14.09.2023

Nowy Napis Co Tydzień #220 / Romantyczny pleciuch

Aleksander Fredro to postać szczególna, wykraczająca poza historycznoliterackie klasyfikacje, niemieszcząca się w akademickich podręcznikach, obecna w kanonie, choć można odnieść wrażenie, że jest to obecność przekorna. Pisarz urodził się w 1793 roku, a czas jego młodości naznaczony został przez udział w wojnach napoleońskich. Był zatem Fredro twórcą ukształtowanym przez wiek XVIII, choć – w przeciwieństwie do autorów schyłku tego stulecia – nie znał z własnego doświadczenia goryczy wynikającej z upadku Polski. Trudno też bez zastrzeżeń stwierdzić, iż należał do obozu młodych romantyków, skoro pokoleniowym przeżyciem były w jego przypadku wspomniane wojny napoleońskie, a nie powstanie listopadowe czy Wiosna Ludów. A zatem – co sugeruje Danuta Zawadzka w książce Pokolenie klęski 1812 rokuZob. D. Zawadzka, Pokolenie klęski 1812 roku. O Antonim Malczewskim i odludkach, Warszawa 2000.[1] – Fredro to odludek, który pozostaje poza głównym nurtem rozwojowym literatury polskiej, choć jednocześnie zajmuje w jej historii znamienne miejsce. Doskonałym tego potwierdzeniem są słowa otwierające wiersz Pro memoriaopublikowany po raz pierwszy w XIII tomie Dzieł Fredry w roku 1880:

Wyjechaliśmy razem nie z równych pobudek,
Napoleon na Elbę, ja prosto do Rudek.
Tęskniłem za obozem… nudziłem się przeto,
I ażeby coś robić, zostałem poetąA. Fredro, Dzieła, Warszawa 1880, t. XIII, s. 3.[2].

Zwróćmy przede wszystkim uwagę na to, że choć Fredro pisze o sobie na tle wielkiej historii, to jednak – w przeciwieństwie do kluczowych wydarzeń z życia Napoleona – sam wybiera historię mniejszą, prywatnąWarto pamiętać, że najbliższa rodzina Fredry pielęgnowała szczególny kult Napoleona – Aleksander brał udział w wyprawie Napoleona na Moskwę, znalazł się także w sztabie cesarza podczas kampanii prowadzonej w latach 1813–1814. Starsi bracia pisarza (Seweryn oraz Jan Maksymilian) byli wysokimi rangą uczestnikami wojen napoleońskich. Nic zatem dziwnego, że w wierszu Pro memoria autor łączy własną historię z cesarskimi kolejami losu. Na temat złożonego stosunku Aleksandra Fredry do postaci Napoleona zob. B. Zakrzewski, O napoleonizmie Fredry, „Pamiętnik Literacki” 1977, z. 2.[3]. Podczas gdy potężny, choć przegrany, wódz Francuzów został zesłany na Elbę w roku 1814, Fredro postanowił wrócić do rodzinnych Rudek. Nawykły do obozowego życia miał się – co sam przyznaje – nudzić z dala od zgiełku pól bitewnych, postanowił więc… zostać poetą! Jak niewiele ma to wspólnego z rodzącym się wówczas mitem natchnionego poety romantycznego, możemy stwierdzić, porównując wyznanie Fredry z wynurzeniami młodego Mickiewicza bądź Słowackiego. Dość powiedzieć, iż tam, gdzie romantycy usiłowali przekonać swych czytelników, że literatura czerpie ze „śpiewów […] obrzędowych, guseł i inkantacji”A. Mickiewicz, Dziady. Część II [w:] tegoż, Utwory dramatyczne, Warszawa 1982, s. 13.[4] bądź jest „romansem życia nie skłamanym w niczem”J. Słowacki, Dzieła, t. II, oprac. E. Sawrymowicz, J. Krzyżanowski, Wrocław 1952, s. 217.[5], Fredro wykazuje się sporą dezynwolturą, traktując poezję jako niedoskonały lek na nudę codziennego życia. Żadnych natchnień, objawień, metafizycznych trosk – po prostu rozrywka wynikająca z trzeźwej obserwacji banalnych, choć czasami zabawnych zdarzeń.

*

Nic dziwnego, że Fredro debiutuje jako autor komedii, w których z dobrotliwym uśmiechem na ustach przygląda się nieporadnej rzeczywistości. Z nostalgią spogląda ku światu wartości szlacheckich, choć ma świadomość, że odchodzi on do lamusa historii i musi ustąpić miejsca mieszczańskiemu zabieganiu. Kiedy Mickiewicz wydaje w Paryżu III część Dziadów, Fredro pracuje między innymi nad Panem Jowialskim, Ślubami panieńskimi czy też Zemstą – trudno chyba o większy kontrast i rozbieżność. Z tego zapewne powodu mnożą się zarzuty w jego stronę – głównie o brak powagi oraz o lekceważący stosunek do narodowej tradycji i patriotyzmu. Najostrzej te oskarżenia sformułowali Seweryn Goszczyński w rozprawie Nowa epoka poezji polskiej i Aleksander Dunin-Borkowski w dziele Uwagi ogólne nad literaturą w GalicjiZob. S. Goszczyński, Nowa epoka poezji polskiej, „Powszechny Pamiętnik Nauk i Umiejętności” 1835, t. I (z. 1–3) i II (z. 4); [A. Dunin-Borkowski], Uwagi ogólne nad literaturą w Galicji, „Tygodnik Literacki” 1842, nr 12, 17, 49, 50, 51, 52.[6]. Te bolesne oszczerstwa doprowadziły do słynnego milczenia Fredry, który w roku 1839 postanowił więcej nie pisać. Wrócił jednak do komediopisarstwa w połowie lat pięćdziesiątych, choć pisanych wówczas utworów nigdzie nie publikował ani nie wystawiał. W tym czasie powstał zadziwiający utwór, pełen humoru oraz gorzkiej ironii – mam na myśli pamiętniki obejmujące głównie okres wojen napoleońskich i opatrzone prowokacyjnym tytułem: Trzy po trzy.

Bo Fredro plecie sobie w nich, co mu ślina na język przyniesie i choć trudno byłoby mu zarzucić brak zgodności z historią, to jednak zaznaczyć trzeba, że pisarz traktuje tę historię z przymrużeniem oka, krotochwilnie. Doskonale wybrzmiewa to już w pierwszych zdaniach utworu:

Ośmnastego lutego roku 1814 jechał na białym koniu człowiek średniego wieku, nieco otyły, w sieraczkowym surducie pod szyję zapiętym, w kapeluszu stósowanym bez żadnego znaku prócz małej trójkolorowej kokardy. Za nim w niejakiej odległości drugi, znacznie młodszy, także w surducie, ale ciemnozielonym, także w kapeluszu bez znaków, także zgarbiony równie jak pierwszy, a może i lepiej – siedział na dereszowatym koniu. Koń biały, krwi orientalnej, był niewielki, niepokaźny, ale dzielny. Deresz zaś był… dereszowaty, trudno co o nim więcej powiedzieć; nie wstrzymywany ani sławą przodków, ani swoim własnym usposobieniem, potykał się często na drodze, którą mu los codziennie wyznaczał.

Pierwszym z tych jeźdźców był Napoleon, drugim byłem jaA. Fredro, Trzy po trzy, oprac. i wstępem poprzedziła K. Czajkowska, Warszawa 1987, s. 19.[7].

Wydaje się, jakbyśmy zasiadali do lektury jakiejś nowej wersji przygód Don Kichota i Sancho Pansy. Z opowieścią, która wyszła spod pióra Miguela de Cervantesa, związana jest również narracyjna strategia Fredry – kieruje nim pragnienie stworzenia opowieści o wojnach napoleońskich, o pyle dróg, niekończących się bitwach, fortelach i zasadzkach. Jednak w trakcie pisania okazuje się, że coś trzeszczy i skrzypi, że codzienne troski przysłaniają historyczny fresk.

Dlatego z jednej strony odnajdujemy w Trzy po trzy barwne opisy zaczerpnięte z życia lekkiej kawalerii, przygotowania do kolejnych potyczek, wreszcie sceny batalistyczne – jak dramatyczne wypadki bitwy, którą wojska napoleońskie stoczyły z armią bawarsko-austriacką w ostatnich dniach października 1813 roku pod Hanau, uwiecznione przez Juliusza Kossaka na obrazie Aleksander Fredro pod Hanau w 1813 rokuObraz znajduje się obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Zob. Aleksander Fredro pod Hanau w 1813 roku Juliusza Kossaka z 1883 roku: https://wolnelektury.pl/katalog/obraz/kossak-aleksander-fredro-pod-hanau-w-1813-roku.html [dostęp: 05.04.2023].[8]. Z tej zapewne przyczyny Krystyna Czajkowska we wstępie do Trzy po trzy traktuje utwór Fredy jako zapis doświadczeń „pokolenia szwoleżerów”K. Czajkowska, Wstęp do: A. Fredro, Trzy po trzy…, s. 7.[9], czyli polskich kawalerzystów przynależących najpierw do pułku utworzonego dekretem Napoleona w 1807 roku, a potem do oddziału, który powstał podczas kampanii rosyjskiej w 1812 roku.

Z drugiej strony jest w opowieści Fredry nuta smutku, gorycz wynikająca z porażki Napoleona oraz konsekwencji traktatu podpisanego w Fontainebleau 11 kwietnia 1814 roku. W Trzy po trzy akt podpisania tego dokumentu – potwierdzającego nie tylko przegraną cesarza, ale także rozwiązanie podlegających mu wojsk polskich – został uznany za „jeden z największych, jeżeli nie największy dramat historyczny”Tamże, s. 37.[10]. Bez wątpienia musiało to podciąć skrzydła nie tylko Fredrze, ale i jego kompanom – wielkie nadzieje spełzły na niczym, pozostał zawód i „niewymowny wstręt”Tamże.[11] wynikający z konieczności przejścia pod rozkazy rosyjskie. Nie powinno nas zatem dziwić to, że przywołana już przeze mnie Zawadzka zatytułowała książkę poświęconą w części twórczości Fredry – Pokolenie klęski 1812 rokuZob. D. Zawadzka, Pokolenie klęski…[12]. Tak, Fredro przynależy bez wątpienia do pokolenia rozczarowanych, pogrążonych w rozpaczy Polaków, którym napoleońska epopeja przyniosła wielkie nadzieje, potem zaś – frustrację. Co ciekawe, ten sam fenomen w historii Francji dostrzegł i opisał Alfred de Musset w Spowiedzi dziecięcia wieku, nazywając tę właśnie generację „płomienną, bladą, nerwową”A. de Musset, Spowiedź dziecięcia wieku, tłum. T. Boy-Żeleński, Wrocław 1997, s. 8.[13] i podkreślając jej wiarę w to, że „wszystko, co było, już nie jest; wszystko, co będzie, jeszcze nie jest”Tamże, s. 22.[14].A więc – żal, zniechęcenie i niemocO melancholijnych elementach obecnych w Trzy po trzy pisał w nieco innym kontekście M. Bieńczyk – zob. M. Bieńczyk, Kapitan dziecko Saturna (o „Trzy po trzy” Fredry) [w:] tegoż, Oczy Dürera. O melancholii romantycznej, Warszawa 2002, s. 57–86.[15].

*

Jest jednak w Trzy po trzy coś, co chroni Fredrę przed otchłanną melancholią – to gadulstwo i śmiech. Gadulstwo przejawia się w pozornie niechlujnym prowadzeniu narracji, skłonności do popadania w dygresje, zbaczania z głównego toru opowiadanej historii:

Powiem, co się stało, bo też nie mam innego celu, plotąc trzy po trzy, jak tylko bawić się, niby dziecko wolantem, wspomnieniem lat przeszłych – przerzucać obrazki, których mniej więcej każdy nagromadzi w skarbonkę swojej pamięciA. Fredro, Trzy po trzy…, s. 23.[16].

Akt snucia opowieści rwie się i rozpada, bo Fredro „plecie trzy po trzy”, by oswoić bolesną rzeczywistość – dlatego przez badaczy jest często porównywany z metodą stosowaną przez Laurence’a Sterne’aNa ten temat zob. miedzy innymi W. Borowy, Uwagi o Fredrowskim „Trzy po trzy” [w:] tegoż, Ze studiów nad Fredrą, Kraków 1921, s. 47–83; D. Siwicka, Oko w oko z trzy po trzy, „Teksty Drugie” 1993, s. 5–18.[17]. To nie dramatyczna relacja z wojennej zawieruchy ani bolesne rozpamiętywanie zaprzepaszczonych szans wybicia się na niepodległość, ale raczej gawęda, w której nie dba się o rygory spójnej narracji, ponieważ ważniejsze od nich jest dobre samopoczucie opowiadającego i słuchających. Tylko to powala zaakceptować świat.

Tę samą aprobatę istnienia umożliwia również pogodny, by nie powiedzieć poczciwy, śmiech:

O! śmiechu, jak ty luby jesteś starości, kiedy zagrasz w dziecinnym gardełku, tak szczerze! tak dźwięcznie! Rozciągasz wesołość wkoło siebie i na sam smutek. Przyrównać cię można do jutrzenki, co swój uśmiech różany rozciąga i na zwaliska, i na zbutwiałe drzewa, i na pochylone krzyże cmentarzaA. Fredro, Trzy po trzy…, s. 144.[18].

„Łatwość uśmiechu”Tamże, s. 121.[19], „śmiech bez końca”Tamże, s. 134.[20] – Fredro to pisarz, który nawet w najtrudniejszych momentach nie zapomina o ocalającej mocy śmiechu. Nie grubiańskiego, nie błazeńskiego, ale – jak chciała tego Dorota Siwicka – jowialnegoZob. D. Siwicka, Śmiech jowialny [w:] Trzynaście arcydzieł romantycznych, red. E. Kiślak, M. Gumkowski, Warszawa 1996, s. 169–176.[21], czyli pozwalającego na afirmację świata, nawet jeśli płata on nam figle i nie ulega naszym prośbom. Jeżeli życie odsłania przed naszym zdumionym spojrzeniem „zwaliska”, „zbutwiałe drzewa” oraz „pochylone krzyże cmentarza”, możemy zareagować tylko na dwa sposoby: albo przerażeniem, melancholią i zniechęceniem, albo uśmiechem, który pozwoli nam to zaakceptować.

Fredro w Trzy po trzy uśmiecha się, bo wierzy, że to wszystko ma jakiś sens.

 
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Piotr Śniedziewski, Romantyczny pleciuch, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 220

Przypisy

  1. Zob. D. Zawadzka, Pokolenie klęski 1812 roku. O Antonim Malczewskim i odludkach, Warszawa 2000.
  2. A. Fredro, Dzieła, Warszawa 1880, t. XIII, s. 3.
  3. Warto pamiętać, że najbliższa rodzina Fredry pielęgnowała szczególny kult Napoleona – Aleksander brał udział w wyprawie Napoleona na Moskwę, znalazł się także w sztabie cesarza podczas kampanii prowadzonej w latach 1813–1814. Starsi bracia pisarza (Seweryn oraz Jan Maksymilian) byli wysokimi rangą uczestnikami wojen napoleońskich. Nic zatem dziwnego, że w wierszu Pro memoria autor łączy własną historię z cesarskimi kolejami losu. Na temat złożonego stosunku Aleksandra Fredry do postaci Napoleona zob. B. Zakrzewski, O napoleonizmie Fredry, „Pamiętnik Literacki” 1977, z. 2.
  4. A. Mickiewicz, Dziady. Część II [w:] tegoż, Utwory dramatyczne, Warszawa 1982, s. 13.
  5. J. Słowacki, Dzieła, t. II, oprac. E. Sawrymowicz, J. Krzyżanowski, Wrocław 1952, s. 217.
  6. Zob. S. Goszczyński, Nowa epoka poezji polskiej, „Powszechny Pamiętnik Nauk i Umiejętności” 1835, t. I (z. 1–3) i II (z. 4); [A. Dunin-Borkowski], Uwagi ogólne nad literaturą w Galicji, „Tygodnik Literacki” 1842, nr 12, 17, 49, 50, 51, 52.
  7. A. Fredro, Trzy po trzy, oprac. i wstępem poprzedziła K. Czajkowska, Warszawa 1987, s. 19.
  8. Obraz znajduje się obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Zob. Aleksander Fredro pod Hanau w 1813 roku Juliusza Kossaka z 1883 roku: https://wolnelektury.pl/katalog/obraz/kossak-aleksander-fredro-pod-hanau-w-1813-roku.html [dostęp: 05.04.2023].
  9. K. Czajkowska, Wstęp do: A. Fredro, Trzy po trzy…, s. 7.
  10. Tamże, s. 37.
  11. Tamże.
  12. Zob. D. Zawadzka, Pokolenie klęski…
  13. A. de Musset, Spowiedź dziecięcia wieku, tłum. T. Boy-Żeleński, Wrocław 1997, s. 8.
  14. Tamże, s. 22.
  15. O melancholijnych elementach obecnych w Trzy po trzy pisał w nieco innym kontekście M. Bieńczyk – zob. M. Bieńczyk, Kapitan dziecko Saturna (o „Trzy po trzy” Fredry) [w:] tegoż, Oczy Dürera. O melancholii romantycznej, Warszawa 2002, s. 57–86.
  16. A. Fredro, Trzy po trzy…, s. 23.
  17. Na ten temat zob. miedzy innymi W. Borowy, Uwagi o Fredrowskim „Trzy po trzy” [w:] tegoż, Ze studiów nad Fredrą, Kraków 1921, s. 47–83; D. Siwicka, Oko w oko z trzy po trzy, „Teksty Drugie” 1993, s. 5–18.
  18. A. Fredro, Trzy po trzy…, s. 144.
  19. Tamże, s. 121.
  20. Tamże, s. 134.
  21. Zob. D. Siwicka, Śmiech jowialny [w:] Trzynaście arcydzieł romantycznych, red. E. Kiślak, M. Gumkowski, Warszawa 1996, s. 169–176.

Powiązane artykuły

Loading...