Nowy Napis Co Tydzień #206 / O czytaniu „Księgi niepokoju” i o Fernando Pessoi
Fernando Pessoa (1888–1935) to poeta, prozaik, mieszkaniec Lizbony. Samotnik, autor licznych heteronimów. Niezamierzony i mimowolny twórca „pessoańskich paradoksów”. Tłumacz, filozof i – przede wszystkim – autor Księgi niepokoju. Dzieła wybitnego, tekstu kreacyjnego, autobiograficznego, fikcyjnego i dokumentalnego zarazem. Przymiotniki te w jego przypadku się bowiem nie wykluczają. To tekst-wyznanie i osobliwy coming out. Wydany – wciąż we fragmentach – dopiero po śmierci pisarza. Pessoa zmarł w lizbońskim szpitalu w wieku lat czterdziestu siedmiu na marskość wątroby. Pił (głównie wino), czytał i pisał. Pisał bezustannie. To jego trzy bodaj największe pasje – choć może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.
Istnieją utwory będące w znacznym stopniu systemem aluzji i metafor. Czymś właśnie takim jest Księga niepokoju. Sens zdania nie jest tu jedynie sensem (tego) zdania, lecz musi być pomnożony przez sumę znaczeń wszystkich innych zdań. Zapisana wypowiedź staje się wieloznaczną funkcją całości tekstu. Innymi słowy, jej sens możemy wychwycić w uwarunkowaniach całości, a tę z kolei możemy wyjaśnić jedynie subiektywnie i połowicznie.
Czytając Pessoę należy zdać się głównie na (wy)czucie i własną interpretację. Wyłączna dominacja teorii (bądź jakkolwiek rozumianej wiedzy o literaturze) ograniczałaby i zubażała rozpatrywane problemy. Przedmiot lektury będzie ekspansją w sferę nie tyle i nie tylko nauki, co własnej wrażliwości. Nadawca staje się więc, w myśl idei Barthesa, krytykiem-pisarzem.
W przypadku Księgi niepokoju,gdzie sam autor bada stany własnej jaźni i emocje, tekst zmusza odbiorcę do porzucenia dyskursywnych przyzwyczajeń i zastanych wizji literackich. Teoria i krytyka działają dziś w obrębie interpretacji – stają się interpretacją. Zauważa to Czapliński:
Skoro […] nauka o literaturze traci status nauki, to znaczy, że przechodzi po prostu do grupy społecznych dyskursów, którym przysługuje różny stopień społecznej wiarygodności. Znika więc ostra dystynkcja na teorię i krytykę, i wszystko staje się praktyką interpretacyjną
P. Czapliński, Powrót centrali, Kraków 2007, s. 128. [1].
Pisząc na temat prozy Pessoi, czytelnik musi wejść w jego trans – a ten planowo wymyka się teorii. Tak często dzieje się wtedy, gdy niekontrolowany świat wyobraźni staje się treścią, a nawet, w konsekwencji, formą książki. Innymi słowy: wtedy, gdy rozum (będący par exellence czymś z pogranicza nauki) jest odrębnym lękiem metafizycznym („zrodziliśmy się od razu w skrajnym lęku metafizycznym”, Księga niepokoju, s. 148
Jest to szczególny rodzaj wiary w teistycznego Boga, ale i w siebie – w swoją wolną wolę, w swoje pragnienia. Pisarz jest wierny sobie, własnym przekonaniom i ideom. Tę wierność stawia nade wszystko, a w parze z nią idzie wiara (abstrahując już od Boga) w c o ś, w co się wierzy. Słowem – za łacińską sekwencją – fere libenter id, quod volunt, credunt („zazwyczaj ludzie chętnie wierzą w to, czego pragną”). Pessoa przekazuje swą myśl czytelnikowi i uzmysławiając coś innym, sam sobie coś uświadamia.
W takiej mieszance wszystko staje się kwestią interpretacji. Do pewnego stopnia wspartej teorią, będącą wszak na jej usługach. Portugalski pisarz na swój sposób komentuje się sam i w gruncie rzeczy wszystko, co byśmy o nim powiedzieli, staje się prawdą, bowiem na wszystko, co odnosi się do istnienia, znajdzie się u niego stosowny cytat.
Wielcy pisarze podążają zazwyczaj własnymi drogami, które czasami przecinają się i łączą. Fernando Pessoa wyrasta z tego samego pnia egzystencjalnego co chociażby wielu innych pisarzy wieku dwudziestego: Kafka, Borges, Márai czy Cioran
[…] pisarz staje się demiurgiem: zabija boga i zajmuje jego tron […]. „Piszę dla siebie, dla moich przyjaciół i po to, aby przemijanie uczynić mniej dokuczliwym”, odpowiada skromnie autor Fikcji […]. Myślę, że dzieło Borgesa zrodziła nieufność do słów, zagubienie, zaskoczenie własną niemocą, mnogością wykluczających się prawd i paradoksów, wobec których bezradna staje się jakakolwiek logika. Barokowy zamysł – zatrzymać wszystko, co ulotne – ożywia twórczość wielu współczesnych pisarzy […] wierzą oni, że wśród słów odkryją krainę bezczasu. Borgesowi obce są podobne pokusy, wie, że słowa są czymś różnym od doznań i rzeczy, że nie odkrywają prawd najistotniejszych
R. Kalicki, Jorge Luis Borges, Warszawa 1980, s. 123. Powinowactw z Borgesem jest mnóstwo. Musiałaby powstać osobna praca dotycząca tych dwóch. Przeczą i nie przeczą sobie. Ich twórczość można i nie można utożsamiać z nadawcą. Ich proza jest również prozą o pisaniu (tworzeniu). Ale nade wszystko obaj wzruszają. I obaj też (dołączyć by tu można jeszcze Cortázara) propagują coś, co określić można „prawdą metaforyczną”. [4].
To samo rzec można odnośnie lizbończyka. Paradoksalność poglądów Pessoi wyznaczana jest przez wymogi czasu teraźniejszego. To w jego świadomości sporządzany jest tekst. Pessoa odczuwa niepełność swojej wypowiedzi i może dlatego, aby „uzewnętrznić się” najpełniej, w jego rozwlekłym stylu pojawia się czasami tak wiele słów – szesnaście zdań dla wyrażenia jakiegoś stanu, podczas gdy wystarczyłoby osiem.
Będąc umysłem żywo reagującym na wszystko to, co niesie dzień (a i chwila), Pessoa ma jednocześnie świadomość relatywizmu najprostszych choćby zdarzeń. W każdym dniu czas teraźniejszy może wpływać na to, że c o ś czuje się i n a c z e j, stąd też owa z m i e n n o ś ć opinii i sądów. Pisze na podobny temat (przytaczając innych) Marek Zaleski:
To nie przeszłość przeżyta, ale tekst sporządzony przez autora jest faktem autobiograficznym, a ten jest zawsze „sporządzony” pod dyktando wymogów teraźniejszej świadomości autora, powiada Paul John Eakin. Ten aspekt zagadnienia jest równie ważny. „Bez względu na to, jak wątpliwa wydaje się sfera faktów relacjonowanych, sam tekst zawsze przedstawiać będzie «prawdziwy» wizerunek tego, kto właśnie trzyma w ręku pióro” – cytuje Eakin Jeana Starobinskiego, co prowadzi go do konkluzji, że akt autobiograficzny powinien mieć także status aktu biograficznego
M. Zaleski, Formy pamięci, Gdańsk 2004, s. 65–66. [5].
Pisanie Pessoi może stanowić egzemplifikację powyższej wypowiedzi. Jest jednak coś jeszcze. Pessoa próbuje odtworzyć swoje „autobiografowanie” – dociec, czemu w danym momencie jego myśl idzie t y m torem, a nie innym. Nieprzejednany los zderza się w życiu jednostki z jej wolną wolą; Pessoa zapytuje: czy jednostka ludzka umie obronić swą niezawisłość i indywidualność, wolność wyboru, czy też może ugnie się przed (stechnicyzowanym) światem? Stąd też i pochwała doświadczenia transcendencji
Pisarz pojmuje, iż pamięć jest niekompletna. Zarówno zapamiętywanie, ale i zapominanie, są subiektywne. Na szczęście – gdyby nie zapominanie, groziłaby nam psychoza. Fragmentaryczność pamięci jest zbawienna. Pessoa abstrahuje na przykład od pamięci prenatalnej (interesującej choćby romantyków), wspomnienia z czasów dzieciństwa w Księdze są marginalne. Ważne jest t e r a z.
W tekstach literackich często przecież spotykamy skargi na niekompletność pamięci i stąd jej bolesną „niesprawiedliwość” wobec przeszłości przywołanej we wspomnieniu. W tym miejscu jednak dodam za badaczami pamięci, że owa nieadekwatność jest dobrodziejstwem: „Jak Tristramowi Shandy rok zajęło odtworzenie pierwszego tylko dnia jego życia, tak trzeba by całego życia, żeby odtworzyć całe życie – zauważa Charles Rycroft – a każdy, kto usiłowałby sporządzić drobiazgową relację ze swego życia, popadłby w nie kończącą się spiralę powrotów, tracąc czas na opisywanie swojego autobiografowania
M. Zaleski, Formy pamięci…, s. 14. [7].
Odnieść można wrażenie, iż autor Księgi niepokoju nie robi nic innego, jak właśnie sporządza relację ze swej wewnętrznej, bieżącej egzystencji. Odnosząc ją ostatecznie, pomimo jej incydentalności, do życia po śmierci jako najistotniejszego problemu moralnego. Wiara w całkowite unicestwienie bytu jest pustką duchową, z którą Pessoa się nie godzi. Pisarz pojmuje (mimo że nie mówi o tym w sposób dosłowny), że sam Bóg nakłonił go do Jego szukania. Tekst interpretuje się sam (nawet w pozornym wyrażaniu sprzeczności), a jego paradoksy nie są aż tak znowu paradoksalne.
Nigdy – pisze – nie chciałem być rozumiany. Być rozumianym to prostytuować się. Wolę być traktowany poważnie jako ktoś, kim nie jestem, po ludzku lekceważony – przyzwoicie i naturalnie (Księga niepokoju, s. 112).
Pessoa najzwyczajniej zapisuje to, co czuje i przeżywa – i tyle. Nie ma łagodzenia tekstu retuszami, nie ma uogólnień, jest zapis będący uzmysłowieniem chwil(i), a przez to – ostatecznie wyobrażeniem całości. Człowiek nie może mieć w swojej psychice niczego, co by od niego nie pochodziło. A że pojawiają się nielogiczności… cóż, w każdym z nas tkwią swoiste absurdy. Szereg przemyśleń jest jedynie nanizany na nitkę, odbiorca może mieć wrażenie, że nawet nie à propos tego, o czym czytał wcześniej, niemniej – inaczej się nie da, bo notatka z danego momentu świadomości będzie zawsze doraźna i czasowa. Cała Księga jest swoistą filozofią nie egzystencjalnej rozpaczy, jak często mogłoby się wydawać, lecz prędzej egzystencjalnej nadziei. Stąd też pojawia się momentami nastrój swoiście apokaliptyczny. „Apokaliptyczny” w dobrym tego słowa znaczeniu – jako że pisarz wydaje się mówić: „prawdziwie istotna jest dopiero tamta strona. To, co po śmierci”. Zatem, jeśli rozpacz, to taka, dzięki której człowiek sięga po wiarę.
Powiedzieć można, iż dwa przekonania stały się nadrzędnymi motywami Księgi niepokoju. Owe dwa naczelne wątki fundują dopiero inne – niemniej jednak to one są zasadnicze. Pierwszy dotyczy osamotnienia człowieka i wszystkiego tego, co z niego wynika; drugi (bardziej aluzyjny) jest o poszukiwaniu Absolutu. Pisarz stara się wyjaśniać prawdy metafizyczne – taki zabieg zawsze jest czymś niepełnym. Tym bardziej, że Pessoa w swym poszukiwaniu prawdy stosuje zawikłaną drogę metafory
Pessoa nie omija ułomności ludzkiej egzystencji i nawet jeśli jest nihilistą (a w pewnym stopniu jest), nie poddaje się zwątpieniu. Wydaje się mówić: skoro żyję, to powinienem szukać racji mego istnienia. I dlatego u Pessoidzieje jego, dzieje jednego człowieka, są dziejami expressis verbis świata.
To człowiek – zdaje się mówić autor – jest najważniejszy, on jest w centrum i ostatecznie liczy się to, co sami (o sobie) myślimy. Mimo że nasz rzeczywisty obraz mają inni, ale „rzeczywisty” nie oznacza do końca prawdziwy. Miarą wielkości literatury jest (poprzez przełamywanie samej siebie) docieranie do autentyzmu. W tym (również w tym) objawia się jej uniwersalizm.
Człowiek i jego dzieło do końca nie będą w pełni poznawalne – a tekst niejednoznaczny, jak u Pessoi, wyklucza jedną i wyłącznie słuszną konkretyzację. Można zarzucać Księdze niepokoju zmienność (naturalnym wszak jest, że teza pociąga antytezę) i – bywa i tak – fingowanie (sic!). Niemniej nie oznacza to, iż wypowiedź jest nieszczera
Pessoa i jego Księga nie jest w istocieprzeciwko niczemu. Jeśli pojawia się tam jakaś sugestywna ocena, dotyczy samego istnienia. Jedynym zjawiskiem jest egzystencja sama w sobie. Jej jądro – to trwanie wewnętrzne. Nie tyle treść (nie tylko ona) jest ważna, co i proces opowiadania. Nie będzie to więc tylko sprawozdanie, lecz raczej projekcja, a nawet proces. Powiedzieć można: wymyślanie (nie jedynie w postaci fikcji, czyli fałszu, lecz jako przebieg i przetwarzanie) na żywo – podczas pisania. Pisarz mówi o tym, jak siebie postrzega. Metoda postrzegania natomiast ulega – jak widać w tekście Księgi – częstej zmianie. Puentą Pessoi może być fakt, iż to, jak człowiek myśli, zależy nade wszystko od niego samego. Mówiąc krótko: każdy jest bytem swojego sposobu myślenia. I dlatego dzieło jego składa się z paradoksu i ironii. A dlaczego by nie, skoro i człowiek jest pełen sprzeczności?
Autor udowadnia, iż pisanie służy temu, by szukać w sobie ładu. Powiedzieć można, iż w Księdze niepokoju prawda i zmyślenie stopiły się w jedno. Jest i prawda, i pewne zmyślenie, i powtarzalność – niemniej jednak: dominuje prawda. Kłamstwo, jeśli jest, jest myleniem się bądź kreacją. Cechą dzieł znaczących (cokolwiek by o nich pejoratywnego powiedzieć) jest oddawanie prawdy. Język Pessoi dostosowuje się do przedmiotu poznawania. Bywa chaotyczny – zatem i mój tekst przyjmuje znamiona zamętu w myśl tego, by interpretujący pisał językiem interpretowanego. Inaczej o Pessoi się nie da
Jego życie nastawione było na literaturę, ta zaś była finalnie poszukiwaniem Absolutu, jak w przypadku podobnych wrażliwości: Máraiego, Lipskiego czy wreszcie Kafki. Tak pisze o tym – odwołując się do tego ostatniego – Grudziński:
Kafka powiedział kiedyś: „Cała moja egzystencja nastawiona jest na literaturę. Gdy się od niej oddalam, przestaję żyć. Wszystko, czym jestem i nie jestem, zależy od tego”. I jeszcze: „Jestem tylko literaturą, i nie mogę, nie chcę być czymś innym”. Tyle że literatura nie była dlań „piękną sztuką pisania”, lecz nieustannym zmaganiem się z Bogiem (nie z takimi czy innymi religiami, które według niego „zasłaniają Boga”)
G. Herling-Grudziński, Dziennik pisany nocą 1997–1999, Warszawa 2000, s. 371. [14].
Fernando Pessoa w swej Księdze niepokoju w hierarchii bytów wewnętrznych dociera wysoko, chociaż nie mówi de facto, jaki jest świat, lecz raczej jakim chciałby go widzieć. „Uduchawiać świat” – to jeden z jego postulatów. Jednak najmocniej pisze o swych emocjach
To Henryk Elzenberg podkreślał, że wartość naszego życia mierzy się nie dawką przeżyć, które udało się nam zaliczyć, lecz wielkością wyrzeczeń, które podjęliśmy w imię zrealizowania innych, większych wartości. Oczywiście, nie każdy podziela przyjmowane przez Elzenberga wskaźniki obowiązujące arystokratów ducha. Trzeba więc pogodzić się z tym, że będą współistnieć różnorodne kryteria życiowego spełnienia
J. Życiński, Odyseusz czy playboy? Kulturowa odyseja człowieka, Kraków 2005, s. 171. [16].
Księga to tekst całkowicie samodzielny (to jest: generalnie bez wpływów i inspiracji innych literatur) oraz samoistny. Powszechnie przyjęta opinia, iż człowiek zanurzony w sztuce jest mało obecny w życiu (i vice versa) nie dotyczy Pessoi. Być może życie jest formą zastępczą pisania (jak i pisanie może być formą zastępczą egzystencji – Pessoi obydwie drogi nie są obce; wszak obydwie też mogą współistnieć), jednak ostatecznie liczy się właśnie ono. Najważniejsze jest życie, które dla Pessoi było przeważnie pisaniem. W dziele, któremu na imię Księga niepokoju, brak jest generalnie jakichś określonych idei. Brak wyznaczników pojęć i jednoznaczności wyobrażeń. Niemniej już w wieku dwudziestym jest Pessoa egzystencjalistą (co nauka o literaturze skutecznie pomija) przed – że ograniczę się do pisarzy-filozofów – Sartre’em (1905) i Camusem (1913), których powszechnie uważa się (obok choćby Kierkegaarda, Marcela czy Heideggera) za twórców nurtu. Również to, że człowiek nie jest nigdy w pełni sobą, odkrywa (bądź lepiej: u j a w n i a) przed Czapskim (1896), Blanchotem (1907) czy wreszcie Gombrowiczem (1904). To ci młodsi myśliciele przejęli, bez wątpienia nieświadomie, kwestionowanie języka i namiętność do literatury takie, jakie czuł prekursorski względem nich Pessoa.
Pisarz odwraca niektóre pojęcia, do nierzeczywistości (to jest do świata iluzorycznego) dociera poprzez rzeczywistość; poprzez wykonywanie czynności dnia codziennego. Natomiast tak zwana realność staje się dla niego metafizyką. Stąd częsta w jego prozie stylistyka rodem z liryki czy surrealizmu. Nie tylko po to, aby – parafrazując Annę Wasilewską piszącą na temat (bratniego przecież) Blanchota – „umocnić więź z językiem”, lecz także aby dzięki temu zerwać z rzeczywistością
Pisarz wolny jest od współczesnego mu żargonu. Jego dzieło wyrosło z autora – niezależnie od jakiegokolwiek systemu. Tekst odsyła do doznań. Do myśli wyznaczanych przez doznania i nawet nie tyle stricte opisujących je, lecz poniekąd pisane dzięki nim. Co zaś komunikuje Księga niepokoju? Nieco tautologicznie (bowiem inaczej się nie da), a i przekornie powiedzieć można, iż Księga niepokoju komunikuje najzwyczajniej samą siebie. Pessoa demaskuje sam siebie. To też jest bez wątpienia kwantyfikatorem literackości jego dzieła. Jak pisał swego czasu Michał Głowiński, „d z i e ł o l i t e r a c k i e k o m u n i k u j e s i e b i e”
Ostatecznie jednak – by myśl zamknąć – i tak chodzi o istnienie, egzystencję, byt – ż y c i e. W procesie pisania i w ogóle jakiegokolwiek tworzenia chodzi zdecydowanie o to
To odczytanie Pessoi i jego opus magnum jest wyłącznie m o j ą eksplikacją i komentarzem. Człowieka wszak tworzą (a następnie mogą być obecne w treści powstającego tekstu) wątpliwości i rozdarcia, bardziej niż teorie i katalogi. Antynomie są ważniejsze niż sylogizmy; a już z pewnością nie są mniej ważne.
Pessoa w gruncie rzeczy nie daje odpowiedzi na pytania moralne czy egzystencjalne. Pozwala natomiast, poprzez czytany tekst, odnaleźć je w środku nas. Pozwala przeżywać „coś” na własny rachunek i samodzielnie. Potrafi odbiorcę uświadomić. Pokazać rzeczy oczywiste, których, zdarza się, nie zauważamy.
Komentarz można by pewnie ciągnąć dalej. Ograniczyłem się do jego istoty, do (subiektywnego) meritum. Pisanie o kimś jest przecież do pewnego stopnia pośrednim, czasem nieświadomym mówieniem o sobie, a przez to (przypadkowo) tworzy się optyka subiektywna. Co nie oznacza wszak ignorancji wobec obiektywności. Starałem się, na ile było to możliwe, być rzeczowym. Ufam, iż pomimo swoistych pomyłek w mym tekście prawda dotycząca Pessoi i jego Księgi niepokoju i tak się obroni. Błąd nie jest trwały, a prawda ostatecznie pozostanie tym, czym była. Winna ona przedstawiać, przypuszczam, nie tylko racje wystarczające dla pewnego rzędu faktów (bo tu każdy może się mylić), lecz przedstawiać racje (prawdę) dla ich c a ł o ś c i.
U Pessoi w każdym, nawet najbardziej niezbitym i bezspornym „tak”, czai się jakieś nieznaczne „nie”. To treści o egzystencji, z jakimś (choćby częściowo) wspólnym związkiem myśli, wahające się między jej (to jest egzystencji) rozumieniem a niezrozumieniem, między nadaniem jej sensu i – często przekornym – szukaniem go. Pessoa jawi się jako sumienie nie tylko swoje, ale i odbiorcy. Daje przytomną analizę człowieka dwudziestego wieku
Cezary Długosz, tłumacz i miłośnik Pessoi, tak mówi w swych wspomnieniach lizbońskich:
Znów […] spaceruję po tych samych uliczkach dzielnicy Baixa, które Bernardo Soares nazywał swoim wszechświatem. Mam wrażenie, że od czasów bohatera „Księgi niepokoju” Fernanda Pessoi, a więc od ponad pół wieku, nie zmieniło się tu wiele. Te same domy, stare szyldy, krzyki przekupek i sprzedawców losów, zgrzytające tramwaje. Staram się nie zauważać nieuniknionych przejawów nowoczesności. Wyobrażam sobie, że jest, powiedzmy, rok 1930, zaczyna się normalny lizboński dzień i za chwilę ujrzę lekko przygarbioną, szczupłą sylwetkę mężczyzny o smutnej twarzy, zdążającego do pracy. Kierowany tą myślą skręcam w ulicę Złotników
C. Długosz, Śladami „Księgi niepokoju” [w:] „Twórczość” 1990, nr 11, s. 123. [21].
Ja także podjąłem podobną podróż. Aby otrzymać bodaj surogat tego, czym żył Pessoa, wskazanym jest, by choć odrobinę poznać Lizbonę – wędrować szeroką Rua Augusta pełną sklepików i patrzeć na promy pływające rzeką Tag, podziwiać kopułę katedry Se Patriarcal, dachy domów i średniowieczną dzielnicę Alfama. Tak też uczyniłem. Starałem się chodzić drogami Pessoi. Zajść do jego dwóch ulubionych kawiarni: Brasileira (przed którą dziś widnieje brązowa postać pisarza) i Cafe-Restaurante Martinho da Arcada (gdzie wciąż jest stolik, przy którym siedział). Jeść i pić to, co on. Konsumować maderę i przegryźć caldo verde (zieloną zupę). Na Rua Coelho da Rocha pod numerem 16 znajduje się trzypiętrowy dom, w którym pisarz mieszkał i spędził ostatnie lata życia. W jednym z pokoi, jak się zdaje, czas stanął w miejscu. Jest tu łóżko Pessoi, jego biurko
Księga Niepokoju to zagadnienie niewyczerpane, a każdy tekst jej dotyczący będzie zawsze fragmentaryczny i przyczynkowy. Będzie „monodramem niewysłowienia”, choćby i rozrastał się w nieskończoność. Istnieje w domenie literatury klasa problemów nieogarnionych. Kompetentne pisanie o Pessoi utrudnia także to, że mówi on zarówno o rzeczywistości zmysłowej, jak i o rzeczach niewidzialnych. Bardziej przyciąga i zajmuje go (ekscentrycznie rozumiany) Absolut niż sam człowiek. W owym postrzeganiu niewidzialnego (ale i w eksponowaniu tajemnic widzialnego) przejawia się dążenie poety, aby tworzyć i zarazem pojmować, a nie tylko tworzyć.
Życie w jednym mgnieniu przemija i znika na zawsze. Czym jest ulotna chwila wobec wieczności? Jednak Pessoa chce być w t e j chwili i w t y m tekście. Jest u niego nieustanne parcie nie tyle ku światu, lecz ku zaznaczeniu swojej w nim obecności. Mimo że troskę o swą spuściznę pozostawia potomnym. Jego umysł ma naturalną skłonność do petryfikowania wszystkiego, co postrzega. I tyle.
Zdaję sobie sprawę, że niniejszy wywód może się momentami wydawać raczej czymś w rodzaju reductio ad absurdum niż rzeczowym wyjaśnianiem. Pisać w sposób miarodajny o czymś tak transcendentnym i ulotnym nie jest łatwo. Istnieje – nie tylko w kontekście Pessoi – ciągła niemożność p r z e k a z a n i a czucia i myśli (żyjemy myślą!), przekazania po prostu siebie. „Niczego nie da się naprawdę odtworzyć”