wiatr cichnie przed wieczorem
„Zostanie nam może
jakieś drzewo na stoku, byśmy je co dzień
oglądali na nowo”[1]
wtedy nikt nie sprawia kłopotu nie pyta o sens istnienia
sam siebie nie pytam patrząc na drzewo
zachwycam się rosnącym cieniem
i barwą wysyconą ze światła
ja żywy
odzyskuję realność mnożąc czas urojony przez siebie
zgaduję jak za wzgórzem równina opada
bezbrzeżna na powierzchni skończonego wszechświata
albo rozbiega jakby skryć się mogła tylko w oddalaniu
gdybym jak fala zdołał biec po strunach
nieugiętych pod moim ciężarem
szukać gdzie
natrafię na drugie stworzenie
dlaczego wymagam od siebie szukania
kiedy się słońce zmęczone nad horyzontem słania
i całość drga pod pomarańczową kurtyną jakby teatr grał
zachwyciłem się zatrzymany w nieoznaczonym punkcie
odbieram drobiny energii by narastał nieład gdzieś w odległym niebie
a w moją osobliwość zapadła świadomość
odmienna od każdej innej świadomości i samotna
jak krzyż na ramionach
wynika ze mnie sens
ponieważ miałem początek a dopiero za wzgórzem mój czas zniknie
dopóki jeszcze mam nadzieję na wejście w jutro
zamierzam żywą gałąź zobaczyć na nowo