Żniwa
Obsadził dziadek pólko konopi,
słońce je grzało i deszczyk kropił.
Wyrosło ziele po pas wysoko,
bawiło serce, cieszyło oko,
gdy się gwałtownie pięło do góry.
Jadły je krowy, dziobały kury.
- „Będziemy zimą palić „marychę”,
popijać bimbrem, wcinać zagrychę.
Za trzy tygodnie pora na żniwa.
Popatrz, jak źdźbłami wiatr lekko kiwa!”-
rzekł, pochylając się wprost ku żonie,
która klasnąwszy radośnie w dłonie
pląsać zaczęła wśród traw i mleczy.
-„Oto lekarstwo, które uleczy
oraz skutecznie odegna smętek.
Na ten najlepszy jest ponoć „skrętek”!
Konopie mają płytkie korzenie,
zerwać je wreszcie – ot me marzenie,
nim letnie burze, nagłe ulewy
pozamieniają uprawy w plewy”-
Wreszcie nadeszła pora wykopków,
pole już pełne konopnych snopków,
lichych roślinek nie więzi gleba,
zatem pomocy dziadkom nie trzeba.
Ścinać konopie to sprawa prosta,
Mruczek w swej budzie dlatego został,
Kicia i kurka też wolne mają,
żaby spokojnie cny koncert grają,
bocian też zbędny – zresztą odfrunął.
Żwawo zbieracze przez pole suną,
babcia wciąż gibka i on ma krzepkę
więc niepotrzebny nikt na przyczepkę.
Na nic się zdała przemyślna sztuczka,
gdyż pominęli także i wnuczka!
Widząc jak słońce konopie praży,
ów się zaciągnął do Miejskiej Straży.
Wszystko zebrane – puściutkie pole,
„słoma” się wreszcie suszy w stodole,
gdy wpada wnuczek w swym uniformie.
-”To przeciw prawu, w poprzek reformie!
Resztę żywota spędzicie w celi”-
Oj, trzeba było się z wnuczkiem dzielić!
Teraz kiblują w wiedzę bogaci,
że chytry zawsze dwa razy traci.