Nowy Napis Co Tydzień #216 / Miasteczko zwane Fumemba
Henryk Skwarczyński, mieszkający w Chicago polski pisarz, niedawno obchodził jubileusz siedemdziesięciolecia. Zrobił to w sposób niezwykły, bo właśnie światło dzienne ujrzał pierwszy wyreżyserowany przez niego film zatytułowany Fumemba, dedykowany jego niedawno zmarłej żonie, litewskiej poetce Eglė Juodvalkė (zm. 2020). Tytuł to nazwa wsi w Kongo, znanej nam z Jądra ciemności Josepha Conrada. Obraz jest inspirowany własną twórczością, przede wszystkim powieścią Uczta głupców. To jedyna w swoim rodzaju mozaika, w której możemy ujrzeć szaleństwo współczesnego świata oczami pisarza przypatrującego się „targowisku próżności” z właściwymi sobie dystansem i ironią. Prawdziwa uczta dla tych, którzy znają książki Henryka Skwarczyńskiego, dla innych – możliwość spotkania z niezwykłą wyobraźnią tego prozaika. Znany krytyk literacki i pisarz Keith Botsford, przyjaciel jubilata, napisał: „Henryk Skwarczyński jest absolutnie sui generis. Wszyscy wiedzą, że rusza tam, gdzie nikt inny nie wyrusza i widzi to, czego nikt inny nie widzi”.
Jednak Fumemba to dla pisarza nazwa wyjątkowa, bo postanowił tak zatytułować również swą najnowsza książkę ‒ zbiór felietonów politycznych zamieszczanych na portalu wPolityce.pl. Oddajmy na chwilę głos Zdzisławowi Najderowi, który w swoim Życiu Conrada-Korzeniowskiego pisał tak:
Cztery dni po wysłaniu przez Korzeniowskiego listu do Kazimierówki, 23 października 1890 roku, kapitan Duhst, Duńczyk w służbie Wolnego Państwa Kongo, sam chory i niesiony w hamaku, odnotował w prowadzonym dzienniku: „Obozowaliśmy w miasteczku murzyńskim, które nazywają Fumemba [o półtora dnia drogi od Kinszasy]. Jestem w towarzystwie angielskiego kapitana Conrada ze Spółki w Kinshasie; jest ciągle chory na dyzenterię i febrę”. 27 października zapisał znowu: „Maszerowaliśmy od 6 rano do 9, kiedy zjedliśmy śniadanie. […] Tutaj drogi się rozchodzą i rozstałem się z kapitanem Conradem, który idzie do Manyanga i Isangila, a stamtąd do Vivi”. 10 listopada Duhst był już w Bomie i ostatni raz wspomniał w dzienniku: „Nie widziałem kapitana Conrada, odkąd zostawiłem go w Manyanga”. „Możliwe – pisze Sherry – że Conrad zatrzymał się w Manyanga, aby wrócić do zdrowia, jak to zrobił, maszerując tym szlakiem w górę rzeki. Nie może ulegać żadnej wątpliwości, że choroba Conrada osiągnęła najgorsze stadium w czasie tego ostatniego marszu szlakiem karawan”. Przytacza tu wspomnienie żony Conrada: „Słyszałam od kilku jego przyjaciół, że o mało nie umarł na dyzenterię, kiedy opuszczał Kongo niesiony na wybrzeże”.
Dla Conrada pobyt w Kongo już na zawsze kojarzył się z ciemnością, tajemnicą, był czasem walki ze śmiercią, a jednocześnie stał u podstaw jego odrzucenia kolonializmu, bo sceny, które widział w Afryce, okrutne i nieludzkie, wywołały u niego „psychiczną niezdolność do współżycia z ludźmi, którymi pogardzał, których zasad nie mógł aprobować ani nawet tolerować.
Czytając felietony polityczne Henryka Skwarczyńskiego zebrane w książce Fumemba, zastanawiałem się, czy u ich podstaw nie leży uczucie podobne – niemożności współżycia z ludźmi uwikłanymi w komunizm, jądro ciemności, które cieniem położyło się także na życiu tego pisarza. W roku 1980 Skwarczyński wyemigrował z Polski, otrzymał status uchodźcy politycznego we Francji, po kilku miesiącach wyjechał do USA, a w 1986 roku uzyskał amerykańskie obywatelstwo, o czym barwnie pisał w wydanej u nas jeszcze w drugim obiegu książce Męka stawania się Amerykaninem (1989). Swoje porachunki z komuną pisarz załatwiał w kolejnych książkach wypełnionych szkicami z podróży po całym świecie, swoistych medytacjach nad ludzką kondycją, nad wolnością i zniewoleniem, nad losami Polaków zawieszonych w czasie i przestrzeni historii – tej światowej, wielkiej, powszechnej oraz małej, lokalnej, narodowej i bolesnej. Dlatego nie dziwi okładka najnowszej książki pisarza z Chicago: zamieszczone na niej zdjęcie przedstawia zabytkową szubienicę przy ulicy Mszczonowskiej w Warszawie. 15 października 1942 roku, w ramach odwetu za wysadzenie torów kolejowych wokół Warszawy (przeprowadzona przez AK „Akcja Wieniec”), Niemcy powiesili na niej dziesięciu więźniów Pawiaka. Jednym ze straconych był, czytamy, warszawski tramwajarz – Wacław Skwarczyński, brat Edmunda Skwarczyńskiego, dziadka Andrzeja Skwarczyńskiego. Czy to rodzina autora książki? Zapewne.
Felietony tu zamieszczone to gorące komentarze do wydarzeń w Polsce i USA w latach 2011–2022. Otwarcie całości jest znaczące – rozmowa Skwarczyńskiego z Gene’em Poteatem, wysokiej rangi oficerem CIA, profesorem w Institute of World Politics w Waszygtonie na temat katastrofy smoleńskiej. Potem jest równie gęsto. Pisarz, nie kryjąc emocji, nie tylko komentuje wydarzenia polityczne, ale często sięga też po satyrę, którą smaga postkomunistów:
Karetą zmierzającą do placu, gdzie odbywała się demonstracja, jechała Wielka Trójka: Urban, Michnik i Kwaśniewski. […] Powozem powoził Oleksy ubrany w złotawy mundur i bure podkolanówki. Lis i Olejnik jechali w tyle z nowym numerem „Newsweeka” pod pachą, kolaską, zaprzęgnięta w sześciu kibiców złapanych w ramach resocjalizacji i zaprzęgniętych do dyszla przez samego Tomasza Turowskiego, pełniącego obowiązki Naczelnika Państwa. A dokąd zmierza ta kareta, na jaki plac? To miejsce, gdzie odbyć ma się manifestacja pod hasłami: „Przepraszamy za Auschwitz!, Przepraszamy za Baumana! […] Przywrócić ludziom Dzierżyńskiego! Przywrócić do szkół książki Wandy Wasilewskiej! Przepraszamy za Hitlera! Przepraszamy za obsikanie bramy, w której załatwił się Karol Świerczewski! Przepraszamy za Himmlera!”.
W swym antykomunizmie przypomina Skwarczyński trochę Andrzeja Bobkowskiego, a trochę felietonistykę Bronisława Wildsteina.
Wielkim tematem książki jest na pewno polityka Stanów Zjednoczonych, którą Skwarczyński śledzi od wielu dekad. Bohaterem pozytywnym jest Donald Trump, autor dostrzega w nim męża opatrznościowego dla Polski i naszej części Europy. Zwolennicy polityki tego prezydenta znajdą w książce smakowite kawałki dotyczące przede wszystkim zakłamania mediów głównego nurtu w USA, z którymi chyba nie do końca potrafił dać sobie radę były już prezydent, choć przecież grał ostro. W książce mamy rozmowę Skwarczyńskiego, tym razem z profesorem Janem Markiem Chodakiewiczem, jednym ze współautorów słynnego wystąpienia prezydenta Trumpa, w Warszawie przed pomnikiem Powstania Warszawskiego. Na kwestię postkomunistów pracujących w polskiej dyplomacji odpowiada tak:
Ogólnie nie należy sądzić dzieci po rodzicach. Jeśli dziecko wysokiego przywódcy NSDAP brałoby udział w zamachu na Hitlera i stawiało opór narodowemu socjalizmowi, to nie byłoby problemu. Jeśli jednak dziecko chciałoby kontynuować ideologię rodziców, na przykład budując „nazizm z ludzką twarzą”, no to oznacza konieczność walki z taką patologią. I taka zasada powinna obowiązywać z komuną.
Proste, chociaż nad Wisłą wciąż dla niektórych nie do pojęcia. Niestety.
Swe pióro kieruje też Henryk Skwarczyński przeciwko Niemcom, ich polityce prowadzonej w Europie, ale też przeciw Niemcom w ogóle. „Nie dla mnie przyjaźń polsko-niemiecka, Niemców nienawidzę od dziecka” – pod słowami Macieja Maleńczuka Skwarczyński na pewno by się podpisał. Oskarżycielskie głosy i przemyślenia na temat naszych zachodnich sąsiadów jak w soczewce zbiera tekst poświęcony pilotowi Horstowi Rippertowi, który zestrzelił samolot pilotowany przez Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. „Niemcy! Dlaczego zabiliście autora Małego Księcia? W czym wam on przeszkadzał?” – prowokująco pyta autor. Czy zatem Niemcy to murzyńska wioska Fumemba? Czytając najnowszą książkę Skwarczyńskiego, sami możemy odpowiedzieć na to pytanie.
I ostatnia odsłona tej wielowątkowej, sylwicznej w formie książki. W pisarstwie Henryka Skwarczyńskiego zawsze przewijały się postaci w jego życiu ważne, które odcisnęły na nim swój znak, a autor ten – ze zwykłej ludzkiej wdzięczności – pisał o nich, by pamięć o relacjach nie zaginęła: Tadeusz Wittlin, profesor Włodzimierz Krysiński, Keith Botsford, Jolanta i Marek Nowakowscy… Na pewno szczególną rolę odegrał w życiu Skwarczyńskiego Rafał Gan-Ganowicz (1932–2002), z którym przez wiele lat się przyjaźnił. Dlatego nie mogło zabraknąć go również w najnowszej książce mieszkańca La Grange pod Chicago.
Siedzimy w lubelskiej restauracji z Andrzejem Potockim i Bronkiem Wildsteinem nad butelką wódki. Stypa po odejściu przyjaciela. Świadomość, że Polska trwa mimo zapaści. Tak trwała w rozmowach emigrantów zamieszkujących Paryż. Niemcewicz. Generał Kniaziewicz. Niekiedy towarzyszył im w piciu wina Adam Mickiewicz i najmłodszy Fryderyk Chopin. Rafał Gan-Ganowicz. Po nim przyjdą następni. „Rafał był kolorowym ptakiem, bohaterem żywcem wyjętym z powieści Sergiusza Piaseckiego”, pisał Witold Gadowski […]. Dzisiaj spotykamy się w jakimś różańcu pamięci przy grobie Rafała Gan-Ganowicza w Lublinie. „Wyrwałem się z twych szponów Rosjo! Sprawczyni wszystkich nieszczęść mojej ojczyzny…” Czy pisał to Julian Ursyn Niemcewicz? Czy Rafał? Jakie to ma znaczenie. Mówią jednym głosem.
Niech powyższa próbka stylu Henryka Skwarczyńskiego będzie najlepszą rekomendacją książki Fumemba – wielościennej opowieści o nas, o Polakach, niech krzepi i przestrzega przed wrogami, którzy z zawiścią spoglądają na rozwój i sukces dzisiejszej Polski z zewnątrz, ale też i przed tymi z naszego bloku, z jednego osiedla, z tego samego miasta.
Henryk Skwarczyński, Fumemba. Teksty z portalu wPolityce.pl z lat 2011–2022, Oficyna Wydawnicza imienia Wacława Skwarczyńskiego, Warszawa 2023.