Nowy Napis Co Tydzień #215 / Niejedna (czytelnicza) noc w muzeum
Howard Carter ponad trzydzieści lat wykonywał bezowocne prace archeologiczne w Egipcie zanim uśmiechnęło się do niego szczęście. Na początku listopada 1922 roku odkrył stopień, który okazał się pierwszym prowadzącym do grobowca faraona Tutanchamona. Dalsze prace Howarda Cartera i Harry’ego Burtona zaprowadziły odkrywców do skarbca starożytnego władcy Egiptu. Byli oni pierwszymi ludźmi w tym pomieszczeniu od ponad trzech tysięcy lat. Mieli tego pełną świadomość, dlatego ich wejściu towarzyszył fotograf. To dzięki niemu możemy zobaczyć teraz to, co Burton i Carter: drewniane skrzynie różnej wielkości, które ustawione w nienagannym porządku na prowizorycznych półkach sięgają niemal sufitu. Niektóre są pomalowane, inne zaś, zwłaszcza ta na pierwszym planie, przykuwają wzrok swoją białością. O półki oparte są drewniane rzeźby zwierzęcych drapieżników, ale nie mam pojęcia, co to za zwierzęta. Wygięty ogon i cętkowane ubarwienie może równie dobrze należeć do geparda, jak i szakala. Pod półką ze skrzyniami panuje już jednak bałagan. Skrzynie są przewrócone, inne zaś naruszone upływem czasu. Po przeciwnej stronie stoi rydwan. Wygląda jak wrzucony do współczesnej piwnicy zbędny mebel, ale nie wiem, czy tak było w grobowcu Tutanchamona. Może i on uległ trzytysięcznemu nadgryzieniu przez czas? Przed nim leżą koła do rydwanu, nie wiadomo jednak, czy są to koła zapasowe, czy rydwan w przeszłości stał w pełni gotowy do wyjazdu. Być może oś pomiędzy kołami pękła albo, dla większego efektu zdjęcia, przeniesiono zniszczony starożytny pojazd i jego części na bok, by nie szpecił pierwszego planu. Dzięki temu zdjęciu z 1922 roku mogę i ja wejść do skarbca faraona. Korzystam z tego dobrodziejstwa z wielkim przejęciem. Pierwsze uczucie zachwytu i zdumienia ustępuje przygnębieniu: bałagan, resztki wspaniałości, wyblakła chwała.
Znacznie bardzie interesuje mnie człowiek schowany za rydwanem. Widać jego nos, policzki i usta. Białe ubranie ledwo ledwo odcina się ściany. Nie wiem, kim on jest: Egipcjaninem wynajętym do pracy czy jednak kimś z brytyjskich archeologów. Mając jednak wybór wynikający z tajemnicy, nazywam go Krzysztofem Pomianem i właśnie czytam jego sprawozdanie z licznych archeologicznych odkryć.
Zbieracze i gromaderzy
Tak właśnie czuję się po lekturze pierwszego (z zaplanowanej trylogii) tomu historycznego projektu opisania muzeum. Krzysztof Pomian wprowadza czytelnika w głąb zastrzeżonych dla zwykłych śmiertelników pomieszczeń, w których najpierw władcy, a później zamożni oraz artyści, gromadzili cenne przedmioty. Autor prowadzi czytelnika od skarbców monarszych, przez kolekcje prywatne, aż do narodzin instytucji współcześnie nazwanej muzeum. Imponuje rozmach badań, które przeprowadził, jesteśmy bowiem w różnych szerokościach geograficznych – od Chin poprzez Egipt, Grecję i Rzym, aby wreszcie znaleźć się w Europie, która zerka na swoje kolonialne artefakty. Lekturze towarzyszy zachwyt, zdumienie, ale także refleksja na gromadzonymi przez siebie rzeczami. Czyż bowiem nasze mieszkania nie są po trosze tym wszystkim: skarbcem, kolekcją, muzeum – w zależności od tego, komu otwieramy, a przed kim zamykamy drzwi?
Ludzie przez tysiące lat żyli, ale i umierali otoczeni przedmiotami, tak wynika z odkrytych grobów i pochówków (pomijam tu, podobnie jak autor Muzeum. Historii światowej, pochówki całopalne). W grobach nie mościmy się sami, aby zmarłemu było wygodniej w przyszłym życiu, zostaje on zaopatrzony w broń, monety, najlepsze ubrania. Skąd jednak ten zapał gromadzenia przez żyjących? Wszystkiego ze sobą wszak nie zabiorą. Pomian wskazuje, że gromadzi przede wszystkim władca, a dla niego gromadzą poddani. Skarbiec królewski jest zamknięty przed oczami ciekawskich, przez co nabiera też znaczenia religijnego. To, co jest tajemnicze, ulega sakralizacji. Władca, przechadzając się pośród drogocennych rzeźb, artefaktów władzy, przedmiotów religijnych, dokonuje tego, co i my w naszych mieszkaniach, spoglądając na rodzinne zdjęcia, pijąc kawę z ulubionego kubka czy słuchając muzyki z winylowej płyty – terapeutyzujemy się. Piękno, nawet jeśli nie zbawia, to na pewno leczy duszę. Ciekawie ujmuje to Krzysztof Pomian, gdy pisze:
[…] muzeum dokonuje sakralizacji należących do niego obiektów, ponieważ chroni je przed zniszczeniem, a więc przed czasem, umożliwiając im istnienie w założeniu nieograniczone, oraz używa rozmaitych sposobów, by uczynić same te przedmioty, a za ich pośrednictwem tych, którzy je wytworzyli, godnymi podziwu, co jest złagodzoną formą adoracji. Z tego powodu muzea są czymś więcej niż miejscami pamięci. Są miejscami kultu właściwego społeczeństwo futurocentrycznym, którym zapewnia on spójność, odtwarzając i odświeżając w każdej teraźniejszości jej więzi z przeszłością i przyszłością. Podobnie jak w swojej dziedzinie kult religijny, kult ten sięga od tego, co najbardziej uniwersalne, do tego, co najbardziej lokalne.
Od zamkniętych drzwi do półuchylonych
Skarbiec królewski z założenia jest budżetem państwa: gromadzi się w nim kosztowności, ale też wypłaca się z niego. Władca nie zabierze ze sobą do grobu skarbca, może jedynie przekazać go w spadku. Z czasem jednak władcy będą zamknięte dotychczas drzwi lekko uchylać, zapraszając innych znamienitych gości do oglądania zgromadzonych przedmiotów, a przy okazji podziwiania ich właściciela. Temu właśnie, jak przekonuje autor, służyło rozdawanie przez panującego precjozów. Drogocenne podarki, choćby kielichy wysadzane szlachetnymi kamieniami, miały być również wyrazem zaufania władcy wobec obdarowanego i sposobem na zdobycie jego lojalności. Attyla, barbarzyński władca Hunów, rozumiał to aż nadto doskonale. Opis uczty z 449 roku pióra Priskusa podaje, że Attyla pije z drewnianego kubka, podczas gdy jego przyboczni sączą wino ze złotych kielichów.
Z czasem władcy wprowadzają swoistą intercyzę pomiędzy skarbcem a wyniesionymi z niego rzeczami, które przynależeć mają jako własność prywatna do konkretnego królującego. W ten sposób rodzi się kolekcja prywatna. Jednym z pierwszych spisanych dowodów jest inwentarz francuskiego Karola V z 1379 roku. Nosi on znamienny tytuł Inny inwentarz klejnotów Króla. To są już rzeczy prywatne, przedmioty nie państwowe, a i król, którego jest wszystko w państwie i on sam jest po części państwem, próbuje uciec w sferę prywatności. Ta sfera prywatności zyska swoje uprzywilejowanie wraz z rosnącą niezależnością artysty w renesansie. Petrarka będzie nazywał to pomieszczenie bibliotheca lub armariolum, jego goście ukują zaś termin studiolo. Na obrazach Vittorego Carpaccia i Antonella da Messiny trwa niema dyskusja, czym powinna być „pracownia myśliciela”. Messina przedstawia świętego Hieronima w otoczeniu jedynie książek – nie ma tu niczego, co zbędne. Carpaccio maluje świętego Augustyna w nieco większym pomieszczeniu, dlatego mogą się tam znajdować już nie tylko książki, ale także różne globusy, figurki, a nawet posąg. Czym powinna wypełnić się kolekcja prywatna: jedynie książkami czy wyłącznie pozostałościami świata antycznego? Dyskusja opuści królewskie i artystyczne zacisze, aby wejść do muzeum.
Muzeum jest skierowane w przyszłość
„Ta wyliczanka mogłaby być o wiele dłuższa” – przezornie pisze Krzysztof Pomian już na czterdziestej piątej stronie. Rzeczywiście erudycja autora mogłaby przyprawić czytelnika o ból głowy, gdyby nie to, że tom pierwszy Muzeum. Historii światowej czyta się świetnie. Linia rozwoju prowadząca od skarbca do muzeum jest czytelna, a liczba ciekawostek wynagradza cierpliwość czytającego. Muzeum pod piórem Pomiana nie ma nic wspólnego z nieco zatęchłą od kurzu instytucją. Przeciwnie: nigdy nie było bardziej dynamiczne i pełna życia.
Kult uprawiany w muzeach i przez muzea tylko pozornie zwrócony jest ku przeszłości. Ma ona na celu przyszłość. Jego zadaniem jest bowiem zapewnić przekazywanie dorobku i doświadczeń generacji przodków, choćby okrutnych i bolesnych, generacjom potomków. W społeczeństwach futurystycznych, w których pomiędzy jednymi i drugimi następują na różnych poziomach zerwania ciągłości, czasem głębokie – rewolucje polityczne, przemysłowe, artystyczne, naukowe, obyczajowe – muzeum jest instytucją, której rolą jest utrzymanie ciągłości, ocalenie tego, co można ocalić ze świata wczorajszego dla świata dzisiejszego, jutrzejszego i jeszcze późniejszego.
Czym jest zatem muzeum, jeśli nie wielką kapsułą pamięci wystrzeloną nie tylko w kosmos obcych cywilizacji, ale również w nas samych?
Człowiek w domu muz
Choć oficjalnie za datę powstania muzeum uważa się 15 grudnia 1471 roku, a za autora terminu Paola Giovię (museo to tyle, co „dom muz”), to koncepcja tego, co, jak i gdzie pokazać nie była aż taka oczywista. Jaki zaproponować zwiedzającym porządek zwiedzania? Względem żywiołów czy prowadząc od emocji do emocji? Wedle materiału, z którego wykonane są artefakty (złoto, drewno), a może wedle wizerunku? No i przede wszystkim, dla kogo jest muzeum. Jeden z pierwszych regulaminów, powstały w 1739 roku, wymienia szlachetnie urodzonych, pod warunkiem, że są stosownie ubrani, zabrania wstępu służbie i osobom niskiego stanu. Wraz z regulacją wejść i wyjść pojawi się kwestia finansowania. Kto ma utrzymać strażników – król czy rada miejska? Zdecydowano o wprowadzeniu biletów, a dochód z nich przeznaczono na personel muzeum. Krzysztof Pomian opisuje rosnący wyścig pomiędzy mocarstwami o coraz lepsze, większe, ciekawsze muzea. Dawny handel dziełami sztuki, jak również ich falsyfikatami, jest w opisie autora tak samo fascynujący, jak ten współczesny – zdaje się, że nic się nie zmieniło, a czas się zatrzymał. I tu ciekawostka, dziś już nie do pomyślenia: muzealne pomieszczenia z obrazami najczęściej lokowano tuż nad stajniami, ponieważ konie były cenniejsze od wszelkich artefaktów. Pilnie strzeżono ich przed kradzieżą, a budynków przed pożarem, zatem stajenni łaskawie mogli rzucić okiem na płótna.
Krzysztof Pomian opisuje narodziny i rozwój pierwszych muzeów, które są nieodmiennie zafascynowane dziedzictwem Grecji i Rzymu, a całkowicie ślepe na własne dobra kulturalne. Dopiero za Ludwika XVI muzeum zacznie być narodowym i zamiast sławić antyk, zacznie głosić Francję. Przy tak potraktowanym – naprawdę globalnie – temacie nie sposób w recenzji o wszystkim napomknąć. Chciałbym zatem zwrócić uwagę na jedną rzecz, która nieustannie przewija się przez książkę Pomiana. To wielka zachęta do tworzenia własnych kolekcji prywatnych. Otaczamy się przedmiotami i między nimi żyjemy. Eksponujemy je, jakbyśmy chcieli przedłużyć projekcję swoje własnej osoby. Chodzimy pomiędzy artefaktami codzienności i jedynie nam zrozumiałymi precjozami własnych, utrwalonych zapisów doświadczeń duchowych. Nasze mieszkania ze swoim wystrojem są zapisem nie tylko możliwości finansowych, ale przede wszystkim wyrazem zainteresowań, pobożności i marzeń. Przedmioty wokół nas to po prostu jeszcze jedno odbicie nas samych, swoisty autoportret. Zanim zatem wyjedziemy do Luwru, Muzeum Watykańskiego czy Brytyjskiego, rozejrzyjmy się dokładnie wokół siebie. Ileż tu skarbów!
K. Pomian, Muzeum. Historia światowa. Tom 1: Od skarbca do muzeum, tłum. Tomasz Stróżyński, Słowo/ obraz terytoria, Gdańsk 2023.