Nowy Napis Co Tydzień #194 / Maszyna do pisania
Woody Allen nie próżnuje. Pomimo blisko dziewięćdziesięciu lat na karku cały czas pracuje: pisze scenariusze filmowe, sztuki teatralne, opowiadania, w międzyczasie znajdując jeszcze chwilę na to, aby grać ze swoim zespołem jazzowym koncerty w nowojorskich klubach. Tytuł jego autobiografii, wydanej w Polsce pod koniec 2020 roku, nie powinien brzmieć À propos niczego, lecz Maszyna do pisania. Bo tym właściwie Allen jest: maszyną, która z pozazdroszczenia godną regularnością wypluwa z siebie kolejne projekty artystyczne. Pracoholikiem, który sens życia odnajduje w tworzeniu, nieustającym uzewnętrznianiu się. Drugorzędna jest w tym wszystkim kwestia medium. Po pierwsze, reżyser Annie Hall jest szalenie wszechstronny, pracując jednocześnie na kilku polach, po drugie – każda napisana przez niego linijka powstaje w ten sam sposób, przechodząc przez wnętrze wysłużonej, niemieckiej maszyny do pisania marki Olympia. Sprzętu, który znajduje się w posiadaniu Allena – jak stwierdza on w dokumencie biograficznym Roberta B. Weide’a – właściwie od zawsze.
To zapewne na wiernej Olympii powstało również dziewiętnaście utworów wchodzących w skład najnowszego zbioru opowiadań Allena, zatytułowanego Zero grawitacji. Liczba opowiadań może robić wrażenie, warto wziąć jednak pod uwagę, że aż osiem z nich zostało już wcześniej (a dokładniej w latach 2008–2013) opublikowanych na łamach „New Yorkera” – kultowego pisma, z którym autor Manhattanu nie współpracuje od prawie dziesięciu lat.
Całość poprzedza nader entuzjastyczny wstęp napisany przez Daphne Merkin: pisarkę, krytyczkę sztuki oraz, jak sama siebie nazywa, oddaną fankę Allena. Uwielbienie, jakim autorka darzy reżysera, emanuje właściwie z każdego zdania kilkustronicowego tekstu. Od cytowania jego filmowych bon motów zaczynając, a na nie do końca trafionym nawiązaniu do militarnej ekspansji Putina („kurduplowatego bandziora o oczach jak szparki”[1]) i potrzeby odreagowania całej sytuacji śmiechem kończąc. Czy to rzeczywiście najodpowiedniejszy moment, aby, jak górnolotnie postuluje Merkin, „posyłać po klaunów”? Odpowiedź na to pytanie i tak zdaje się nie mieć większego znaczenia, zważywszy na fakt, iż niektórzy z owych „klaunów” – jak chociażby Allen – nigdy sceny tak naprawdę nie opuścili.
Każde z opowiadań wchodzących w skład zbioru Zero grawitacji nosi wyraźne, autorskie piętno, które błyskawicznie rozpoznane zostanie przez fanów twórczości Woody’ego Allena. Bohaterowie w przeważającej większości są pochodzenia żydowskiego i wykonują zawody związane w jakiś sposób z szeroko pojętą sztuką – na kartach Zero grawitacji spotykają się dramatopisarze, dziennikarze, fikcyjne gwiazdy filmowe, menadżerowie oraz podstarzały aktorzyna, który stracił swoje pięć minut i musi zarabiać na życie zabawieniem drobiu hodowlanego. Okazuje się to zresztą, na przekór obiegowej opinii, nadzwyczaj wymagającym, angażującym zajęciem.
Ostatni z tych wątków, obecny w opowiadaniu Skrzydełka Buffalo, chcecie wyjść dziś wieczorem?, odsłania przed czytelnikiem jeszcze jeden, szalenie istotny aspekt twórczości Allena – zamiłowanie nowojorczyka do absurdalnego humoru, budowanego piętrowo i nadzwyczaj konsekwentnie. Jeżeli ktoś śledzi poczynania reżysera O północy w Paryżu od dłuższego czasu, to wie, że tego rodzaju humor był motorem napędowym fabuły przede wszystkim na wczesnym etapie jego kariery filmowej. Allen zaczynał swoją przygodę z dziesiątą muzą jako komik, przenoszący gagi ze sceny na ekran – takie filmy jak Bierz forsę i w nogi, Bananowy czubek czy Śpioch wypełnione były humorem czysto slapstickowym, nawiązującym do artystycznych dokonań Charliego Chaplina, Harolda Lloyda i Bustera Keatona, oraz nagłymi, niespodziewanymi zwrotami akcjami, które odbierały fabułom psychologiczną wiarygodność, proponując w zamian niekontrolowane salwy śmiechu.
Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ton filmów Allena uległ znaczącej przemianie – komedie zaczęły przeistaczać się w komediodramaty (Annie Hall, Manhattan), powstały pierwsze w jego karierze w pełni poważne filmy, odwołujące się do estetyki dramatów Ingmara Bergmana (Wnętrza, Wrzesień). Choć „ambitniejsze” projekty Allena spotykały się zazwyczaj z bardziej krytycznym, mniej wyrozumiałym odbiorem (reżyser w inteligentny sposób sparodiował negatywną recepcją swoich filmów we Wspomnieniach z gwiezdnego pyłu, w których kosmici domagają się od niego „bycia bardziej zabawnym”), pozostał on jednak wierny wykształconej wówczas różnorodności, kręcąc naprzemiennie zarówno bezpretensjonalne komedie, jak i doniosłe dramaty; a w najlepszych przypadkach z powodzeniem łączył te dwie opozycje.
Tym bardziej interesujący wydaje się fakt, iż pisane przez Allena opowiadania odwołują się jedynie do pierwszej z owych tradycji, stanowiąc de facto literackie przedłużenie slapstickowych projektów z początków jego kariery. Reżyser Mężów i żon kreatywniewykorzystuje przy tym właściwości papierowego medium, kreując sytuacje, które byłyby niezwykle trudne, a może wręcz niemożliwe do sfilmowania. Tak jest chociażby w przypadku opowiadania Kiedy ornamentem na masce twojego samochodu jest Nietzsche, którego głównym bohaterem oraz narratorem jest filozofujący, sterowany za pomocą autopilota samochód. Cud motoryzacyjny przeżywa najróżniejszego rodzaju rozterki, spowodowane w pierwszej kolejności moralnym prowadzeniem się swoich właścicieli oraz niebezpiecznymi sytuacjami na drodze. Ostatecznie kończy na taśmie przenośnika, czekając na śmierć w zgniatarce, a jego finałowa rada brzmi:
[…] kiedy następnym razem będziecie kupowali samochód, zapomnijcie o takim, który może dyskutować o monadach i Novalisie. Zdecydujcie się na większą przestrzeń na nogi i mniejsze zużycie paliwa na kilometr[2].
Niezwykle uciążliwe w realizacji byłoby również jedno z najlepszych opowiadań z całego zbioru – Ogony Manhattanu. Jego bohaterami są Abe Moscowitz oraz Moe Silverman – żydowscy nowojorczycy, którzy po śmierci reinkarnowali się jako homary. Pech chciał, że zostali złapani na nabrzeżu, a następnie przetransportowani do akwarium jednej z najbardziej wykwintnych restauracji na Manhattanie. Oczywiście można doszukiwać się tutaj intertekstualnych nawiązań do Przemiany Kafki, co czynią zresztą niektórzy zagraniczni recenzenci – moim zdaniem to jednak ślepa uliczka. Antropomorfizowanym homarom z opowiadania Allena zdecydowanie bliżej do odpowiedników z Annie Hall, przygotowywanych przez bohaterów filmu w ramach ekskluzywnej kolacji. Kuchenny pojedynek Alvy’ego Singera z dwoma bezkręgowcami znajduje w Ogonach Manhattanu swoje przewrotne odzwierciedlenie: zwierzęta uciekają z akwarium, sieją spustoszenie wśród klientów restauracji, a na koniec dobierają się do nogi niejakiego Biernie’ego Maddofa, oszusta finansowego, który zaszedł Moscowitzowi i Silvermanowi za skórę, gdy posiadali oni jeszcze ludzką powłokę.
Wątek zwierzęcej zemsty pojawia się zresztą również w innym opowiadaniu ze zbioru – Szalonych wymionach. Punkt wyjścia dla fabuły stanowi fragment artykułu opublikowanego w „The Times” informujący czytelników o tym, że rocznie około dwudziestu osób w Stanach Zjednoczonych zostaje zabitych przez krowy. W szesnastu przypadkach stwierdza się, że „zwierzę celowo zaatakowało ofiarę”[3]. Zaraz po tych słowach wrzuceni zostajemy w wir narracji prowadzonej przez nikogo innego niż krowę, opisującą w szczegółach próbę morderstwa znienawidzonego przezeń scenarzysty i reżysera filmowego.
Nieco osobny przypadek stanowi opowiadanie Panika w dynastii, którego przeważająca część utrzymana jest w formie epistolarnej – anonimowy narrator, koneser potrawy znanej pod nazwą „kurczak generała Tso”, przytacza tutaj wyimaginowaną korespondencję pomiędzy chińskim ministrem Pengiem a generałem Tso, zakończoną, jak można się domyślić, ustanowieniem nazwy feralnego dania. Humor wpisany jest w dynamikę relacji pomiędzy bohaterami kształtującą się na przestrzeni kolejnych wymian uprzejmości – listy są coraz krótsze, ale podszyte coraz większą dozą ironii. Warto wspomnieć, że Allen korzystał już kiedyś z bliźniaczej formuły, osiągając moim zdaniem jeszcze ciekawszy, a przede wszystkim bardziej zabawny efekt. W jednym z jego poprzednich zbiorów opowiadań, Czysta anarchia, odnaleźć można utwór Wymarsz na Parnas, w którym opiekun letniego obozu filmowego w prywatnej korespondencji żąda od rodziców utalentowanego podopiecznego, aby podzielili się z nim wpływami z dochodowych produkcji syna.
Na oddzielny akapit zasługuje z pewnością opowiadanie Dorastając na Manhattanie, wieńczące cały zbiór. Ponad pięćdziesięciostronicowy tekst zdecydowanie wybija się na tle reszty – chociażby pod względem objętościowym. Nieco inny jest również ton, w którym prowadzona jest opowieść. Zdecydowanie bliżej mu do wspomnianego wzorca komediodramatu, charakterystycznego dla późniejszej twórczości Allena. Głównym bohaterem opowiadania jest niejaki Sachs – młody, ambitny dramatopisarz pochodzenia żydowskiego, który utknął w nieszczęśliwym, zbyt pospiesznie zawartym małżeństwie. Jego życie nabiera kolorów, gdy na ławce w Central Parku poznaje Lulu – pochodzącą z wyższej klasy społecznej aktorkę, dysponującą „tym, przez co według Cole’a Portera «ptaki zapominają śpiewać»”[4].
Opowiadanie aż prosi się o to, aby odczytywać je w kluczu autobiograficznym. Allen również ożenił się wyjątkowo młodo (dwadzieścia jeden lat), czego później, jak podkreślał wielokrotnie w wywiadach, bardzo żałował. Po rozwodzie, który uzyskał w 1962 roku, związał się z Louise Lasser – aktorką, którą poślubił w 1966 roku. Małżeństwo nie przetrwało jednak nawet czterech lat, choć mam nadzieję, że nie rozpadło się w podobnych okolicznościach, co fikcyjny związek Sachsa i Lulu (czytaj: po nieudanej orgii seksualnej, z której bohater wymyka się tylnymi drzwiami). Dorastając na Manhattanie to zdecydowanie jedna z najambitniejszych prób literackich Allena, choć i ona nie jest wolna od uchybień w postaci nietrafionych żartów. Nie chciałbym wyjść na osobę pruderyjną, ale porównanie stanu bohatera po odbyciu stosunku seksualnego do „wychudzonych więźniów patrzących zza kolczastych drutów Auschwitz”[5] to w moich oczach po prostu gruba, wyjątkowo niesmaczna przesada. No cóż, ryzyko zawodowe komika.
Jeżeli jesteśmy już przy biografii Allena, to trudno nie wspomnieć o ciążących na reżyserze zarzutach. O sprawie zrobiło się ponownie głośno dwa lata temu, kiedy na fali ruchu #metoo powstał miniserial dokumentalny Allen vs Farrow. Jedną z jego najważniejszych bohaterek była Dylan Farrow – adoptowana córka Mii i Woody’ego, oskarżająca swojego przybranego ojca o molestowanie seksualne. Sprawa do dziś budzi liczne kontrowersje, dzieli opinię publiczną oraz współpracujących z Allenem aktorów na dwie grupy. Jedni biją się w pierś i oddają swoje gaże na cele charytatywne (Timothée Chalamet), inni zagorzale bronią autora Klątwy skorpiona, podkreślając, że należy uznawać go za niewinnego, dopóki oskarżenia Dylan nie zostaną udowodnione na drodze sądowej (Javier Bardem). Po którejkolwiek ze stron byście się nie opowiedzieli, i tak z pewnym trudem przyjdzie wam lektura opowiadania Czy prawdziwy awatar mógłby wstać?, którego narratorką jest studentka dziennikarstwa, udająca się na wywiad z Boltem Uprightem, fikcyjną gwiazdą filmową. Seria pytań i odpowiedzi szybko przeistacza się w grę wstępną, której kulminacją jest błyskawiczny stosunek seksualny, zakończony wystrzeleniem bohaterki w powietrze za pomocą „fotela katapultowego”. Oczywiście opowiadanie można potraktować jako satyrę na rozbuchany seksualnie świat Hollywoodu (bliźniaczo podobny wątek pojawia się zresztą w filmie W deszczowy dzień w Nowym Jorku), jednocześnie trudno nie myśleć o nim w kontekście uzewnętrznionych fantazji erotycznych autora – zwłaszcza, że nowojorczyk od lat jest częścią świata, który poddaje krytyce.
Kilka miesięcy temu media obiegła wiadomość, że Woody Allen kończy karierę reżyserską. Powstający właśnie w Paryżu film – pięćdziesiąty w jego bogatym dorobku – miałby być tym ostatnim. Po jego realizacji reżyser Zeliga planował zaszyć się na dłużej w swoim mieszkaniu i poświęcić więcej czasu pracy pisarskiej; jego niezrealizowanym marzeniem wciąż jest napisanie powieści. I chociaż agent Allena zdementował owe doniesienia, to nie wiem, czy takie rozwiązanie nie byłoby dla autora Wszystko gra najodpowiedniejsze. Opowiadania wychodzą mu ostatnimi czasy lepiej niż filmy, a pisząc autobiografię oraz Dorastając na Manhattanie, udowodnił, że ma smykałkę również do dłuższych form literackich. Jedno jest pewne: dopóty wysłużona maszyna do pisania działa bez zarzutu, dopóki możemy się spodziewać kolejnych tekstów kultury sygnowanych nazwiskiem Allena.
W. Allen, Zero grawitacji, tłum. M.P. Jabłoński, Rebis, Warszawa 2022.