03.11.2022

Nowy Napis Co Tydzień #176 / Powołanie Europy

Porwanie Europy. Przypomnijmy, jak było, choć scenę tę opisywano wielokrotnie, możemy ją oglądać na niezliczonych dziełach sztuki. Fenicka księżniczka Europa była jedną z najpiękniejszych kobiet swoich czasów. Nic więc dziwnego, że zwróciła uwagę samego Zeusa, który pod postacią białego byka porwał bawiącą się beztrosko na łące dziewczynę i uprowadził na Kretę. Tu poddana przemocy kobieta urodziła bogu dwóch synów: Minosa i Radamantysa. Ale to już zupełnie inna historia.

Sándor Márai użył metafory „porwania Europy” w swoim opisie stanu rzeczy na kontynencie po zakończeniu najstraszliwszej, jak dotąd, wojny w dziejach człowieka. On, węgierski prozaik, niezwykle popularny w ojczyźnie w latach trzydziestych, autor powieści i sztuk teatralnych, po wybuchu drugiej wojny światowej kontynuował działalność pisarską do roku 1943 (pisywał między innymi felietony w gazecie „Pesti Hirlap”, zebrane w książce Kronika Niedzielna, wydanej u nas w 2019 roku). Jednak po przejęciu władzy przez węgierskich faszystów zwanych strzałokrzyżowcami, pisarz opuścił Budapeszt i przeniósł się na wieś, gdzie doczekał wkroczenia na Węgry Sowietów. Te właśnie miesiące spędzone na węgierskiej prowincji opisał w przejmującej książce Ziemia! Ziemia!… Są w niej między innymi fenomenalne zapisy cywilizacyjnych i mentalnościowych różnic między Rosjanami a mieszkańcami Europy, aktualne zwłaszcza dzisiaj, wobec kolejnego aktu azjatyckiego barbarzyństwa, dziejącego się tym razem na Ukrainie.

Rok 1946 był dla pisarza szczególny. Wtedy po raz pierwszy po drugiej wojnie światowej opuścił Węgry, pojechał pociągiem na Zachód, odwiedził Szwajcarię, Francję i Włochy. Notował. Te zapiski stały się kanwą książki, zapisu pisarskiej świadomości tamtego czasu, a także – jak to zwykle u Máraiego bywa – sposobem sięgnięcia poza świat widzialny i doświadczany zmysłami, jeszcze jedną próbą opisania istoty Europy i europejskości. Czy coś z niej pozostało?

Szwajcaria była oazą spokoju i sytości. Ogromny kontrast ze zniszczeniami, biedą i głodem, które dotknęły Europę Środkowo-Wschodnią, zresztą polskiemu czytelnikowi nie trzeba tego tłumaczyć. W Genewie, Bernie, Zurychu:

[…] w sklepach nieprzebrane masy towarów, w każdym rodzaju, w każdej obfitości i wersji. […] W jednej witrynie, tak przy okazji, mały Renoir, bo nie jest niemożliwe, że jakaś nudząca się dama zatrzyma tu przed południem, w trakcie shoppingu, auto i zakupi tego Renoira do swojej garderoby w Ohio, za trzy tysiące sześćset…

Pisarz nie utyskuje ani biadoli nad nieszczęściem Węgier, interesuje go raczej stan rzeczy oraz jego diagnoza – czy po drugiej wojnie światowej Europa pozostała tą sama Europą, po której urodzony w 1900 roku Márai przed wojną wielokrotnie podróżował, w której miastach zamieszkiwał.

Trochę jaśniej jest w Italii, kraju pokonanym, gdzie bieda widoczna jest na każdym kroku, zwłaszcza zaś w Neapolu, do którego zagląda pisarz. Od razu odczuwamy, że lubi Włochów: „Są głośni, lecz łagodni. Pokrzykują, ale są ludzcy. Ich dusza i charakter znajdują się jeszcze blisko siebie”. Na nieszczęście pisarz boryka się też z ostrym zapaleniem zatok, przyjmuje zastrzyki z penicyliny, co staje się jeszcze jednym pretekstem do rozważań o conditio humana. Ale niewątpliwie wrażenia z powojennych Włoch – odwiedził Mediolan, Rzym i Neapol – były inspiracją dla późniejszego wyboru miejsca pobytu na emigracji, na którą pisarz ostatecznie zdecydował się w 1948 roku. Zamieszkał wtedy na wiele lat w Posillipo, nieopodal Neapolu właśnie. To, przypomnijmy, także miasto wygnania naszego Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który w swym Dzienniku pisanym nocą wspominał węgierskiego twórcę.

Dla Máraiego niezwykle ważna jest też konfrontacja z Paryżem, miastem swej młodości, pierwszych zauroczeń literaturą i cywilizacją francuską, wtedy nadającymi ton reszcie kontynentu. Paryż jest jednak zimny i ciemny. To chyba nie tylko wina zimowej pory, w której Márai go odwiedza. Zdaje się, że to zupełnie obce miasto, choć ulice pozostały te same, miejsca są te same, ten sam jest nawet pies, który wraz z właścicielem jak co dzień przychodzi do kawiarni. Ma tylko trochę bardziej wyliniały ogon. A może to Francja i Francuzi po ostatniej wojnie przypominają tę właśnie nadjedzoną przez mole część psiego ciała?

Posępna cisza. Miasto Świateł marznie i milczy. A nie musi przecież marznąć po ciemku; i mam już podejrzenia, o czym ono milczy.

I dalej:

W kłamstwie, z kłamliwymi wyobrażeniami nie można żyć, bo od tego człowiek się rozchoruje. To właśnie robią teraz Francuzi. Mówią: „Zwyciężyliśmy”. Nieprawda, nie zwyciężyli. Jedynie pozostawiono im iluzję zwycięstwa.

Wśród tych niewesołych refleksji nie mogło zabraknąć rozważań dotyczących pracy i powinności pisarza w nowym dlań czasie. Nie napawają entuzjazmem, choć z drugiej strony są aktualne, co sprawia, że Porwanie Europy tak świetnie się dziś czyta:

O północy przechodzę przez halę berneńskiego dworca; w oślepiającym świetle elektrycznym, w witrynie kiosku z gazetami nawałnica książek i czasopism. I gdy tak podziwiam tę podejrzaną obfitość, naraz jest dla mnie niewyobrażalne, czego może się uchwycić poeta, pisarz… w tej powodzi? Gdzie, czego się przytrzymać? Co to za wyścig? I co ma z tym wspólnego literatura, myśl, ekstaza, poezja? Wszystko już powstaje dla „konsumenta”. Trzeba się odwrócić od świata, poeci. Trzeba się wam odwrócić, zasłonić twarze, patrzeć do wewnątrz, jeśli temu światu chcecie s ł u ż y ć; bo inaczej tylko u s ł u g u j e c i e.

I nieco później, już we Włoszech:

Literatura umarła, niech żyje produkcja książek. Książki powstają już wcale nie dla czytelników, lecz dla konsumentów, w jednakowo dobrej jakości, jak u Braucha – parówki.

Irena Makarewicz, tłumaczka tej książki, opatrzyła to zdanie przypisem, wyjaśniając nam, że chodzi o znane węgierskie przedsiębiorstwo przemysłu mięsnego Ferenca Braucha.

A Europa? Co się z nią stało? Jest w tej książce taki moment, w którym Sándor Márai już nie chcę operować półcieniem, aluzją i metaforą. Pisze wprost:

Porwali ją, naprawdę? Kto porwał i co? […] Przede wszystkim poczucie powołania; to świadome, bądź instynktowne, tkwiące w trzewiach przekonanie, ten cechujący się głęboką wiara stan ducha, że Europa, a więc mieszkańcy tego kontynentu mają poruczenie będące czymś w rodzaju misji oraz rolę w świecie, a to poruczenie otrzymali w spadku od europejskiego losu. Tej świadomości nie czuć już w Europie. Wahadło świata wychyla się i możliwe, że wychyla się poza Europę. Pociągi kursują, turbiny się kręcą, politycy zarzucają świat wielkimi planami, jakby bili w dzwony, poeci śnią albo wrzeszczą, wszyscy działają zgodnie z naturą własnej osobowości. Ale po nikim i po niczym nie czuć tego, że w i e r z y  w  p o w o ł a n i e  E u r o p y, tak jak wierzyli w nie Kolumb, Michał Anioł, Goethe Planck lub Einstein.

A my dziś w to wierzymy?

Sándor Márai, Porwanie Europy, przeł. Irena Makarewicz, Czytelnik, Warszawa 2022.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Powołanie Europy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 176

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...