„[…] życia zawiesić się nie da…”
Wyjechaliśmy razem nie z równych pobudek,
Napoleon na Elbę, ja prosto do Rudek.
Tęskniłem za obozem… nudziłem się przeto,
I ażeby coś robić, zostałem poetą.
Aleksander Fredro, Pro memoria
Książkę Trzydzieści trzy po trzy najpierw przeczytałam po bożemu, czyli od strony pierwszej do ostatniej… Teraz jednak mam ochotę się zbiesić i pohasać sobie po jej kartkach ruchem czarcim, zgodnie zresztą z rysunkiem na okładce: za trzema kartami z numerami 33 skrył się psotnie niewielki diabełek i tylko różki i ogonek mu wystają, będzie się działo, zapowiada i dotrzymuje czarciego słowa, dzieje się! Taka to lektura, jak dziecięca zabawa w „piekło-niebo” wymieszana z lękiem dorosłych przed nieznanym, niepewnym i ostatecznym, ratowaniem się wiarą w zaświaty oraz nieśmiertelność, w byty niestworzone.
Jak odwieczne ludowe opowieści pełne dobrych i złych duchów, aniołów i diabłów, diablic i anielic, jak wędrówka po tajemniczym świecie, gdzie jeszcze nie wszystko jest poznane, ponazywane, policzone, przewidziane. Jak zapuszczenie się do pierwotnego lasu pełnego dzikiego zwierza i niebezpiecznych uroczysk i ostępów. Gdzie można się zgubić, ale można się też odnaleźć i wrócić mądrzejszym o niesłychane doświadczenia i niebywałe wspomnienia.
Świat jest nie tylko taki, jaki jawi nam się poprzez zmysły, lub instrumenty poszerzające zmysły. Świat jest taki, jak go sobie opowiadamy. Myśl jest także zmysłem, jak – jakże słusznie - zauważa Susan Sonntag. Podążanie za czyjąś myślą, zapuszczanie się w czyjś „las myśli”, jest poznawaniem świata z przewodnikiem. Takim przewodnikiem jest Zbigniew Włodzimierz Fronczek, autor zbioru (zbiorów?) Trzydzieści trzy po trzy.
Swoimi opowieściami, historyjkami, anegdotami, wierszami oprowadza czytelnika czy to po nieco oswojonym lesie, czy po półdzikim wiejskim ogrodzie, tak samo bliski natury, jak i kultury. Bo jest ta forma, sylwa, silva rerum, las rzeczy, popularnym w XVII/XVIII/XIX wieku sposobem na zapamiętywanie wydarzeń poprzez ich spisywanie na gorąco, tak jak leci, bez dbałości o bezbłędność czy jedność stylu, wręcz przeciwnie, ze swobodą i swadą, pozwalającą na nietrzymanie się sztywnego kanonu „literackiego”, jest szybkim notowaniem zdarzeń ku pamięci, pro memoriam. Słowami i ilustracjami faktów i fantazji, facecji, refleksji i relacji.
Inspiracji do tytułu Trzydzieści trzy po trzy dostarczył Fronczkowi sam hrabia Aleksander Fredro, mistrz gatunku, autor pamiętnika spisanego z pazurem, humorem i wdziękiem z epoki napoleońskiej pt. Trzy po trzy zakończonego wierszem Pro memoria. A więc by pamięć została, jeśli wszystko inne zabierze czas.
Takie zadanie mają też opowiastki Fronczka, uchronienia zdarzeń i ludzi od zapomnienia. Zaczyna się z kopyta i tym samym, nomen omen, wracamy do okładkowego patrona książki, samego diabła, który lubi namieszać. Oto cztery wcielenia Zofii O., cztery migawki z jej czterech bytności na tym świecie, w roku 1675 jest hiszpańską księżniczką, umrze z tęsknoty za ukochanym trzy lata później, w roku 1796 przemierza wraz z mężem prerie Ameryki, męża oskalpują Indianie, ona stanie się przechodnią zdobyczą, aż umrze w połogu, nie minie sto lat, a udusi ją zbir podobny do naszego Autora, o czym dzisiejsza Zofia wie ze swoich snów, no, i w tym momencie mamy jasność, nie ma takich czasów, i takich miejsc, i takich stanów, do których Autor nie miałby dostępu.
Ten Autor, Zbigniew Włodzimierz Fronczek, jak i każdy autor literatury pięknej, pisarz, twórca pomieszania fantazji z faktami - jego to wybór, jego talent, jego wyobraźnia i wszystko jest możliwe. Na przykład wędrówka przez miejsca i czasy (i płcie), jak w pysznym opowiadaniu Virginii Woolf Orlando, jak w historii o czterech wcieleniach Zofii O.
Tak więc książka zaczyna się z kopyta i będzie, jak się zapowiada. Nieprzewidzianie, nieoczywiście i niesamowicie. Zwłaszcza niesamowitości będzie dużo, bo takie pozbierane stąd i owąd historie i gawędy z czasem obrastają w budzące dreszcz grozy szczegóły, bo dobry gawędziarz musi umieć operować napięciem, nie może sobie pozwolić na nudne pasaże, słuchacz (czytelnik) musi siedzieć jak zaczarowany. Tu Z.W. Fronczek opowiada z prawdziwym rozmachem dysponując wiedzą i ze starożytnych mitów, i z dalszej i bliższej historii, i z bajd i legend, i ludzkich wspominków, a czasem i fam i plot. A czasem też całkiem skądinąd, ot, bo przyszło mu do głowy i skrzętnie zapisał, żeby nie umknęło w niepamięci.
I opowiada nie tylko zajmująco i z przytupem, ale i gwoli ścisłości zaopatruje swoje opowieści nie mniej istotnymi przypisami i objaśnieniami. Czytelnik czuje się nie tylko usatysfakcjonowany samą historią, ale i wiedzą, jaką przy okazji zdobywa. Oto niepewne co do ich przeznaczenia pamiętniki Joanny w opowiadaniu Pamiętniki Joanny, niewiernej żony, młodego poety i mojej babki z czasów zupełnie nieodległych uzupełniają twarde informacje o Janie Chryzostomie Pasku, Jędrzeju Kitowiczu i Kajetanie Koźmianie, postaciach już od dawna historycznych, a nawet prawie legendarnych, i nagle ożywają takie dziś rzadko lub wcale nieużywane już słowa jak „szaławiła”, „awanturnik”, czy „rębajło”.
Mało tego, dowiadujemy się, że dusza J.Ch. Paska do dziś miota się pod postacią wielkiego zająca po polach pod Smogorzowem nieopodal Jędrzejowa za grzechy tak wielkie, że do dziś nieodpokutowane, na co są „dowody wystawione przez ludowych filozofów [i] mędrków”. A jeśli chcemy wiedzieć jeszcze więcej, trzeba nam sięgnąć do tomu O czym milczą umarli. Duchy i zjawy polskich pisarzy, autorstwa samego Fronczka i jeśli nawet nie trafimy na zająca-Jana Chryzostoma na polach pod Smogorzowem nieopodal Jędrzejowa, to tam spotkamy go na pewno.
A i w tym tomie Fronczek sam nie stroni od przyznania się do swoich grzechów – niegrzechów. W każdym razie nie raz, nie dwa opowiada, co mu się w życiu przydarzało i co bohater okładki, nasz właściciel rogów i ogona, skrzętnie odnotowuje na korzyść piekła w zabawie w „piekło-niebo”. Wylicza też i te momenty, które zapowiadały się jakże upajająco, ale ominęły go i do dziś zaprzątają mu wyobraźnię, bo przecież mogły się w swoim czasie wydarzyć i stać się realnym wspomnieniem, a nie wyimaginowanym nieistnieniem i żalem. Bo nie ma to jak wiedza nabyta.
Zaś nabywanie wiedzy budzi pożądanie. Kanadyjska poetka i myślicielka Anne Carson, autorka eseju Słodko-gorzki eros, zastanawia się wprost: „Wydaje się, że istnieje pewne podobieństwo między tym, jak Eros działa w umyśle człowieka kochającego, a tym, jak nabywanie wiedzy wpływa na umysł myśliciela”. Przy okazji status współczesnej poetki wyraźnie podskoczył, jeśli sięgnąć po przytoczony wiersz Iwana Bunina (1870-1953) Poetessa we własnym przekładzie Fronczka:
Blady policzek, mufka duża, miękka
Marząco i lubieżnie doń przywiera.
Chude kolana, wąska, biała ręka...
Zimna, bezkrwista i nieszczera.
Księżniczka próżno czeka swego księcia
Zerka trwożliwie, w oczach mętna pustka:
…Poetko, skrobnij, no, sonecik nowy…
Nudna, bezpłciowa i rozpustna.
Nie mogę się powstrzymać od zacytowania tego wiersza, jako że i sama, bywa, pisuję wiersze, niech idzie między ludzi i świadczy o tym, że jednak świat się zmienia, przedawniła się niepraktyczna w miejskiej komunikacji „mufka”, a i słowo „lubieżnie” trąci dziś myszką. Jednak właśnie to podoba mi się w Trzydzieści trzy po trzy, ta dezynwoltura w poruszaniu się w różnych czasach. Wehikułu czasu jeszcze nie skonstruowano i, jeśli prawdą jest, że strzałka czasu wskazuje tylko w jednym kierunku, nigdy się to nie uda, ale od czego wyobraźnia?
Wystarczy zasiąść w fotelu, sięgnąć po książkę i fruuu… Wzdłuż i wszerz. W dół i wzwyż. Wstecz i w przód. Wydaje się, że przy dzisiejszym trudnym do opanowania bezmiarze informacji zainteresowanie tym, co przeszło, a już, nie daj Boże, dawno przeszło, jest płytkie, bo nie ma czasu na zgłębianie przeszłości, skoro teraźniejszość jest tak absorbująca. Ale jeśli myśl, to forma odczuwania, jak chce Susan Sonntag, to im głębiej nią sondujemy, im bardziej dbamy o zachowanie ciągłości czasów i tym więcej odczuwamy, co z kolei bez wątpienia zwiększa intensywność bycia, a przecież w gruncie rzeczy o cóż innego może nam chodzić?
Zresztą oddajmy głos samemu Zbigniewowi Włodzimierzowi Fronczkowi, który w Posłowiu sam od siebie mówi, o co mu chodzi w pisaniu:
O czym najchętniej piszę w swych wierszach i miniaturach lirycznych prozą?
O miłości, zbrodni, Bogu, aniołach i diabłach. O radości i śmierci, kobietach i motylach.
W Polsce – jak w całym świecie – zdarzyło się wiele zdumiewających historii. Powiada się w wielu polskich miejscowościach, że są rzeczy, o jakich nie śniło się właścicielom koni. Zapamiętam, bo jest to może parafraza słynnego motta Szekspira.
A ja w swej prozie i wierszach lubię kojarzyć przypadki i osoby polskiej prowincji z postaciami znanymi z podręczników historii, głośnych filmów oraz powieści, lubię odwoływać się do znanych powiedzeń, przysłów, fraz i wierszy.
Piętrzę sytuacje groteskowe, tworzę farsę, tragifarsę, cenię humor, beztroską, absurdalną zabawę…
Niektórzy jednak dostrzegają, że śmiech w tych utworach jest inny; bolesny, przez łzy.
[…] W jednym ze swych tomów napisałem: „miejcie odwagę być szczęśliwymi”.
Do szczęścia potrzeba odwagi? – ktoś zapyta.
Wielkiej odwagi! – odpowiadam.
Cytat w tytule pochodzi z opowiastki O miłości z trzech miejscowości z tomu Trzydzieści trzy po trzy s. 75.
Idea Susan Sonntag z wywiadu-rzeki Myśl to forma odczuwania, pyta Jonathan Cott, tł. Dariusz Żukowski, wyd. Karakter, Kraków 2014
Z.W. Fronczek, Trzydzieści trzy po trzy, ilustracje B. Homziuka, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich oddział w Lublinie i Instytut Literatury, Lublin 2020.