Nowy Napis Co Tydzień #028 / „Ten las się kiedyś skończy”. „Obce ciało” Krzysztofa Koehlera
Wrzuceni w liryczny wszechświat Krzysztofa Koehlera, poddani miarowemu falowaniu, przypływom i odpływom oraz gwałtownej sile żywiołu – musimy być gotowi na utratę spokoju. Ta poezja wciąga i porusza. Często niełatwa, hermetyczna, wynagradza jednak podjęty trud, pozwalając przedrzeć się do ukrytych pod jej powierzchnią – nie zawsze oczywistych i jednoznacznych – odmętów sensu.
Obce ciało, najnowsza książka, zbierająca całość dotychczasowego dorobku lirycznego Koehlera – będąca więc rodzajem podsumowania (zamknięcia?) pewnego etapu w jego karierze – skłania do kompleksowego przyjrzenia się tej twórczości. Chociaż oddziałuje ona przeważnie z równą siłą, tym, co może rzucić się w oczy po zaledwie pobieżnym przejrzeniu książki, jest jej bogactwo i różnorodność – zarówno formalna, jak i tematyczna. Różnorodność ta daje zaś o sobie znać nie tylko na poziomie pojedynczych wierszy, ale też całych tomów, zamieszczonych w Obcym ciele; każdy z nich ma swój własny, odmienny od innych, charakter. Owa różnorodność nie jest, jak sądzę, wyrazem eklektyzmu. Stanowi raczej świadectwo poszukiwań autora i pozwala bez zamykania się w schematy widzieć rzeczywistość w całym jej bogactwie.
Koehler bowiem, jak przystało na poetę „bruLionu”, nie oddziela się od świata zewnętrznego. Jego wiersze otwarte są na zwyczajność codziennego życia, opisują brzydotę (którą jednak nie epatują), język bywa natomiast kolokwialny (ale nie wulgarny). Poeta wydaje się nieustannie obserwować, słuchać, doświadczać świata. Gdyby nie to zmysłowe wyczulenie, jego poezja z pewnością nie oddziaływałaby tak silnie. Jednocześnie potrafi Koehler przedrzeć się poprzez zewnętrzną powłokę do istoty wydarzeń i rzeczy oraz wydobyć ich głębsze znaczenie – tak w przypadku rzeczywistości doczesnej, jak i kulturowej, historycznej. Na przykład Elegię na upadek tyrana, wiersz datowany na grudzień 1989 roku, w którym tytułowy tyran to Nicolae Ceaușescu, kończy słowami:
[…] Przesłuchanie czy znak tylko,
po prostu znak czasów,
niezdarny hołd złożony Klio –
dzikie epitafium starej Europie.
„Widzeniem będąc czystym” – tymi słowami zaczyna się Obce ciało, zamykający książkę wiersz, tytułowy dla całego zbioru. „Czyste widzenie” jest pragnieniem poety, które czasem udaje się zaspokoić. Jest sięganiem do istoty. Również do istoty życia w ogóle, do jego sensu i celu – czyli śmierci. Przez poetyckie opisy świata przebija się bowiem nieustannie wymiar eschatologiczny. Śmierć jest zaś tematem, który najbardziej nurtuje i do którego najczęściej powraca poeta. Począwszy od pierwszego wiersza zbioru, Jesieni, obecna jest na różne sposoby w postaci wciąż powracającego vanitas. Średniowieczne, barokowe nieraz obrazy śmierci przeplatają się z aurą zamierającego krajobrazu czy opisami pogrzebów, na przykład w Pochówku Ryszarda Kuklińskiego (relacja świadka). Jest to wreszcie temat dotykający samego podmiotu lirycznego, który zdaje sobie sprawę z własnego przemijania i ciągłego przybliżania się do śmierci:
I nieustannie,
coraz bardziej się
zapadam, coraz
więcej ma mnie w sobie
grób.
([Wciąż ten szelest])
Obsesyjnie powracający temat powoduje uzasadniony strach przed nieznanym, jak w wierszu W drodze do pieca ognistego:
Czekam na swą kolej,
Choć liczę, że mnie ominie
Wyliczanka, ale pewnie nie
Ominie, co ma nadejść, przyjdzie
Innym razem jest to tęsknota, wołanie o śmierć („Mówiłem ci już, że czekam tylko śmierci?” – wyznaje w wierszu [Nie klei się. Rozplata jak warkocz]). Towarzyszy jej bowiem nadzieja na wyzwolenie z rzeczywistości ziemskiej, której ciężar jest przytłaczający:
[…] wierzę, że jednak może być
Inaczej, że się pojawi wybawiciel,
Jak czytałem i zdejmie sznur, i poprowadzi
Tam, gdzie zjawia się słońce […]
– mówi w dalszej części zacytowanego utworu.
Śmierć jest w tych wierszach wszechobecna, nie da się o niej zapomnieć. W ten sposób w opisany w nich świat wnika rzeczywistość transcendentna, która jest z nim związana nierozerwalnym węzłem:
Zaiste, dopóki nie pojmiesz,
jak śmierć i życie sprzęgnięte
są ze sobą, nie odnajdziesz ukojenia.
(Hymn żywych…)
Choć ziemska rzeczywistość przygniata, a możliwość uwolnienia się od niej może wydawać się kusząca, Koehler całkiem jej jednak nie porzuca:
Nie patrz w ziemię, w niebo podnieś głowę!
Nie patrz w ziemię?
Jakże nie patrzyć
W ziemię, skoro ja z ziemi jestem?
(Odpowiedź)
Poeta nie tylko „patrzy w ziemię”, ale niejednokrotnie całkiem się w owej „ziemskości” zatraca. Na przeciwnym – w stosunku do śmierci – biegunie znajduje się w jego wyobraźni poetyckiej miłość. Stanowi ona żywy pierwiastek przemijającego świata i choć nie jest zdolna od niego całkiem uwolnić, może podarować chwilę wytchnienia. W kontraście do obrazów śmierci, które uwydatniają jej metafizyczny charakter, miłość jest w wierszach Koehlera żywa, cielesna, sensualna:
Smaki. Ostre, gryzące, słodkie
rzadziej. Nasza miłość – przypomina
wysysanie małży z kruchych
skorup.
([Śnieg. I tak wszystko])
Warto wspomnieć również o często powracającym i będącym metaforą życia motywie drogi, wędrówki czy raczej – ze względu na to, że ma swój cel – pielgrzymki. Celem jest oczywiście śmierć. W kontekście drogi, która może być pojmowana metafizycznie, zasadne będzie wspomnienie Dantego, którego osoba często przewija się przez wiersze, na przykład w utworze Dante i poeci. Droga, obok pielgrzymki (która bywa „nieudana”, jak wskazuje tytuł drugiego tomu), jest również wygnaniem. W takim sensie, obok Dantego, można przywołać również autora Metamorfoz i wiersz Owidiusz. Ostatnie lata.
Być może wygnanie jest najlepszym opisem egzystencjalnej sytuacji, w jakiej znajduje się człowiek – samotności, opuszczenia i związanego z tym lęku. Życie jest niczym ciągła walka, przypominają nam wojenne, militarne wiersze Koehlera, my jesteśmy natomiast partyzantami. Świat przepełniony jest bólem, brudem, brzydotą, które, nie wiadomo dlaczego, trzeba znosić:
Pustka –
znak
zapytania
i ropiejąca rana […]
([Zasysająca pustka])
Człowiek znajduje się w dramatycznej sytuacji. Nadzieja jednak, znów, choć nikła, istnieje:
Wstanę, pójdę i powiem co się potem stało:
Na brzegu, w starej wierzbie rozpaliłem ogień
Coś jadłem na kolację, drżałem z przerażenia:
Jakaś postać w tym blasku szła ku mnie po wodzie.
(Stojący)
Tak jak przekonaniu o nieuchronności śmierci towarzyszy związana z nią nadzieja, tak też ze świadomością ciężkiego losu człowieka idzie w parze zgoda na ten los i nikłe przekonanie, że ma on jakiś sens, na przykład w wierszu [Powiedział: teraz mógłbym już umrzeć]:
Nie umiem wytłumaczyć
Tego, że mnie nie będzie.
Więc jestem. Wiernie
Jestem i choć Mógłbym już umrzeć.
Żyję, jak potrafię najwięcej.
Czy w wierszu Jan Amos Komenski ucieka z Leszna:
A jednak nie narzekam. Ten pobyt
jak przygodę w nieciekawym życiu
traktując. Marzę jednak, by los
ze mną coś zrobił. Jakoś mnie
wyłuskał z tej historii, jak
groszek wprawne palce wyjmują
ze strączka.
Humorystyczne zakończenie wpisuje się w częstą praktykę poety. Koehler umiejętnie buduje patos w taki sposób, że nie jest on ciężki, i jednocześnie potrafi go w kilku słowach rozładować. Patos bowiem niezmiennie współistnieje w jego utworach z humorem, ironią czy autoironią, zazwyczaj subtelnymi, co pozwala mu się zdystansować wobec tego, o czym mówi.
Wracając jednak do egzystencjalnej sytuacji człowieka w utworach Koehlera, warto przywołać jeszcze słowa z wiersza [Pomiędzy książkami]:
Jakkolwiek wzywani do świadczenia
nie świadczyć będziemy, jedynie wskazywać
na konieczność i cali schowamy się
w wierności jak w muszli;
w niezłomności jak w muszli;
wietrzyć będziemy zagrożenia i spiski,
a nasze modły wyruszą do nieba jak natarcie
piechoty pod Kaniowem
Z tego fragmentu dałoby się wyodrębnić, jak sądzę, dwa słowa klucze. Mianowicie „świadczenie” i „wierność”. Słowa te odwołują się oczywiście do Zbigniewa Herberta i Przesłania Pana Cogito. Podczas gdy Koehler akt dawania świadectwa pragnie zmienić na nieco niższe w swoim rejestrze „wskazywanie / na konieczność”, jeśli chodzi o wierność, będącą niejako wiernością przegranej, wydaje się przyjmować ją w Herbertowskim wydaniu. Przytoczone słowa są zresztą poprzedzone dwukrotnie powtórzonym pytaniem: „Czy byłeś przy Herberta zgonie?”.
W rzeczywistości opisanej przez Koehlera raz po raz natrafiamy na ślady metafizyki – i tylko ślady, czy też znaki, ponieważ w pełni jest ona dla nas nieosiągalna. Również sama rzeczywistość może być rozumiana jako pewien symbol:
Zobaczyć Ciebie w tej
alei drzew? W uliczce
ocienionej oak trees
z ich brodami?
Trochę jak w sztuce kaligrafii,
układać z ozdobników
znaki i dzięki nim
odczytać powód trwania,
zasadę i przyczynę
ubywania, przyrastania i
mijania?
[…]
I poczuć Ciebie jak
czuje się wiatr? I
wiedząc wcześniej, że
dzieje się tak, jak
się ma dziać,
tylko dlatego, że
czytając świat
czyta się jego Twórcę,
który nad nim trwa?
([Nowy Orlean. Ulice Sodomy])
Owo rozróżnienie dwóch niewspółmiernych rzeczywistości prowadzi do przekonania, że życie nie dotyczy podmiotu, rozgrywa się gdzie indziej:
[…] Gdzieś
cicho – pulsuje życie […]
([Śnieg. I tak wszystko])
Pulsacja, bardzo dla tych wierszy charakterystyczna, kryje się już w samym rytmie oddechu:
Trwa, porusza się krtań. Oddech.
Oddech
([Cisza. Lód. Wątły śnieg])
Pulsują również krótkie frazy; odczytywane na głos, mogą przypominać skandowanie. Cały świat w wierszach Koehlera zresztą nieustannie drży, wibruje, niczym powracające w jego utworach świerszcze. Ich dźwiękowa, muzyczna warstwa jest dobrze przemyślana. Wiersze bywają rymowane, choć są to zazwyczaj rymy bardzo dowolne. Muzyczność jest zaś wzmacniana przez powtarzające się frazy, refreny:
[…] Bo większość rzeczy
Wraca do mnie, jak zadana
Rana; jak refren, powtórzenia,
Echo.
(Obce ciało)
Językowe ukształtowanie tych utworów jest w ogóle niezwykle istotne, a poeta wciąż pracuje nad ich formą. Początkowo krótka i esencjonalna, z biegiem czasu ulega wydłużeniu. Poetyka milczenia skondensowanych wierszy Nieudanej pielgrzymki ustępuje miejsca rozbudowanym, wieloczłonowym poematom i utworom układanym w cykle – szczególnie w Trzeciej części i Porwaniu Europy. Wiersze są jednak często poszarpane, zbudowane z różnorodnych członów. Mieszają się w nich gatunki i konwencje. Są polifoniczne.
Autor Obcego ciała, którego z jednej strony bylibyśmy skłonni nazwać klasycystą, z drugiej strony dąży do odnowienia języka, przeprowadza operacje na formie, która ma za zadanie wspierać znaczenie utworów. Wybory estetyczne Koehlera są w istocie zazwyczaj tradycyjne. Z wierszy wyłania się jednak jego własna i oryginalna – choć ufundowana na klasycyzmie – dykcja poetycka.
Obce ciało – książka niepozbawiona z pewnością słabszych momentów, nieco gorszych utworów – jest summą formalnych poszukiwań autora i dowodem dobrego zakorzenienia w tradycji literackiej, jak przystało zresztą na historyka literatury. Twórczość, w której zdarzają się nawiązania – bardziej lub mniej jawne – do Horacego, Dantego, Mickiewicza, Herberta, Rilkego czy Eliota, przepełniają jednak przede wszystkim motywy i odwołania biblijne. Estetyczne poszukiwania poety nie przysłaniają ewangelicznego przesłania jego wierszy. Poezja Koehlera jest zapisem podejmowanych wciąż na nowo żarliwych prób uniesienia codzienności – owa żarliwość jest, jak sądzę, najmocniejszą stroną książki, przyciągającą i porywającą czytelnika swoim autentyzmem – i, raz pełnego niepokoju, innym razem przepełnionego nadzieją, oczekiwania na śmierć. Jest ona bowiem jedynym, czego możemy być pewni:
Ten las się kiedyś skończy
Nic mądrzejszego nie umiem
Ci powiedzieć.
[…]
Ten las się kiedyś skończy
I musimy biec […]
(Wyjść na przestrzeń)
W perspektywie zbliżającej się śmierci cóż innego nam pozostaje?
Krzysztof Koehler, Obce ciało, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 2019.