27.04.2022

Nefryt

Chłopiec sunął po tafli jak zaczarowany. Dziesiąty już raz kreślił tę samą figurę. Trzymał ręce za sobą, na zgiętych plecach. Płaszczyk ze skrzącymi się nań płatkami śniegu scalał jego sylwetkę z niebem rozciągającym się nad rzeką, zaś ostrza łyżew raz za razem odbijały blask księżyca. Tylko oczy chłopca pozostawały ciemne i czujne. Objechał swój kształt jeszcze po trzykroć, płozami wciąż puszczając zajączki i rozpłynął się wśród nadodrzańskich kształtów starych dębów, sitowia i ruin spichlerza wystających znad drugiego kanału.

Stara Bardachowa z okna mieszkania obserwowała te błyski.

– Zupełnie tak jak tego przedwiośnia, gdy wody Odry pochłonęły Kazia – pomyślała. A już półgłosem, dodała: – A potem wybuchł kocioł na holowniku – i wyciągnęła z szuflady gromnicę. Przykładając ogień, powiedziała: – Za duszę mojego braciszka Kazika i za wszystkich, których pochłonęła woda. Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie.

Dzień wstał słoneczny, toteż od samego rana znad rzeki niósł się gwar. Dziecięce głosy przekrzykiwały się i dodawały sobie animuszu:

– Szybciej!

– Wyżej!

– Mocniej!

– Goń mnie!

– Ile zrobisz piruetów?

Jednak najszybciej jeździła, najwyżej skakała, wszystkich przeganiała i kręciła się aż do upadłego zielonooka Ida. I może właśnie przez te jej szmaragdowe oczy, których wszyscy jej tak zazdrościli, a może przez skoki zbyt wysokie, które tak oklaskiwali – gdy tylko zobaczyła, że on ma jeszcze więcej zieleni w sobie i że śmiga jak motorówka, zapragnęła zmierzyć się z nim i go pokonać.

Chłopiec zdawał się ją lekceważyć, ślizgał się gładko między innymi dziećmi, a gdy tylko próbowała się z nim zrównać, robił szybki unik i skręcał między maluchy. Lecz Ida była stanowcza. Wkrótce inne dzieci zorientowały się, na co się zanosi i zaczęły, małe za dużymi, zjeżdżać na brzeg i skandować jedno słowo:

– Wyścigi!!! – i o to jej chodziło. Pokaże temu obcemu, że tutaj rządzi ona.

– Jedziemy do Mostów Warszawskich i z powrotem! – krzyknęła i nie patrząc, czy rusza za nią, rzuciła się w zawody.

Dzieci nie potrafiły go opisać, ale wszystkie zgodnie twierdziły, że miał zielone długie włosy. Jego ciała nie odnaleziono, nie było więc jasne, czy lód załamał się pod obojgiem, czy uciekł nie udzieliwszy jej pomocy. Wersji mówiącej o tym, że to on popchnął ją w przerębel, nie podchwyciły nawet gazety, ale chyba tylko dlatego, że zaraz po tym wypadku załamał się most.

Wczesną jesienią, gdy do wody zaczęły wpadać pierwsze zielone żołędzie, o całym zdarzeniu pamiętała już tylko Bardachowa, znów – przed zimą – kupująca gromnicę, po to by w nefrytowej szufladzie czekała na swą kolej.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Stanisław Karolewski, Nefryt, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...