Złote czasy. Rewolucja kulturalna w nowelach Wang Xiaobo
Złote czasy to zbiór trzech na poły autobiograficznych nowel napisanych przez Wang Xiaobo (1952–1997) na kilka lat przed jego przedwczesną śmiercią. Złote czasy; Trzydzieści lat, wiek dojrzałości oraz Lata płyną jak wodaukazują łącznie trzy dekady z życia młodego, chińskiego intelektualisty, który został wciągnięty w wir historii.
Książka ta nie jest jednak lamentem ani skargą, lecz pełną życia, humoru i erotyzmu opowieścią o ludziach, którzy od niepamiętnych czasów są w stanie przetrwać nawet w najmniej sprzyjających warunkach. Proza życia miesza się tutaj z poezją istnienia, miłości i tęsknoty do tego, co nieuchwytne, a piękne. Jak po latach napisała w przedmowie do tego zbioru Li Yinhe – wdowa po Wang Xiaobo oraz jedna z jego najwierniejszych czytelniczek:
W chińskiej literaturze istnieje wiele słów, które usypiają, które wprawiają w zażenowanie, które są wulgarne i obsceniczne, a słowa Xiaobo przypominają lekki wietrzyk przynoszący ludziom radość, czystość i mądrość. […] Xiaobo stworzył dla nas groteskowy i różnobarwny świat, tak odległy od rzeczywistości, a równocześnie tak mocno związany ze światem, w którym żyjemy. Podobny nie formą, a duchem[1].
Złote czasy… czyli jakie czasy?
Tytułowa nowela Złote czasy to napisana w pierwszej osobie historia syna intelektualistów zesłanego na wieś celem „reedukacji” (w okresie rewolucji kulturalnej masowo podejmowano tego typu środki wobec wykształconej i potencjalnie skażonej ideologicznie rzeszy intelektualistów). Mierzący prawie metr dziewięćdziesiąt Wang Er jest bystrym i buntowniczym chłopakiem, który dostrzega absurd otaczającej go rzeczywistości i nigdy nie chyli przed nią czoła. Niestety, czasy jego młodości to przede wszystkim okres głodu i niewolniczej pracy, w którym musi znosić nękanie psychiczne i fizyczne. Lokalni rolnicy traktują przybyłych z miasta intelektualistów jak chłopców do bicia, a zezwalający na wszystko komendant brygady posiada niemal absolutną władzę i nierzadko z tego przywileju korzysta:
Wiosną naczelnik brygady powiedział, że to ja postrzeliłem jego sukę w lewe oko, przez co ta stale odwracała głowę, tak jakby tańczyła w balecie. Od tamtej pory miałem u niego przerąbane.
Swojej niewinności mogłem dowieść jedynie przy trzech przesłankach:
1. Naczelnik nie ma żadnej suki.
2. Suka od urodzenia jest ślepa na lewe oko.
3. Nie mam rąk, więc nie mogę strzelać.
Żadna z nich jednak nie zachodziła. Naczelnik miał brązową sukę, suka faktycznie oślepła na lewe oko po strzale, a ja nie dość, że miałem czym trzymać broń, to na dodatek byłem doskonałym strzelcem. […] Dlatego wiosną sadziłem ryż i sterczałem na polu jak złamany w połowie słup elektryczny, a jesienią pasałem bydło, bez szans na gorące posiłki[2].
Mimo upokorzeń czas zesłania staje się dla Wang Era także czasem miłości oraz inicjacji seksualnej. Jego spotkanie z piękną pracowniczką medyczną Chen Qingyang motywuje go do ucieczki z obozu. Zakochani uciekinierzy ostatecznie wpadają w ręce komendanta, ale to właśnie dzięki temu wydarzeniu Wang Er zostaje zmuszony do spisywania swoich „wyznań”, które później staną się fundamentem jego warsztatu literackiego.
Wydawało mi się, że moje wyznanie miało największą wartość literacką, ponieważ pisałem je zamknięty w hotelu, nie mając nic innego do roboty, niczym zawodowy pisarz. Przyszło mi nawet do głowy, że w Chinach znów rządzi cesarz, a komendant został mianowany lokalnym gubernatorem. Mógł kazać mnie wytrzebić młotkiem, a z Chen Qingyang zrobić sobie konkubinę. […] Streszczając, było to tak: komendant żywił do mnie osobistą urazę, która miała dwa aspekty. Po pierwsze, powiedziałem komisji z Pekinu, że pobito mnie do nieprzytomności, przez co komendant stracił twarz; po drugie, walczyliśmy o tę samą kobietę i dlatego nieustannie mnie prześladował[3].
Komisja nie daje wiary słowom Wang Era ‒ i tak rozpoczyna się jego kariera pisania coraz dłuższych i coraz bardziej pikantnych wyznań, których „górze” nigdy nie jest dość.
W każdym razie musicie się do czegoś przyznać, do czego konkretnie – możecie ustalić między sobą. Nie wypuścimy was, jeśli do niczego się nie przyznacie. Przedyskutowaliśmy sprawę i doszliśmy do wniosku, że wybieramy relacje intymne. Chen Qingyang stwierdziła, że nie boi się wyznać tego, co robiliśmy. W ten sposób zacząłem jak pisarz pisać wyznania win[4].
Po cieszących się niezwykłą popularnością „wyznaniach win” przychodzi pora na przymusowy udział kochanków w poniżających, mizoginistycznych „wiecach walki”, podczas których publicznie piętnuje się ich „występek”. Otóż wbrew pozorom ateistyczne społeczeństwo komunistycznych Chin cechowała wówczas skrajna pruderia (o czym prawdopodobnie nie wiedzieli ówcześni, zachodnioeuropejscy neofici maoizmu).
Po wielu latach, już na wolności, kochankowie spotykają się ponownie. Z ich miłości i młodości pozostały im jedynie wspomnienia – wspomnienia „złotych czasów”:
Po umocnieniu naszej wielkiej przyjaźni w hotelowym pokoju rozmawialiśmy o najróżniejszych rzeczach. Dyskutowaliśmy o wszystkim, co mogliśmy byli zrobić za dawnych czasów, o wyznaniach i nawet o moim małym mnichu, który gdy tylko usłyszał, że o nim mowa, ożywił się i zaczął podrygiwać. Dlatego podsumowałem, że w tamtych czasach chcieli nas wytrzebić, ale im się nie udało. Nadal byłem twardy jak dawniej[5].
Walka o własne ja
Nowele Trzydzieści lat, wiek dojrzałości i Lata płyną jak woda dotykają problemu miejsca jednostki w społeczeństwie oraz jej prawa do życia i bycia właśnie sobą. W Trzydziestu latach, wieku dojrzałości Wang Er jest już trzydziestolatkiem, który znalazł pracę na jednej z pekińskich uczelni i marzy o wyjeździe naukowym zagranicę.
Tego lipcowego poranka w osiemdziesiątym trzecim byłem już dobrym człowiekiem, dobrym nauczycielem, dobrym obywatelem i dobrym mężem. Fakty mówią same za siebie – społeczeństwo jest tyglem, w którym każdy może wyszlachetnieć, nawet Wang Er[6].
Mimo iż lata najsilniejszej indoktrynacji już minęły, na co dzień bohater spotyka się z cichym przymusem dostosowania się do panujących standardów. Nawet jego zdrowe poczucie humoru jest przez przełożonych uważane za zbędne i nieprofesjonalne. Z czasem egzystencja w sztucznie monolitycznym społeczeństwie, to jest kolektywie, który „musi” posiadać ideologiczną jedność, tożsame poglądy i jedyną słuszną moralność, staje się dla niego torturą:
Chodząc tak w tę i z powrotem po laboratorium, nagle poczułem, że życie nie ma sensu. Przypomina tybetańską torturę, polegającą na tym, że owija się człowieka w mokrą krowią skórę i zostawia na pełnym słońcu. Skóra twardnieje, kurczy się i wyciska z głowy gałki oczne. Takie jest życie – z każdym dniem się starzejesz, a krowia skóra z każdym dniem robi się ciaśniejsza. Moją skórą był codzienny rytm – do pracy, z pracy, jedzenie, sranie, nawet seks był jednym z elementów rutyny, wszystko robiłem w ustalonym czasie. Leżąc tak owinięty skórą, miałem tylko maleńkie marzenia – zagraniczny staż i adiunktura. Kiedy nadzieja umiera, rodzi się histeria. Co za pierdolone bzdury![7]
Dochodząc do tego fragmentu, czytelnik może mieć poczucie, że tytułowe „złote czasy” nie są określeniem sarkastycznym, ale wspomnieniem okresu, w którym Wang Er – a może także sam Wang Xiaobo – co prawda mocno dostawał po głowie, ale mógł odpłacić się napastnikowi pięknym za nadobne i pozostać w harmonii z samym sobą. Tymczasem wkroczywszy w świat uniwersyteckiej biurokracji i reżimu pozorów, jego nonkonformizm został wystawiony na ciężką próbę.
Zarysowany wcześniej problem szczerości wobec samego siebie i nieszczerości otoczenia zaostrza się w noweli Lata płyną jak woda. Pozbawiony złudzeń, czterdziestoletni Wang Er stwierdza:
Lata płyną jak woda, w okamgnieniu osiągnąłem wiek braku wątpliwości. Czułem się przybity, ponieważ nic nie szło tak, jak chciałem. Co więcej, miałem wrażenie, że wszyscy wokół udają i są fałszywi[8].
Z biegiem lat, po nierównej walce z zastaną rzeczywistością, Wang Erowi udaje się obronić już tylko szczerość wobec samego siebie (i wobec czytelnika). Dla swoich pobratymców wkłada na co dzień maskę podobną do tych, które sami noszą:
I takie jest moje życie – mam czterdzieści lat, a dalej muszę odgrywać komedię. Tak jak mój mały mnich, wciśnięty w średni rozmiar, nie mogę podnieść głowy. […] Dawna odwaga zniknęła, podobnie jak one. W końcu życie jest krótkie, a ja, tak jak inni, musiałem jakoś sobie poradzić[9].
Cytat ten silnie kontrastuje z przywołanym wyżej, a odnoszącym się do doświadczeń z obozu reedukacyjnego: „Nadal byłem twardy jak dawniej”. Złote czasy minęły.
Pomimo tej surowej samokrytyki Wang Xiaobo pozostaje w oczach czytelników pisarzem nieustraszonym oraz artystą, który nigdy nie popłynął z prądem. Co więcej, w odróżnieniu od większości swoich rodzimych kolegów po fachu, utalentowany prozaik, poeta i eseista nigdy nie uciekał od rzeczywistości ani od nierozerwalnie z nią połączonych wydarzeń historycznych (nawet tych najbardziej traumatycznych). Nigdy nie próbował też ukrywać czy łagodzić krytyki wymierzonej w absurdalność zgotowanego mu losu i nigdy nie porzucił swoich racjonalno-liberalnych ideałów.
Czytelnicy kochają go zresztą nie tylko za szczerość i odwagę, lecz także za niczym nieskrępowany humor oraz wybujały erotyzm, dzięki którym lektura jego książek mija zawsze znacznie szybciej, niż by się tego chciało. Proza Wang Xiaobo jest także przepełniona mnóstwem zabawnych i ożywiających tekst dialektyzmów – co znalazło odzwierciedlenie w przepełnionym zarówno poetyckością, jak i ekspresyjnymi kolokwializmami przekładzie dr Katarzyny Sarek.
Mimo śmierci w stosunkowo młodym wieku, Wang Xiaobo zdążył zapisać się w historii literatury Państwa Środka jako wielki pisarz, któremu udało się pozostać skromnym człowiekiem. Jak pisał:
Moim zdaniem rosnące wiosną źdźbło trawy nie ma żadnego celu, podobnie jak rozpalony ogier biegnący z wiatrem. Trawa chce rosnąć, a koń dosiąść klaczy i nie robią tego na pokaz, to jest właśnie czyste istnienie. Chciałem iść przez życie z taką szczerością jak trawa i ogier, nie odgrywać przed oczami innych tchórzliwego spektaklu. Uważałem, że grając dla innych, ludzie tracą siebie[10].
Wang Xiaobo, Złote czasy, tłum. Katarzyna Sarek, PIW: Warszawa, 2021.