23.06.2022

Nowy Napis Co Tydzień #157 / Długi cień Norymbergi

„Zwycięzcy sądzą pokonanych” – to prawda uniwersalna, jednak patrząc na stan rozliczeń po drugiej wojnie światowej, nie jest to już takie oczywiste. Jak domagać się sprawiedliwości, gdy katalog popełnionych zbrodni był nie tylko nadobfity, ale także pojawił się po raz pierwszy? Krajobraz uśmiercania, od gett do dołów śmierci, od pieców krematoryjnych do bomby atomowej, od spopielonych szczątków do ciał, które wyparowały, przeraża do dzisiaj. A co z tymi, którzy przeżyli – ofiarami pseudomedycznych eksperymentów czy zmuszonymi do kolaboracji i jakiejś formy współpracy, aby uratować swoje istnienie? Nigdy wcześniej nie było takiego konfliktu jak druga wojna światowa, ale też nigdy wcześniej nie starano się ukarać jego sprawców. Paweł Machcewicz i Andrzej Paczkowski w Winie, karze, polityce zastanawiają się, jak świat poradził sobie z rozliczeniami powojennymi. Od samosądów do zorganizowanych procesów, od zaplanowanych aktów zemsty po odszkodowania, od błyskawicznie wydawanych wyroków sądów po wieloletnie batalie o odzyskanie dobrego imienia – głos ofiar był na przemian słyszany lub lekceważony. I co zrobić z ludzką pamięcią, która stoi w sprzeczności z dowodami: zaufać bardziej człowiekowi, który był w obozie koncentracyjnym (choć od wydarzeń minęło kilkadziesiąt lat), czy niepełnym dokumentom? Machcewicz i Paczkowski podsumowują to, jak Europa, Rosja, Izrael, Ameryka i Azja poradziły sobie z kwestią sprawiedliwości po drugiej wojnie światowej, przedstawiając usystematyzowany wykład powojennych rozliczeń. I choć ton narracji jest wyważony, to za imionami i nazwiskami zbrodniarzy, sędziów, polityków, za fragmentami zeznań i sądowych orzeczeń czy wreszcie za starannie dobranymi zdjęciami, roztacza się istne pole minowe emocji.

Wątpliwości norymberskie

Procesowi norymberskiemu od początku towarzyszyły dylematy, które nie tylko podważały prawną zasadność orzeczeń, co wręcz ocierały się o hipokryzję. Największe zastrzeżenia budziła obecność wśród oskarżających i sądzących zarazem przedstawicieli ZSRR. Pakt Ribbentrop-Mołotow był dowodem, który obciążał jednakowo Związek Sowiecki, jak i III Rzeszę. W trakcie procesu sąd starał się wszelkimi sposobami blokować próby niemieckich oskarżonych oraz ich obrońców zaprezentowania jego pełnej treści, a więc także tajnej części, w której oba państwa, komunistyczne i nazistowskie, dokonują podziału Polski. Gdy wreszcie niemieckiemu obrońcy udało się zaprezentować fotokopie tajnego protokołu oraz układu o przyjaźni i granicach z 28 września 1939 roku, który ustalał granicę niemiecko-sowiecką na terytorium podbitej wspólnie Polski, Trybunał odrzucił je. Twierdzono, że są to fotokopie, a więc „falsyfikaty”, a nie oryginalne dokumenty. Inną kontrowersją był fakt, że w niemal tym samym momencie sądzenia zbrodniarzy hitlerowskich ZSRR sądził także przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. A także to, że w trakcie procesu starano się zrzucić odpowiedzialność za zbrodnię katyńską na Niemców. Alianci skutecznie odwracali wzrok od tych kontrowersji, koncentrując się na odparciu zarzutów kierowanych w ich stronę. Brytyjczykom i Amerykanom zarzucano bombardowania miast i ludności cywilnej, w wyniku których śmierć poniosły setki tysięcy niemieckich cywilów. Argumentowano, że po obróceniu w gruzy niemieckich miast – jak na ironię, również samej Norymbergi – alianci stracili wszelkie moralne prawo do sądzenia innych. Autorzy książki dobrze prezentują te dywagacje na przykładach poszczególnych oskarżonych. I tak chociażby dowodzący Kriegsmarine admirał Karl Dönitz udowodnił, że amerykańska marynarka wojenna na Pacyfiku stosowała dokładnie takie same metody walki, jak podległe mu siły. Mało tego, jeden z amerykańskich sędziów orzekł nawet, że Niemcy prowadzili wojnę podwodną w sposób „znacznie czystszy” („much cleaner”) niż alianci. Zamiast kary śmierci czy dożywocia Dönitz otrzymał wyrok dziesięciu lat więzienia. Na prawdziwą gwiazdę w iście celebryckim znaczeniu wyrósł Hermann Göring, który wygrywał słowne potyczki z oskarżycielami. Gdy zaprezentowano przemówienie Winstona Churchilla z Fulton, gdzie padły słowa o żelaznej kurtynie dzielącej świat, Göring z radością wołał: „Führer i ja zawsze to przepowiadaliśmy!”. Część oskarżonych podzielała jego optymistyczną wizję, że cały proces zakończy się dla nich amnestią i zostanie zawiązany sojusz zachodnich aliantów z Niemcami przeciwko ZSRR.

Im dłuższy czas upływa od procesu norymberskiego, tym więcej źródeł wskazuje na swoiste dobijanie targu między Zachodem a ZSRR w kwestii wysuwanych oskarżeń oraz stosowanych kar. Jak piszą autorzy:

Zróżnicowanie wyroków, w tym uniewinnienie niektórych oskarżonych, może świadczyć o rzetelności i wnikliwości Trybunału, który zastanawiał się nad indywidualną winą każdego z oskarżonych. Po bliższym spojrzeniu na zakulisowe deliberacje sędziów ten obraz nie jest już jednak tak budujący. Po ujawnieniu osobistych zapisków sędziego Biddle’a (po raz pierwszy wykorzystanych trzydzieści lat po procesie norymberskim […] wyszły na jaw targi dotyczące wysokości wyroków, a także przypadkowości niektórych z nich.

Proces norymberski zaczynał się jako sojusz aliantów wobec pokonanej III Rzeszy, ale kończył się już w realiach zimnej wojny. Raczej nikt nie był z niego do końca zadowolony. Dlatego Amerykanie tak wiele obiecywali sobie po procesie tokijskim, czyli „Norymberdze dla Japonii”. W Kraju Kwitnącej Wiśni, inaczej niż w podzielonych na cztery strefy Niemczech, okupację sprawowali jedynie Amerykanie. Zamierzali uchronić się przed błędami popełnionymi w trakcie Norymbergi. Chciano zadbać nie tylko o transparentność, ale także o wymiar edukacyjny. Z tym ostatnim być może nieco przesadzono, gdyż całość nabrała teatralnego sznytu. Proces odbywał się w auli wykładowej cesarskiej szkoły oficerskiej, gdzie zapewniono kilkaset miejsc dla dziennikarzy, a także – zwyczajem amerykańskim – zamontowano klimatyzację. Całość była filmowana, a rozmieszczenie osób przypominało dobrze zaprojektowaną scenografię, co sprowokowało kąśliwe uwagi w rodzaju: „wielki spektakl w hollywoodzkim stylu”. Pomimo niewątpliwych starań również ten proces rozpoczynał się od zastrzeżeń. Amerykanie byli odpowiedzialni za naloty bombowe na japońskie miasta (na przykład Tokio w marcu 1945 roku), a przede wszystkim zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, co spowodowało śmierć kilkuset tysięcy cywilów. Zwycięzcy wyłączyli też z aktu oskarżenia cesarza Hirohito, ponieważ pozostawienie go przy życiu i poza podejrzeniami miało ułatwić dalszą okupację. Podważało to jednak cały sens oskarżenia dowódców japońskiej armii, którzy wykonywali rozkazy i ginęli właśnie dla cesarza. Cieniem na procesie kładło się również wyłączenie z aktu oskarżenia działalności tajnej Jednostki 731. Dokonywała ona eksperymentów medycznych na znacznie większą skalę niż Josef Mengele i inni „lekarze” w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Dowódca tego oddziału, generał Shirō Ishii, wynegocjował własną bezkarność w zamian za przekazanie wyników swoich eksperymentów dotyczących broni biologicznej i chemicznej, a Waszyngton… przyjął tę ofertę.

Proces tokijski spotkał się z nie mniejszą krytyką niż jego norymberski poprzednik. Paweł Machcewicz i Andrzej Paczkowski dowodzą, że niemal każde z powojennych rozliczeń obarczone były jakimiś błędami, poczynając od spraw legislacyjnych, a na uwikłaniu w politykę kończąc. Czy rozwiązanie jest zatem możliwe?

Fiasko reedukacji oraz denazyfikacji

Alianci zachodni, a zwłaszcza Amerykanie, byli tak wstrząśnięci odkryciem obozów koncentracyjnych, że całkowicie zmieniło to ich postrzeganie wojny. Generał Dwight Eisenhower po obejrzeniu obozu w Ohrdruf w Turyngii powiedział, że teraz wiadomo, „przeciwko czemu walczymy”. Amerykańscy żołnierze byli tak wstrząśnięci tym, co zobaczyli w Dachau, że rozstrzelali grupę esesmanów z załogi obozu. Skoro widok był na tyle szokujący, postanowiono, że zwykli Niemcy też powinni to zobaczyć. Okoliczną ludność zmuszano do odwiedzania terenów obozów i oglądania na własne oczy pozostałości po masowej zagładzie. Prowadzono do stosów butów, okularów, pokazywano piece krematoryjne, a także stosy ciał. Krajobraz masowego zabijania na pewno wstrząsnął Amerykanami, ale nie wiadomo, czy podziałał podobnie na niemieckich cywilów. Nie dysponujemy badaniami, które mogłyby na to odpowiedzieć, ale pewną odpowiedzią jest ankieta przeprowadzona po obejrzeniu filmu Death Mills (Młyny wojny) wyreżyserowanego przez Billy’ego Wildera i zmontowanego z ujęć nakręconych podczas wyzwalania obozów koncentracyjnych. Siedemdziesiąt procent tych, którzy go obejrzeli, nie poczuwało się do żadnej winy. Pomysł reedukacji, choć chwalebny, okazał się jednak zbyt utopijny: więcej nadziei pokładano w denazyfikacji. Denazyfikacja, rozumiana jako ukaranie i usunięcie z życia publicznego ludzi odpowiedzialnych za narodowy socjalizm, udała się jednak w bardzo ograniczonym stopniu. Oskarżeni otrzymywali na ogół niewspółmiernie niskie wyroki sądowe, a jeśli nawet były one surowe, to więźniów wypuszczano wcześniej z powodu złego stanu zdrowia. Najczęściej oskarżeni wracali na swoje stanowiska, czyli pełnili odpowiedzialne funkcje życia publicznego (jako lekarze, sędziowie, przedsiębiorcy czy wysokiej rangi urzędnicy), gdy tylko denazyfikacja została przekazana w ręce władz landów.

Fiasko denazyfikacji najlepiej opisuje wypowiedź niemieckiego filozofa, Hermanna Lübbe:

Nowe niemieckie państwo musiało wystąpić przeciwko ideologii i polityce narodowego socjalizmu. Nie mogło jednak wystąpić przeciwko większości własnego narodu.

Niewystarczający bilans

Szalenie trudno zrecenzować Winę, karę, politykę, bo choć wywód jest spokojny, to za opisywanymi wydarzeniami aż kipi od emocji (co zapewne przejawia się i w tej recenzji). Znaczenie omawianej książki wybiega daleko poza chronologiczne i usystematyzowane przedstawienie poszczególnych rozliczeń ze zbrodniarzami wojennymi, kolaborantami, a często własną, niełatwą (nie)pamięcią. Wojna położyła się cieniem na życiu zbyt wielu ludzi, a jej skutki odczuwane są do dzisiaj – to, rzecz jasna, truizm. Ale ta oczywista prawda miała bardzo konkretne przełożenie na poszczególnych ludzi. Samozwańczy mściciele, tacy jak Abba Kowner i jego organizacja Nakam, zamierzali zatruć wodociągi w kilku niemieckich miastach: Berlinie, Norymberdze, Monachium, Weimarze i Hamburgu. Planowano zabijać mechanicznie, tak jak mechanicznie zabijano w obozach zagłady, jedynie za odkręceniem kurka z wodą, jak najwięcej osób. Kowner powtarzał: sześć milionów Niemców za sześć milionów Żydów. Ostatecznie (prawdopodobnie poprzez denuncjację jednego z mścicieli) Kowner został aresztowany i do zatrucia wody nie doszło. Obawiano się także, że przypadkowymi ofiarami mogli zostać stacjonujący w Niemczech alianccy żołnierze. Dotyczyło to również samozwańczych „łowców nazistów”, takich jak Beate i Serge Klarsfeld czy Szymon Wiesenthal, których samotne poczynania uzupełniały często niewystarczające działania państw. Jednocześnie ambicje, rywalizacja, medialny rozgłos i sensacyjność informacji (na przykład Beate Klarsfeld zapowiadała schwytanie Martina Bormanna, choć zginął on w 1945 roku) dostarczały więcej pożywki kulturze masowej niż rzeczywistej wiedzy. Rozliczenie zbrodni wojennych to również pytanie skierowane do nas, gdy patrzymy na starców niemal stojących nad grobem – jak Iwan Demjaniuk czy Brunon Dey – strażników w obozach zagłady. Sądzić ich, zaprzęgać w całą tę procedurę czy dać sobie spokój, skoro zapewne nie doczekają końca wyroku? A jeśli już sądzić, to czy tak, jak Adolfa Eichmanna – w przeszklonej klatce, z wielogodzinnymi transmisjami, które po pewnym czasie nużą obywateli, bo przecież nie samym procesem człowieka żyjemy: trzeba iść do pracy, na spacer, spotkać się z rodziną… Pozostaje wreszcie pytanie, które mnie, jako nauczyciela, szalenie interesuje: czy edukacja ma jeszcze moc sprawczą?

Proces norymberski (i jemu pochodne) nie był fiaskiem. Pociągnął za sobą całą masę dylematów moralnych i prawnych, doprowadził do nadmiernego flirtu sprawiedliwości z bieżącą polityką – to prawda. Ale jednocześnie wprowadził pojęcia, które elektryzują cały świat: zbrodnie wojenne, prawa człowieka, ludobójstwo. Osądzono rzeczywiste zbrodnie i konkretnych ludzi. A przede wszystkim wysłano czytelny sygnał do tych, którzy zabijali bezbronnych: nie możecie spać spokojnie.

Paweł Machcewicz, Andrzej Paczkowski Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II wojny światowej, Znak Horyzont, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Kraków 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Długi cień Norymbergi, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 157

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...