Wiersz piąty i szósty
[piąty]
– Od pięciu sześciu wierszy zaczyna się
książka – mówi Netz. – A cztery?
A cztery – dopytuję – bo cztery nowe mam.
– Cztery to za mało ani rytmu ani formy
ani głosu bo ten ginie w monotonnym szumie
wieczności pośród innych głosów i form.
Chodzi o właściwy ton przeczucie całości.
Przy czterech nie można mieć przeczucia
całości. Piąty i szósty to co innego są
jak ambony na skraju lasu. Widać z nich
całą okolicę. Wiosną na podestach drą się sójki
zimą dzikie psy szorują bokami o belki
rusztowań. Tropią ślady lisów i borsuków.
Poeta jest tropicielem. Drży z radości kiedy
lampa umysłu oświetla drogę pięciu
sześciu najbliższym słowom.
– Cztery to za mało – powtarza Netz i kiedy
jeszcze mówi z krajobrazu znikają ambony,
las i jego skraj kambryjski śnieg zasypuje
ślady zwierząt. Droga ginie w domysłach
gaśnie lampa.
Jest noc a może dzień.
[szósty]
Nie zapominamy.
Nie wybaczamy.
Spodziewajcie się nas.
Siedzimy przed
leśniczówką z widokiem
na jezioro zachodzące pleśnią mgły
jak oko martwego koguta.
Spodziewamy się ich. Pliszka maszeruje
po kalenicy od jednego krańca dachu
do drugiego jak suwak zamka
błyskawicznego. Rozdziela widziałem
od zobaczyłem niedokonane
od dokonanego. Obydwa jednakowo realne.
Jest dzień a może noc.
Krajkowo / Orłowo, czerwiec / lipiec 2012
z tomu Ruchome święta (2017)