27.03.2024

Przemiana i gnoza Rainera Marii Rilkego

Nie jestem na tyle zarozumiały, by zdobyć się na krytyczne rozważania o twórczości i widzeniu świata przez chyba najdoskonalszego Poetę od czasów Króla Dawida. Jednocześnie chodzi o twórcę nieskończenie bardziej wieloznacznego, którego utwory są pełne reinterpretacji wyznawczych, kulturowych i filozoficznych, pełne szerokiego oddechu nie tylko frazy, ale i dynamiki spojrzenia. Nie mam ambicji wnoszenia czegoś nowego, chcę jedynie zdać relację ze spotkania z dziełem Rilkego i z jego wpływu na moje subiektywne widzenie rzeczywistości duchowej i materialnej. Dodam na marginesie: butnym trzeba być pokornie, w pokorze zawrzeć szczyptę pychy, że się wie, co już jednak trąci tytułową gnozą.

Żyjemy w czasach nacechowanych pożądaniem emitowania oryginalności, szaleństwem kreatywności w okowach komercji wyzutej z dramatyzmu, klimacie autonasycania własnej osoby urojeniami wyjątkowości. Nie gardzi się wszelkimi chwytami marketingowymi, łącznie z kłamstwem i czytelnym bluźnierstwem; kłamstwo w przestrzeni publicznej nie przynosi już wstydu, gorzej z krzewieniem prawdy. Takie akty są potępiane, wyszydzane i relatywizowane. Te chwyty i metody są podziwiane przez ogół w kategorii doskonałego sprytu, a u konkurencji wzbudzają doskonałą zawiść. I jak tu się przyznać do poszukiwania Mistrza, autorytetu czy choćby istnienia Nauczyciela, przeciwko któremu nie wytoczyliśmy hasła „wy… ć”? Jak się przyznać, że się go znalazło? I jak przyznać się jeszcze do bieżącego czerpania olśnień w świetle nauki i przykładu przewodnika, duchowej opoki? Takie to czasy, że „Kto się przyzna do Mistrza / umiera na publiczną opinię”. Szczególnie jeśli ów mistrz wczuwał się w głębię koegzystencji sacrum z profanum, a nie w błyskotki tego, co sami stwarzamy.

Ducunt fata volentem, nolentem trahunt – „chętnych los prowadzi, niechętnych wlecze”, pisał Seneka w Listach moralnych. Tę sentencję znamy lepiej w formie skondensowanej, bardziej dynamicznej: opornego los wlecze.Mnie ta przypadłość dotknęła i jest we mnie radość, że los zwyciężył. Los, rozumiany jako fatalizm helleński, należy obecnie traktować jako dotyk Anioła przeznaczenia modyfikowany wolą człowieka. Ten, którego los jako opornego wlecze, uczy się najgłębiej spoglądać w siebie samego i w otaczający świat oraz w przejawy tego, co się staje. „Toczący się kamień nie porasta mchem”. Dlatego wolny od obowiązujących sugestii ruch myśli i sfery intuicji jest kluczowy dla człowieka, który chce wiedzy, a nie wiotkich przesłanek dla całościowego pojmowania cywilizacji, jej wytworów przesłaniających prawdę obiektywną.

Zacznijmy od podstawowych ustaleń: co oznacza termin gnoza przystający do współczesności w sposób niezbyt jasny. Przekroczyć wiarę, domenę niepewności, wkroczyć całym sobą w pełnię zrozumienia – taka człowiecza pokusa rodziła się w historii nieustannie. Można by wskazać nadmierne chcenie jako życiodajne źródło tej pokusy. A może to jednak głębokie pragnienie, wrodzone przekonane i sposobność człowieka; czasami całych, wręcz heretyckich grup?

Niekiedy ktoś nieśmiało lub wyzywająco pyta mnie: dlaczego ja, człowiek dość sprawie funkcjonujący we współczesności, wierzę w zaprzeszłe dogmaty wiary, w odkupienie przez Krzyż, w oko Opatrzności, powstanie ciał z martwych, w to, co klasyczni teologowie podają jako prawdy objawione i wydedukowane z przesłanek Objawienia? Nie potrafię odpowiedzieć: ja już nie wierzę; ja ufam, że wiem. Tak, jest to pokrewne historycznej gnozie o proweniencji Szymona Maga, Saturnina, kainitów i fantastom z rodu Walentyna, a przede wszystkim Pseudo-Dionizego Areopagity: „Rzeczy widzialne są obrazami niewidzialnych”. Nie wierzę, wiem. To narastało twardo, nieznośnie uwierało sumienie i intelekt. Oczywiście to wszczepione „wiem” nie neguje słabości. Jednak w pełni doznaję przeświadczenia, że dogmaty katolickie są prawdą pierwszą, że za nimi kryje się głębia rzeczywistości, którą należy przenikać. W każdym razie z dogmatami nie dyskutuję, usiłuję w przypadku zwątpienia dokształcać się w egzegezie. To wszystko nie znaczy, że nie miałem (miewam rzadko) zastrzeżeń do Boga jako Kreatora w praktyce sprawowania Jego nadzoru nad wyklutym z Siebie, czy raczej przez Siebie (creatio ex nihilo), światem naszego uwięzienia i wolności zarazem.

Gnoza (z greckiego: „wiedza”, „poznanie”) oznaczała i oznacza ezoteryczną wiedzę dla wybranych pneumatyków zapewniającą zbawienie, albo inaczej: jawi się i realizuje jako spekulatywno-mistyczny sposób myślenia łączący wiarę i rozum w kontekście rozważań filozoficzno-religijnych. Instytucjonalnie rozkwitała w okresie helleńskim i wczesnochrześcijańskim, tworząc całe systemy pseudo-racjonalne. Za jej praojca uznaje się mieszaninę irańskiego Zostrianosa, babilońskiej astrologii, samarytańskiego Dozyteusza (domniemanego mesjasza Samarytan), żydowskiego „prawdziwego proroka”. Tworzą kompilacyjny zbiór intuicji, racjonalnych przesłanek połączonych z irracjonalnym zacietrzewieniem. Bazylides (85–140 po Chrystusie), ważny gnostyk aleksandryjski, uczeń innego heretyka Menandra, nauczał: „Niezrodzony Ojciec wszechrzeczy wyłonił najpierw z siebie Rozum (Nous); z niego zrodziła się Myśl twórcza (Logos), z niej Idea (Fronesis), z Idei Mądrość (Sofia) i siła (Dynamis), z nich zaś Moce i Władza, i Aniołowie zwani pierwszymi. Ci utworzyli pierwsze niebo, a następnie zrodzili innych aniołów”Ireneusz z Lyonu, Zdemaskowanie i odparcie fałszywej gnozy, I, 24.[1]. I tak aż do liczby 365 powstawały nowe niebiosa. Dlaczego przywołuję te przeszłe, niezbyt sensowne kosmologiczne koncepcje. Bowiem roi się w nich od Mocy, Władz i Aniołów. Tak jak u Rainera Marii Rilkego, który ich obecność i schodzenie pomiędzy ludzi wielokrotnie przedstawiał w swoich wizjach.

Gnoza (w moim rozumieniu) zakłada gotowość osoby do przyjęcia indywidualnego objawienia, istnienia powiewu „bożej iskry” w przejawach funkcjonowania uniwersum i mikrokosmosu. Jeśli człowiek przeżyje intensywnie wstępne okresy swej egzystencji, widzi, że w jego życiu i życiu innych wydarzyło się wiele cudów czy też (inaczej mówiąc) przypadków nadzwyczajnych. Często pełna świadomość uczestnictwa i widzenia nadzwyczajnego zjawiska przychodzi dopiero po latach, gdy obraz jakiegoś zdarzenia nie chce wyblaknąć na „magnetycznych” ścieżkach pamięci i wciąż fascynuje, prosi o refleksję, o jej konsekwencje. Pierwszy cud, który widziałem i który zapadł w moje serce, zdarzył się w listopadzie 1962 roku. Sól świętej Agaty, rzucona w jęzory ognia przez świętobliwą ciocię o płomiennych włosach, wręcz natychmiastowo odwróciła wiatr i uratowała od zagłady nasze w dużej części drewniane domostwo; było tak źle, że wyniesiono już z domu meble i pościel.

Tytaniczny Poeta Rilke nie tylko spuentował swój poemat pytaniem i stwierdzeniem: „Kto mówi o zwycięstwach? Przetrwać, oto wszystko”, ale też wykonał to zadanie wzorcowo. Jeśli wyrwie się ten werset z kontekstu wiersza, można by wyczytać zeń życiowy minimalizm, zgodę na pośledniość. Nic bardziej mylnego, to „przetrwać” dotyczy trwania w zażyłości z wyższymi niebami, zgodę na presję Aniołów i vice versa, choć to „nawzajem” trąci nieco ironią, bo cóż wiemy o istotach bezcielesnych? Tu i teraz to świadectwo zaczęło wydawać się archaiczne, jego wymóg niezrozumiały, nawet dla współczesnych poetów:

– O stare przekleństwo poetów,
którzy się skarżą, gdy mówić powinni,
co osądzają zawsze swe uczucie
miast je oblekać w kształt, co wciąż mniemają,
że jest ich rzeczą i ich powinnością
smutek swój, radość swoją – w poemacie
opłakać albo sławić. Tak jak chorzy
gadają pełnym lamentu językiem,
aby opisać wszystko, co ich boli,
zamiast się twardo w same słowa zmieniać,
jak się kamieniarz, budownik katedry,
zawzięcie zmienia w obojętność głazu. […]

Wiedz, wielkie słowa z czasów, gdy działanie
Jeszcze widzialne był, nie są dla nas. […]

 Założyłem sobie (a jako były liniowy inżynier lubię planować), że napiszę o autorze RequiemŻycia Marii, o moich intymnych kontaktach z nim, o napadach wchłaniania jego Elegii duinejskich; o tym Aniele, który jest „przerażenia początkiem”, i jego „straszliwości”. O współczulnej mistyce miłości, a przede wszystkim śmierci. I ja, średnio słaby recytator, z lekką tendencją do zjadania końcówek, jednakże trafnie i sugestywnie czytam: „cóż to są za istoty / które musi się w końcu odstraszać trucizną? […] Trzeba im twardą rzeczywistość / wyjąć jak sztuczną szczękę. / Wtedy zaczną bełkotać. Bełkot, bełkot… bełkot” R.M. Rilke, Poezje, tłum. M. Jastrun, Kraków 1974, s. 423.[2]. A tytuł utworu prosty jak cios boksera wagi ciężkiej: Der Tod.

Trzeba mi wrócić do aniołów Rilkego. Przejawiają się w wielu odsłonach – są one na ogół bytami pośrednimi między Logosem (Słowem) a człowiekiem. Emanacja taka jest wyróżnikiem systemów gnostyckich. I to wskazuje na gnostycki charakter dzieła Rilkego: „piękno jest tylko / przerażenia początkiem, który jeszcze znosimy / z takim podziwem, gdyż beznamiętnie pogardza / naszym unicestwieniem. Straszliwy jest każdy anioł”. W drugiej elegii Rilke stwierdza proroczo:

Gdyby teraz archanioł, straszliwy, wyszedłszy zza gwiazd
o krok tylko ku naszej zniżył się stronie, w niebo –
wzbite zabiłoby nas własne serce. Kto jesteście?

 Księgę Obrazów zwieńcza wiersz Widzący. Jest w nim zapowiedź Aniołów z Elegii:

[…] Małe jest to zwyciężamy,
pomniejsza nawet powodzenie,
i nie chce ugiąć się przed nami
wieczne i wielkie nieskończenie:
To Anioł, co wśród zapaśników
stanął Starego Testamentu… […]

Komu on skroń do ziemi skłoni,
Anioł, gdy tłum porzuca zbrojny,
ten sprawiedliwy i spokojny
wychodzi z jego twardej dłoni,
co gięła go jak kształt gliniany.
Już go zwycięstwa nie pomniejszą.
Rośnie: głęboko zwyciężany
Przez moc – coraz to potężniejszą.

 Mamy tu postulowaną koegzystencję „wybranych” z kręgami duchów wyższych. To Anioł, czyli wyższa istota niebieska, wypala plastyczną glinę tkanki i wydarza się ten paradoks, właściwie oksymoron: „Rośnie: głęboko zwyciężany”.

Artur Sandauer tłumaczy tytuł tego wiersza jako Patrzący; nie „widzący”, a tylko „patrzący”. Jest to przekład słownikowy, ale drugie znaczenie tego słowa, niemieckiego schauen, w konwencji poetyckiej znaczy „widzieć”. Następuje więc spłaszczenie głębi utworu. „Widzą” gnostycy-pneumatycy, „patrzą” zjadacze zwykłego chleba duchowego (psychicy i hylicy). U tego komentatora widać chęć obniżenia rangi duchowej przekazu autora Księgi obrazów, obserwuje się zejście w dół w psychomaterię w poszczególnych interpretacjach. Sandauer w przemowie do Poezji mówi, że absolutnym nowatorstwem chrześcijaństwa był kult Dziewicy-Matki, a nie cielesne zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jako odkupiciela ludzkości od grzechu Adama. „Egzaltowany kult dziewictwa znajdujemy i u Rilkego […] Wcieleniem dziewiczości męskiej jest też – obsesyjny u Rilkego – anioł. Genezy obu natręctw należy doszukiwać się we wspomnianych przeżyciach dzieciństwa. Przebranie dziewczęce nie mgło nie odcisnąć się na jego psychice. Pozostał transwestytą, marzącym o tym, by odzyskać utraconą dziewczęcość, jej cechy najbardziej fizjologiczne”Tenże, Poezje…, s. 12. [3] – pisał tłumacz. Takie interpretacje trącą wydumanym freudyzmem, a w przypadku Aniołów Rilkego jest to absolutne niezrozumienie ich funkcji w twórczości poety, która zawiera elementy mistyki. Natręctwa więc może bardziej dotyczą krytyka niż autora.

Od Rilkego uczyłem się wnikania w tkankę świata, nie tylko postrzegania jej powierzchni i zewnętrzności, które czasem lśnią, czasem są chropowate, najczęściej miałkie w dotyku. Zacytuję stosowny tekst – instruktaż z wiersza Słowa Pana do Jana na Patmos: „[…] ty patrz, spostrzegaj, bardziej nawet / bądź patrzącym, niż kiedykolwiek kto bywał. / Ty masz chwytać, brać i czytać, / masz połykać, który ja rozłamię, mego nieba pełny owoc. / I niech jego sok ci w oczy kapie, / ty, masz klęczeć z podniesioną głową: po to bowiem cię szukałem. […]”. Oczywiście porównywanie każdego siebie do „widzeń” autora Apokalipsy jest bzdurą, ale jakieś dalekie echo odbija się od skał Wyspy Objawienia i poniekąd zobowiązuje do mimesis. Przywołany wczesnej Pseudo-Dionizy zapewniał: „Jeśli malarz będzie się wpatrywać w pierwowzorowe piękno, nie rozpraszając się, ani w jedną, ani w drugą stronę, to jedynie wtedy dokładnie opracuje swój odtwórczy obraz” (De ecclesiastica hierarchia, IV, 3). W tamtych czasach do estetyki chrześcijańskiej weszła „koncepcja emanacji piękna zmysłowego z absolutnego, która spowodowała, że piękno zmysłowe nabrało sensu symbolicznego i reprezentowało piękno absolutne”W. Tatarkiewicz, Historia estetyki, t. II, Warszawa 1989.[4]. Ta koncepcja miała ogromny wpływ na twórczość poetycką nie tylko wieków średnich, ale przetrwała w różnych stylach i motywach twórczych do czasów postmodernizmu i ponowoczesności.

W końcu lat osiemdziesiątych, kiedy zaczynałem przygodę z głębią spojrzenia poetyckiego, popełniłem empatyczny wiersz o Rilkem:

Oprowadzanie po winnicach męki

 

1. Mimesis

 

nie jest niemożliwe widzieć

                                                        wszystko inaczej, a jednak żyć

 

R.M. Rilke

 

Długo trzeba zestalać wzrok, choćby na ruchu
pantery między prętami kraty, na nadkruszeniu ucha
filiżanki bez podstawki, długo wczytywać
w passus przypowieści, aby pośród gotyku ruin,

ascezy świętych, westchnień miłosnych nocy
zwiedzać niewidzialny ogrom przestrzeni,
gdy powieka światła
przesłania soczewkę oka.

Trzeba czekać,
aż skrzydło serafina otrze czoło spotniałe ze strachu
od własnej odwagi, że zaszło się daleko. Słyszeć
szczęk miecza archaniołów na włóczniach
zastępów Lucyfera. Przeżyć starość proroków
na wygnaniu od zrozumienia i choćby echa posłuchu.
Blisko każdego nieszczęścia i radości – być z wymownością
rzeczy w dialogu trwalszym niż pamięć
szczęścia i agresja krzywdy.

Długo patrzeć, błąkać się
po prowincjach istnienia:
zestalić się w esencję wyrazu.
Siebie już nie rozpoznawać
tak, że bez cudu,
bliskim światu
bardziej stać się nie można.

2. Rilke

Nikogo nie zapraszam
Tu nie ma nic do zwiedzania
nie ma szybkich znieczuleń i zauroczeń
żadnej turystyki dla złaknionych wrażeń –
Wszystko narzuca się i wciąga
do cierpienia
Tutaj z najsłodszego grona
tłoczy się krwawy pot

Tędy każdy wleczony jest sam
z oderwaną od snu marzenia ambicji
powieką trzeciego wewnętrznego oka
między Anioły – przerażenia inicjacje

Tu sam
sobie obcy u źródeł przeczystych
krzyżujesz do potęgi swój
najczulszy ból

Będę kusił nadaremnie
że ból zmartwychwstaje trzeciego
setnego tysiącznego dnia
nocą o świcie

na życie
jako cud tajemnicę przypadek –
w nieogarnionym
roztartą trzcinę myśli

Cóż, wiersz to tylko wiersz; hołd, którego podłożem jest fascynacja i wdzięczność, podziw, który rodzi specyficzną sferę miłości. Bywa, że takie patrzenie „Widzącego” izoluje w resocjalizacyjnej klinice bez klamek. Odcina od wspólnoty.

Znane są relacje, według których Rilke obserwował przejawy materii, zjawisk, zachowań ludzi, ich ból, zachwyt i zagubienie. Pierwszym, wielkim studium cierpienia i miłości były Pamiętniki Malte-Laurids’a Brigge, a potem Nowe Poezje. Mieczysław Jastrun określił Maltego jako „pamiętnik nadwrażliwości” i tak już będzie do końca twórczej drogi. Malte był też najważniejszą stacją przemiany wewnętrznej i twórczej, z ckliwego, sentymentalnego „dupka” Rainer Maria stał się rzeczywiście Poetą. Został sam, wyrwał się z wpływu Lou Salomé, choć wiele jej zawdzięczał, jak choćby przeżycia z bezkresnych dróg Rosji, zachłyśnięcie się przestrzenią, nabycie szerokiej perspektywy artystycznej. Ta femme fatale była jego przewodniczką opatrznościową. To ona (w pewnej mierze) doprowadziła go do rozstajnych dróg możliwości. Wybrał cierpienie i samotność, w przerażeniu wobec wyższych Mocy. Nie obyło się bez zwątpień. W liście do Lou z 1912 roku Poeta pisze: „[…] pod koniec pisania Maltego natrętnie przychodziła do głowy myśl niby wybawienie: nie pisać nigdy więcej”. A dalej: „Czyż nie jest to przypadkiem pewnego rodzaju przewrotna działalność, gdy się chce innego człowieka z dnia na dzień przeobrazić, by zmienił swą zużytą skórę, zamiast by on sam dokonał wewnętrznej pracy nad sobą?R.M. Rilke, L.A. Salomé, Listy; tłum. W. Markowska, Warszawa 1986, s. 367.[5]”. O czyją przewrotną działalność chodzi? O duchy nieczyste, demony, diabły, nawet anioły, które zamieszkują nie tylko przestrzeń, ale i są lokatorami dusz i woli ludzi. Rilke, wbrew ich knowaniom, odrobił solidnie lekcję „wewnętrznej pracy nad sobą”.

Barbara L. Sułowska opublikowała staranne opracowanie Młody RilkeB.L. Surowska, Młody Rilke, Gdańsk 1994.[6]. Zawiera ono analizę dorobku poety od najstarszego okresu budzenia się talentu do Księgi o życiu mniszym oraz Księgi o pielgrzymstwie. Te Księgi można już uznać za nieśmiałe zwiastuny wielkiej przemiany.

Pierwszy wydany tomik Rilkego to młodzieńcze Życie i Pieśni z roku 1894. Omówienia krytyczne tomiku były skrajnie nieprzychylne: „Widać nie tyle umiłowanie sztuki decydowało o wydaniu, ile chęć sprawienia przyjemności paru dyletantom”. Przekład wierszowania:

Lubię życia pulsowanie,
wznoszenie i opadanie
falą wzburzoną, spienioną,
tęsknotę nieukojoną.

 Drugi tomik: Larenopfer – to dar składany bóstwom opiekuńczym domu, Pradze i czeskiej ojczyźnie. W jakości obrazowania nie było znaczącego postępu:

Szelmowsko się uśmiecha w górze
księżyc, ten kuglarz niebywały,
sypiąc zerwane z nieba róże
i srebrne wiórki do Motławy

 Pierwszą względnie dojrzałą próbą poezjowania (jeszcze tylko poezjowania) jest zbiór Sobie na chwałę z roku 1989. Sam autor chciał go widzieć jako swój pierwszy. Uznał, że wcześniejsze publikacje były chybione, przedwczesne. Jednak Mieczysław Jastrun dopatruje się w nim „zapowiedzi jego prawdziwie dojrzałej twórczości”, choć stwierdza, że „jest to książka denerwująca sentymentalizmem, łatwością wzruszeń, ogranymi po stokroć w poezji motywami.” Reprezentuje model wersyfikowania skażony sztuką dekoracyjną i symbolizmem. Nowym tonem są wyrażone pragnienia ogarnięcia duszą rzeczy świata: „A ty duszo moja rozszerzaj się, rozszerzaj, / niech ci się dusza darzy, / jak suta, świąteczna suknia / ogarnij w swym obrębie rzeczy zamyślone”Tłumaczenie Barbary L. Surowskiej z książki Młody Rilke.[7].

Pełnia spełnienia osobowego i kreowania nowatorskiego wyrazu dokona się dopiero w wieku akme, między trzydziestym trzecim a trzydziestym piątym rokiem jego egzystencji. Wpisuje się ona w etos wielkich pisarzy o losach dramatycznych, ale spełnionych. Lew Szestow opisuje postacie Dostojewskiego i Nietzschego, to figury jego Filozofii tragedii, które doznały fundamentalnego przeobrażenia. Szestow pisze żarliwie: „Historia przeistaczania się przekonań – czy może być w dziedzinie całej literatury historia bardziej pasjonująca i pochłaniająca? Historia przeobrażania się poglądów jest przede wszystkim dziejami ich narodzin. Poglądy rodzą się w człowieku ponownie, na jego oczach, w tym wieku, kiedy zgromadził już wystarczającą ilość doświadczeń i obserwacji, aby świadomie podążać za głębokimi i tajemniczymi przemianami swojej duszy”L. Szestow, Dostojewski i Nietzsche. Filozofia tragedii, Warszawa 1987, s. 45.[8]. Ten typ przemiany dotyczy także Rilkego, choć jest tak życiowo różny od kreatora „śmierci Boga” i od autora Biesów, ale wystarczy nałożyć szablon i mamy pokrewieństwo losu.

Nie sposób nie wspomnieć, niejako mimochodem, o rilkeańskim, skutecznym i nowatorskim przenikaniu „widzenia” w istotę rzeczy i żywej natury. „[…] płynna metafizyczna więź niedostrzegalna gołym okiem, jaka istnieje między wszystkimi żywymi, martwymi i urojonymi tworami – zaistniała, zabrzmiała w jego, w jego poetyckiej mowie. Człowiek obdarzony tak wnikliwym, intymnym sposobem mówienia, jest zaiste wybrańcem bogów”R.M. Rilke, Odziany światłem, tłum. B. Antochewicz, Wrocław 1991, s. 7.[9] – pisze Bernard Antochewicz. Ich korelacje z człowiekiem obrazuje wiersz Przedwiośnie:

Ostrość zanikała. Raptem delikatnie legła
na szarości odsłoniętych łąk.
Małe strugi już zmieniają nastrój.
A pieszczota, sporadycznie, z wielu stron

gdzieś z przestrzeni chwyta ziemię.
Drogi to już ukazują w głębi lądu.
Niespodziewanie widzisz swego wzlotu
wyraz w pustym drzewie.

 Tekst pochodzi z wyboru o podtytule Wiersze rozproszone i pośmiertne z lat 1906–1926. Tłumacza interesuje dojrzała twórczość poety i rzeczy oboczne, próby tekstów, które często rzucają światło na rdzeń przekazu. Rilke w jednym z listów z roku 1921 wyznał swą misję: „Człowiek może zdobyć jedną z ludzkich możliwości, dostąpić niczym nieobciążonego odniesienia, aby przeniknąć w inne istnienie, bo świat trwa nietknięty, cały, immanentnie i transcendentnie, gdzie rzeczy, dzięki przeobrażeniu w dzieło sztuki, są nie tylko obecne, ale zyskują istnienie”.

Łatwiej jest wyrazić odczucia wybranymi cytatami ze sztandarowych utworów Mistrza, które czytający odebrał najbardziej żywo, bo to wstyd próbować raz jeszcze wywoływać jakieś chrome interpretacje. Ale „czasy” zmieniają postrzeganie i każdy ma prawo odnieść się do Mistrzów, których uznaje za autorytatywny wzór, za realnego ojca w filtrach soczewek swego oka. Także chronić ich przed wirusem zapomnienia:

Już wszystkie rzeczy dają znaki do styczności,
A każdego ruchu wionie: zapamiętaj! […]

Wszystkie istnienia jedną przeniknięte przestrzenią:
świata wewnętrzną przestrzenią. Ptaków cichy sznur,
przelatuje nas wskroś. A ja który pragnę róść,
spoglądam w świat, i we mnie rośnie drzewoTenże, tamże , s. 68.[10].

 To właśnie ta „wewnętrzna przestrzeń świata” – Weltinnenraum – jest terminem trudnym do przetłumaczenia. Żeby zrozumieć jego sens trzeba solidnie przetrawić całe dzieło Poety. Chociaż „zrozumieć”, to chyba słowo chybione. Według Kate Hamburger, znawczyni twórczości Rilkego, cytowanej w zbiorze tłumaczeń Bernarda Antochewicza, „Weltinnenraum nie oznacza wewnętrznej przestrzeni świata czy też kosmosu, tego, co wewnętrzne, lecz jest korelatywną, a jako taką, subiektywną całością świata i tego, co wewnętrzne, by rzec za Husserlem: uniwersum biegunów przedmiotu i jestestwa”. Powiedziane niezwykle mądrze, wręcz hermetycznie w sferze słownej terminologii, a może lepiej czytać i przeżywać, aby te strofy budowały w nas nierozkładalny byt (bez bytu się jednak nie obyło). Muszę zaznaczyć, że kongenialny tłumacz autora Sonetów do Orfeusza, Mieczysław Jastrun, cytowany tekst, kluczowy dla zrozumienia autora, przetłumaczył niemal zupełnie inaczej: „Wszystkie istoty przenika tajemnie / wewnętrzny świat”. Jest to jakieś omówienie tematu, bardzo czytelne, zawierające interpretację. Pozostaje jednak pytanie: czy wyczerpie wielość odniesień, złożoność znaków do styczności? Może brak odpowiednich terminów w języku polskim ciąży na tłumaczeniach?

W tamtym okresie we Francji rozwijał się w krytyce literackiej nurt racjonalistycznego estetyzmu. Miał znakomitego przedstawiciela: Paula Valéry’ego, również jednego z największych poetów epoki. Według tego nurtu „przedmiotem badań literackich jest wyłącznie sam utwór literacki; nie należy do niego osoba twórcy, dane jego biografii, geneza utworu. Utwór to wszechświat, zamknięty w sobie, dziwny, różny tym, co w sobie zawiera, i tym, czego w nim nie ma – od wszystkiego, jest poza nim. Żadne kryteria spoza własnego świata się do niego nie odnoszą, a więc zarówno kryteria moralności, jak i kryteria prawdy (prawda w literaturze jest nie do pomyślenia)S. Skwarczyńska, Kierunki w badaniach literackich, Warszawa 1984, s. 237.[11].

Rilke odrzuca tę teorię: jego przemiany i dochodzenie do gnostyckiego „wiem”, jeśli nie burzą tej teorii, to stanowią poważny w niej wyłom. Może się ona odnosić jedynie do literata zasklepionego w sobie od pierwszego do ostatniego ruchu pióra. Sam Valéry pośrednio przyznał to w 1927 roku, już po śmierci autora Nowych Poezji: „Drogi Rilke!… widzę w nim, kocham w nim najsubtelniejszego i najbardziej uduchowionego z ludzi tego świata, człowieka najgłębiej nawiedzanego przez dziwne lęki i przez wszystkie tajemnice ducha”.

Pisanie o Rilkem, szczególnie cytowanie ulubionych fraz i całych akapitów, jest wręcz podniecające. Mój tekst mógłby się ciągnąć aż do mojej demencji starczej. Powstał jednak po to, aby „dać świadectwo” osobowe i intymne, aby zachęcić zniechęconych literaturą współczesną i liryką małej prywatności do lektury poezji i prozy autora monumentalnych Elegii duinejskich. Można się lękać jedynie zbyt głębokiego wnikania w ich wnętrze, tak jak Rilke, który wręcz metafizycznie prześwietlał Wnętrze róż czy Wnętrze dłoni w jednym z ostatnich swoich wierszy. Ostatni tekst, napisany w sanatorium-umieralni w Valmont, zaczyna się dramatycznie:

Przyjdź, ty ostatnie cierpienie, doświadczone,
nieuleczalne w tkaninie ciała:
patrz, jak płonąłem w duchu, tak dziś płonę
w tobie… […]
W twej zawziętości mój łagodny byt tuziemny
otwiera okrucieństwo piekła nie z tej ziemi.

 Kto chciałby dzisiaj odchodzić w cierpieniu? Są skuteczne środki przeciwbólowe. Apostolstwo Dobrej Śmierci pozwala wymodlić odchodzenie w pojednaniu z Bogiem, zakłada pogodność w tym odejściu. Chory na leukemię Rainer Maria Rilke umiera w strasznych cierpieniach fizycznych 29 grudnia 1926 roku. Na nagrobku wyryto jego tekst:

Różo, och, czysta sprzeczności, rozkoszy:
być snem niczyim pod tak wielu
powiekami.

2021

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Rafał Jaworski, Przemiana i gnoza Rainera Marii Rilkego, Czytelnia, nowynapis.eu, 2024

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...