróciła do matki. Po tym spotkaniu i rozeznaniu sytuacji wiedziałyśmy, że przed nami duże wyzwanie, gdyż nasze dziewczyny nie przywiozły ze sobą nic, żadnych ubrań czy innych rzeczy. W niedalekiej zaś perspektywie na świat miał przyjść synek Sofii, a najbardziej nam zależało na tym, by urodził się zdrowy i silny. Na początek trzeba było dobrze zająć się zdrowiem młodej mamy, zapewniając jej domowej roboty soki, dżemy, konfitury, świeże owoce i warzywa – wszystko, by coraz bardziej i szybciej wzmacniała siebie i maluszka.

W pracy opowiedziałyśmy historię Oleny i Sofii zarówno dyrekcji, innym nauczycielom, jak i młodzieży. Od tej chwili pomoc zaczęła spływać każdego dnia i zaangażowało się w nią naprawdę dużo osób. Szczególnie ciepło wspominamy zaangażowanie wolontariuszy i Samorządu Uczniowskiego, a także moich wychowanków z klasy III C, którzy za punkt honoru postawili sobie, żeby ich bądź co bądź rówieśniczka i jej maleństwo oraz mama mieli zapewnione wszystko, czego potrzeba do normalnego życia i dobrego funkcjonowania. „Ciocie” i „wujkowie” dziecka prześcigali się w robieniu zakupów i dopytywali nas ciągle, kiedy wreszcie się urodzi. Nienarodzony jeszcze chłopczyk stał się symbolem naszej pomocy skierowanej ku uchodźcom z Ukrainy. Pierwsza pomoc, jaką dostarczyłyśmy naszym podopiecznym, to były przede wszystkim ubrania, środki czystości, kosmetyki i jedzenie. Tymczasem nadeszły święta wielkanocne i w Wielką Sobotę zawiozłyśmy uchodźcom polskie, świąteczne potrawy, które zostały przyjęte z wielką radością, ale i zaciekawieniem. W trakcie rozmowy okazało się, że Ukrainki są wyznania prawosławnego i swoje święta obchodzić będą za kilkanaście dni. W ramach kobiecych pogaduszek opowiedziałyśmy sobie nawzajem o tradycjach wielkanocnych, potrawach i symbolach zarówno katolickich, jaki prawosławnych. Warto tutaj zauważyć, że od samego początku stosunkowo dobrze radzimy sobie z barierą językową. Dogadujemy się po ukraińsku, polsku i po rosyjsku (tego języka wszystkie uczyłyśmy się w szkole). W sytuacjach trudnych, bo i takie się oczywiście zdarzają, pomocą służy translator Google w telefonie. Po przerwie świątecznej okazało się, że zbiórka, którą zorganizowałyśmy w szkole, przerosła najśmielsze oczekiwania. Nienarodzony synek Sofii i ich bardzo trudna i skomplikowana sytuacja – to wszystko sprawiło, że wyprawka dla maleństwa została przygotowana w kilka dni. Ubranka, pieluszki, kosmetyki, proszki i płyny do prania, odżywki, zabawki, łóżeczko, materacyk, bajkowe pościele, wanienka, wózek, nosidełko, leżaczek i wiele innych rzeczy czekało na narodziny dziecka. Ponadto młoda mama była zaopatrywana przez nas w witaminy i zdrową żywność.

Wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, że sytuacja Oleny i Sofii była opanowana. Byłyśmy spokojne, bo udało nam się zaopatrzyć nasze koleżanki we wszystkie potrzebne rzeczy. Niestety, wtedy zaczęły się inne problemy. Olena otrzymała wiadomość z Ukrainy, iż ich dom został ostrzelany, przypomina sito i najbliżsi musieli go szybko opuścić. Jej siedemdziesięciodwuletnia matka poważnie zachorowała i córka musiała natychmiast udać się do Lwowa, by starszą panią odebrać od służb wspomagających Ukraińców na terenie ogarniętego wojną państwa. Będąca w ósmym miesiącu ciąży Sofia, która jest dziewczyną bardzo nieśmiałą i dość słabo radzącą sobie samodzielnie, musiała zostać sama na kilka dni. Obiecałyśmy jej mamie, że zaopiekujemy się nią, na ile będzie to możliwe. Już na miejscu, we Lwowie, szybko okazało się, że staruszce brakuje jakichś dokumentów i Olena musi zostać wraz z nią w Ambasadzie przez osiem dni. Kiedy któregoś dnia zawiozłam Sofii obiad, dziewczyny nie było, gdyż tego dnia rano bardzo źle się poczuła i pogotowie zabrało ją do szpitala. Przedwczesne skurcze nie doprowadziły na szczęście do porodu i po kilku dniach wróciła do ich wynajętego pokoju. Tego samego dnia z Ukrainy przyjechała mama z babcią. Trzy kobiety, trzy pokolenia – znów były razem. Zmęczone, utrudzone problemami, ale szczęśliwe. Trochę inaczej widziałyśmy to wszystko my. Wynajmowany pokój jest co prawda dość duży, ale niski i zastawiony niepraktycznymi łóżkami i meblami. Odtąd miały w nim zamieszkać trzy dorosłe kobiety, w tym jedna leżąca, a już w najbliższym czasie noworodek. Z właścicielką mieszkania ustaliłyśmy, by pokój opróżnić z niepotrzebnych przedmiotów i zwiększyć przestrzeń dla rodziny. Olena to fantastyczna kobieta, która do życia podchodzi w sposób spokojny i stara się nie zamartwiać problemami, na które tak naprawdę nie ma wpływu, tylko troszczy się o swoich najbliższych. Coraz bardziej otwierała się na mnie i Mariolę, gdy miałyśmy przyjechać do nich w odwiedziny przygotowywała ukraińskie przysmaki – syrniczki czy fantastyczny chleb. Wyznała nam też, że chłopak Sofii tak naprawdę nie jest już jej chłopakiem, rzucił dziewczynę, gdy dowiedział się, że jest w ciąży i ani on, ani jego matka nie wyrazili zgody, by dziecko otrzymało jego nazwisko. Honorowa i dumna, nie zdecydowała się prosić go o jakąkolwiek pomoc, gdyż, jak nam tłumaczyła, taki ojciec, to nie ojciec. Podjęła decyzję, że sama zadba o córkę i wnuka. Wtedy też my postanowiłyśmy, że to już dobry czas, by całą wyprawkę dla dziecka przywieźć i pomóc dziewczynom przygotować przestrzeń do ich nowego życia. Mnóstwo radości sprawiło nam składanie wózka i towarzyszące tej czynności poczucie wspólnoty, tak ważne dla każdego człowieka. Pluszowy, błękitny miś czekał odtąd na maleńkiego chłopczyka, którego przyjacielem miał zostać już niedługo. W tym czasie starsza córka wraz z dziećmi wróciła do Ukrainy, ponieważ jej mąż znalazł dla nich mieszkanie i pracę pod Lwowem. Chcieli być razem, taka była ich wspólna decyzja. Olena bardzo przeżyła wyjazd bliskich, ale mówiła, że wiedzą, co robią i są dla siebie wsparciem.

Tymczasem przyszła połowa czerwca i otrzymałyśmy telefon, że Sofia jest w szpitalu i rozpoczęła się akcja porodowa. To niesamowite, ale obie z Mariolą oczekiwałyśmy na dalsze wieści, dobre wieści, jak gdyby chodziło o nasze własne dzieci (obie mamy dorosłe – córkę i syna) i przyszłe wnuki. Więź, która zawiązała się między nami, to już nie tylko pomoc uchodźcom, to więź rodzinna, nie boimy się tego powiedzieć. Wreszcie, około 22, zadzwoniła szczęśliwa Olena i poinformowała o narodzinach pięknego, zdrowego i dużego wnuka – Jegora. Wiadomość sprawiła ogromną radość nie tylko nam, ale i naszym rodzinom, nauczycielom ze szkoły, a także młodzieży, która wreszcie doczekała się momentu, kiedy zostali ciociami i wujkami. Swoją drogą, mało które niemowlę ma taką dużą rodzinę!

Kilka dni później mama z synkiem wrócili do domu. My przyjechałyśmy w odwiedziny dopiero wtedy, gdy maluszek skończył miesiąc, ponieważ byłam przeziębiona i obawiałam się, by go nie zarazić. Co ciekawe, gdy próbowałyśmy tłumaczyć, dlaczego tak długo nie przyjeżdżałyśmy, Olena powiedziała, że w Ukrainie panuje zwyczaj, że do nowo narodzonego dziecka nie przychodzi się przez pierwsze trzydzieści dni jego życia, więc wszystko dobrze się poukładało.

Mały Jegor jest cudownym dzieckiem. Od pierwszej chwili obie z Mariolą zakochałyśmy się w nim. To niesamowite, że w naszych ramionach był równie spokojny, jak w ramionach swojej mamusi. Patrząc na szczęście tych trzech pokoleń kobiet, na ich wzajemną miłość i przede wszystkim na to, jakim skarbem jest dla nich wszystkich Jegor, my zapomniałyśmy o naszych wcześniejszych obawach. Mały, niski pokój nagle zniknął, niedojrzały ojciec jakby nie istniał, a wojna i całe zło są przecież tak daleko od nich. Najważniejsze, że wszyscy oni są bezpieczni, mają siebie, że jesteśmy my, które na pewno nie zostawimy ich bez pomocy. Niczym sobie nie zasłużyli – ani te kobiety, ani tym bardziej ten maleńki chłopiec – na bycie skazanymi na strach, cierpienie czy śmierć. Nie rozmawiamy za dużo o przyszłości, gdyż sytuacja w Ukrainie jest nadal bardzo groźna i niestabilna. Olena absolutnie nie chce na razie wracać tam, gdzie jest niebezpiecznie. Tęskni za mężem, za córką i rodziną, ale obowiązek dbania o matkę, młodszą córkę i wnuczka są silniejsze niż wszystko inne. Już za kilka dni wybieramy się z Sofią do ambasady w Krakowie, by załatwić obywatelstwo ukraińskie dla maluszka, bo jak dotąd jest tylko Polakiem. Nie można mu przecież odebrać jego tożsamości narodowej.

Nie wiemy, co pokaże czas. Kiedy skończy się ta przeklęta wojna, kiedy Ukraińcy będą mogli wracać bezpiecznie do swoich domów i rodzin. Wiemy, co jest tu i teraz. Są one – Maria, Olena, Sofia. Jest Jegor. Jesteśmy my. Poradziłyśmy sobie dotąd, poradzimy sobie jakoś dalej. Damy radę wbrew wszystkim, wbrew wojnie.

Jest jeszcze coś, czym chciałybyśmy się podzielić. Mały Jegor ma być ochrzczony w cerkwi. Olena i Sofia chcą, żebyśmy ja i Mariola zostały jego matkami chrzestnymi. To nie koniec naszej historii. To zaledwie jej preludium.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Aleksandra Szukała, Mariola Kempińska-Kulej, Uchodźcy i my. Nasza opowieść, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Powiązane artykuły

Loading...