27.04.2022

Zguba

Znalazłem tę kulkę w jednej z opuszczonych kamienic na wrocławskim Nadodrzu. Często chodziliśmy tam z chłopakami po szkole. Wystarczało rozkruszyć zaprawę i wyjąć parę cegieł lub odnaleźć obluzowaną deskę. Na eksplorację zabieraliśmy latarki elektryczne. Gdy do naszej wyprawy dochodziło w sposób spontaniczny, w połowie rozpoczętego meczu piłki nożnej lub podczas deszczu przerywającego łażenie po drzewach, przyświecaliśmy sobie ogniem z zapalniczek lub improwizowanych naprędce pochodni.

Z Sefvusem byliśmy niemal jak bracia. On gruby, duży i wiecznie głodny, ja mniejszy od innych. Dziś powiedzielibyśmy pewnie, że niedożywiony, wtedy mówiliśmy: chudy. Uzupełnialiśmy się, tworząc zgrany tandem. On siła pociągowa każdego naszego przedsięwzięcia, ja mózg operacji. On wyrywał deskę z płotu opasującego teren rozbiórki, ja wskazywałem, która deska najszybciej ustąpi, wybierając też miejsca ukryte przed ludzkim wzrokiem.

Podczas jednej z naszych łupieżczych wypraw chłopcy dorwali pozostawione w mieszkaniu na parterze pianino. Widocznie było zbyt wielkie, by je stamtąd targać. Dali koncertowy popis, uderzając ze wszystkich sił w klawisze z kości słoniowej, a potem bezpośrednio ciągnąc za struny. Poszedłem dalej, pnąc się po kręconych schodach, w świetle wpadającym przez lufcik w dachu. Mijałem ciche, pozbawione ludzkiego życia pokoje. Czasem tylko gdzieś na niebie lub za oknem mignął cień przelatującego ptaka. To, co mogli i chcieli, ludzie zabierali, reszta zostawała – tapczany, stare szafy pełne konfitur z minionych lat i napoczętych przez mole i szczury kuponów materiału. Ze ścian patrzyły gwoździe i ramy z kurzu, wyznaczające dawniej miejsce obrazów i zdjęć przyjaciół. Ujrzałem ją na jednym z ostatnich pięter. Kulka leżała w rogu, przy niedomkniętych, zielonych drzwiach prowadzących do jednego z mieszkań. Widocznie komuś wypadła, podczas zbyt pośpiesznej przeprowadzki na nowy kwaterunek na ciepłym osiedlu. Wnętrze tego mieszkania zapamiętałem dobrze. Z dołu dochodziły mnie coraz głośniejsze odgłosy pożegnalnego koncertu, który moi koledzy dawali w hołdzie tym murom. Ja zaglądałem do pokoi tego mieszkania, które ktoś opuścił w wielkim pośpiechu lub z większym lekceważeniem traktując pozostawione tam rzeczy i sprzęty. Patrzyły na mnie szafy pełne ubrań, a w kuchni wciąż ucztowały szczury, jak gdyby pozostawiono tam taką furę żarcia, że i one nie mogły go zutylizować. Regały pełne książek, wazonów i płyt niczym nie przypominały tych z niższych pięter. Gdy uchyliłem drzwi ostatniego pokoju, ujrzałem krótkie łóżko, ścianę pełną rysunków, klocki i piłkę, jakieś ubrania wyrzucone z otwartych drzwi szafki. To był pokój po chłopcu. Wybiegłem stamtąd, jak gdyby te przekarmione szczury chciały się na mnie rzucić.

– Chłopaki, słychać was w całej dzielnicy. Wiejemy! – Pierwszy poderwał się Sefvus, za nim poleciała cała reszta.

Wydawało mi się, że kulka spod drzwi dziwnego mieszkania przyciągnęła mój wzrok błyskiem, odbiciem światła, którego tam na górę docierało już całkiem sporo, ale gdy wspominam ją z późniejszych dni, była matowoczarna. Zdawała się wręcz pochłaniać światło, nigdy więcej nie widziałem, żeby je odbijała lub żeby można o niej powiedzieć, że „błyszczała”. Obojętne, czy wystawiałem ją na południowe letnie słońce, czy świeciłem nań, przykładając ją prawie do żarówki w mojej nocnej lampce.

Od tamtej pory nigdy się z nią nie rozstawałem. Nosiłem ją stale w kieszeni dżinsów. Wystarczyło, bym poczuł jej chłód, i już się uspokajałem. Mogłem recytować deklinację i kwadraty liczb dwucyfrowych.

Kiedyś Sefvus na jednej z naszych wypraw zobaczył ją i chciał chwycić tłustymi od czekolady palcami. Przy tym tak się poślizgnął, że wpadł prosto na spróchniałą poręcz, która nie wytrzymała uderzenia grubasa i wraz z nim poleciała na sam dół kamienicy.

Zdziwiłem się więc, widząc zdjęcie mojej zaginionej przed laty kulki w dzisiejszym wydaniu „Zbliżeń Ilustrowanych”. Zdziwiłem się, bo wydawało mi się, że jej już nie ma. Wypadła mi z kieszeni, gdy w pośpiechu opuszczaliśmy mieszkanie, po tym, gdy znajomy glina dzwonił do ojca, żeby powiedzieć, że odnaleźli ciało Sefvusa i żebyśmy lepiej tę naszą przeprowadzkę z powodu rozbiórki kamienicy przyśpieszyli do góra piętnastu minut.

Wielokrotnie myślałem o tej mojej małej przyjaciółce, wyobrażając sobie, że znika w eksplozji rozrywającej naszą starą kamienicę lub gnije pod zwałami gruzu – gdzieś hen na wysypisku, ale autor artykułu wydrukowanego w „Zbliżeniach” twierdził, pokazując na dowód załączone zdjęcia, że odnalazł ją jeden chłopiec pod drzwiami na górnym piętrze opuszczonej kamienicy na wrocławskim Nadodrzu.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Stanisław Karolewski, Zguba, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...