Nad Śniardwami
Przez wschodnie okna patrzyłem na pola,
A przez zachodnie na zsiniałe Śniardwy.
Dom okalały brzozy, lipa, krzak jaśminu,
Papierówka, zimówka i inne dwie młode jabłonki.
Między głębiami żywopłotów stała altana,
W jej próchnie było tajemniczo i bezpiecznie.
Tu nie docierała historia. Poniemiecki?
Mazurski? cmentarz niszczał od stworzenia świata
Wśród zdziczałych słodkich tui.
Para staruszków – zdaje się państwo Brandt –
Trzymając się schludnego płotu,
Twarze zwrócone miała do jeziora, nad którym
Dojrzałem trójkąt ze światła;
Gdy przechodziłem obok, kusiło mnie,
Aby powiedzieć im, nie znanym: „Guten morgen”.
W wiosce mieszkali ci zza Buga, z Wileńszczyzny,
Kurpie i autochtoni.
Moi rówieśnicy z Warszawy, wczasowicze, nazywali mnie tubylcem
I czułem się jak Murzyn z rytualnie przekłutym nosem.
Tu nie docierała historia? – wpadał przez otwarte okna
Świergot wróbli, mocny zapach jaśminu
I krów pędzonych na pastwiska.