Nowy Napis Co Tydzień #030 / „Halina wyprzedzała swoje czasy”
Rozmowa z Anną Kamińską o książce Halina. Dziś już nie ma takich kobiet. Opowieść o himalaistce Halinie Krüger-Syrokomskiej (2019), niezwykłych bohaterkach jej książek, a także o tym, jak wygląda praca nad biografią ludzi gór i o literaturze górskiej.
Andrzej Mirek: Po dużym sukcesie książki o Wandzie Rutkiewicz wybierasz mało znaną Halinę, dlaczego?
Anna Kamińska: Halina jest świetna! To jest niezwykle barwna postać, kobieta legenda: ekspresywna, temperamentna, emocjonalna. Halina, w przeciwieństwie do Wandy, wyrażała swoje emocje w sposób wyrazisty, strzelała słowami jak z karabinu maszynowego, sypała w górach pikantnymi dowcipami, była mistrzynią ciętej riposty z językiem jak brzytwa. Była kimś, kogo aż chce się wręcz zobaczyć na dużym ekranie, a nie tylko pisać o nim książkę. Kiedy przygotowywałam opowieść o Wandzie, to było dla mnie oczywiste, że jej partnerka górska zasługuje na osobną książkę. Halina nie jest kimś pomnikowym, tylko autentycznym – tak pomyślałam sobie, poznając Halinę przy okazji Wandy, i od razu zapałałam chęcią, by poznać Halinę bliżej, to znaczy wejść w jej świat, zobaczyć ją w różnych sytuacjach, przyjrzeć się jej drodze.
To była kobieta z niezwykłą charyzmą, z pazurem, z mocną wolą życia. To mnie od razu w Halinie ujęło. Mam widocznie w swojej naturze coś takiego, co sprawia, że intrygują mnie podobne osobowości. Halina pod wieloma względami przypominała mi także bohaterkę mojej pierwszej książki, niezwykle ekscentryczną Simonę Kossak. Halina, podobnie jak Simona, była pasjonatką, tyle że nie Puszczy Białowieskiej a gór, ale i taką, która, realizując swoją pasję, myśli jednocześnie o swoim otoczeniu: o ludziach wokół siebie, o zwierzętach, o przyrodzie. Współodczuwa. Nie znajdowałam tego w Wandzie, a w Simonie i w Halinie – owszem, tak, może dlatego te właśnie bohaterki są mi w jakiś sposób bliższe. To, że Halina jest mniej znana niż Wanda, nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Simona też nie była przed moją książką nikomu znana, a czytelnicy ją pokochali. Jak nie pisać o kimś, kto intryguje, fascynuje, przyciąga? Jest kolorowy, charakterny i do tego imponuje jakością relacji z innymi ludźmi?! Poczułam po prostu, że Halina to postać dla mnie, może dlatego, że ja się w ogóle dość mocno kieruję intuicją i stwierdziłam, że zabieram się szybko za Halinę, żeby mnie czasem ktoś nie uprzedził i nie sprzątnął mi jej sprzed nosa (śmiech).
Na czym polegał fenomen Haliny?
Na jej odwadze. Halina była kobietą, która wyprzedzała swoje czasy. To jest typ bohaterki z ogromnie rozwiniętą wyobraźnią, która nie boi się spełniać żadnego swojego marzenia i wychodzi z inicjatywą, by coś zrobić. Halina była prekursorką w górach. To ona zachęcała kobiety, by nie bały się realizować w górach tego, o czym marzą. Uczyła je samodzielności i wyzwolenia. Halina przebijała szklane sufity i pokazywała, że nie ma żadnych granic dla naszego działania – i to nie tylko w ramach kobiecych spraw, ale w ogóle, także w męskim świecie – i że może nas ograniczać jedynie nasza wyobraźnia. Nic innego. Wszystko jest w zakresie naszych możliwości, wystarczy po to tylko umiejętnie sięgać w życiu. Halina miała silne poczucie własnej wartości oraz sprawczości, a jednocześnie była człowiekiem, który pochyla się w górach nad kimś słabszym – była pełna zrozumienia dla innych ludzi i ich najrozmaitszych problemów, miała przy całej swojej charyzmie wspaniale rozwiniętą na każdym etapie życia empatię. To nie był ktoś, kto jak wielu ludzi gór kieruje się własnym ego, dla kogo najważniejsze są ambicje, sukces, cel i wierzchołek i kto stawia siebie na piedestale. W górskim środowisku nie ma zbyt wielu wybitnych postaci – wspinaczy dużego formatu z taką wrażliwością, jaką miała Halina, i tak właśnie „ulepionych”. Na tym też polegał fenomen Haliny i dlatego tak wielu ludzi lubiło Halinę, i do dziś z przyjemnością o niej opowiada – jako o kimś, kto im pomógł, poradził, czy po prostu pożyczył buty w góry. Wyróżniała się tym, że żyła nie tylko dla siebie, ale pełnią życia: z pasją, w towarzystwie innych ludzi, z apetytem na to, by mieć i rodzinę, i interesującą pracę w mieście, i jeszcze osiągnięcia w górach. Halina, wbrew pozorom, że potrafią to wszyscy, umiała żyć. „A najważniejsza rzecz na świecie to jest właśnie umieć żyć” – jak mówi w mojej książce osoba zaprzyjaźniona z Haliną.
Halina, mimo uroku, o którym mówisz, nie jest jednak postacią szeroko znaną ludziom w Polsce. Czy naprawdę nie miałaś obaw, że czytelnicy będą chcieli czytać grubą książkę o mniej znanej kobiecie?
Szczerze mówiąc, nie miałam żadnych obaw. Moje książki Simona, Wanda czy choćby Białowieża szeptem są bestsellerami. Wanda była nawet hitem wydawniczym i wiem, że mam już swoich czytelników, którzy sięgną po moją nową książkę, bo szanują moją pracę, podoba im się, jak piszę, wierzą mi. Wiedzą, że zrobiłam wszystko, by książka była jak najlepsza. Zjechałam się po świecie, nasiedziałam się w archiwach, nabiegałam się tu i tam, żeby zdobyć materiał od różnych nieznanych ludzi, których przekonałam do rozmowy, i zdobyłam dokumenty, żeby mieć czarno na białym napisane, jak było. Nagłowiłam się i nastałam się w różnych kolejkach, by gdzieś dotrzeć, napracowałam się przy biurku i w drodze. „Zaliczyłam” harówkę w dzień i w nocy, wylałam trochę krwi, potu i łez. Miałam przy tym poczucie (i nie zawiodłam się), że Halina jest na tyle egzotyczna – wszak to kobieta, która klnie jak szewc, pali fajkę, ma inne poglądy polityczne niż większość wspinaczy, a przy tym dyskutuje na tematy tabu zamiatane w PRL pod dywan, na przykład takie jak seks – że ta postać znajdzie swoich zwolenników, ludzi, którzy będą chcieli o niej czytać, a potem rozmawiać i wracać do opowieści o niej. Od pierwszej z czytelniczek, jeszcze na początku czerwca, zaraz po tym, gdy książka się ukazała, nieznanej mi osoby, która wcześniej czytała Simonę, dostałam wiadomość na jednym z portali społecznościowych, że pokochała Halinę tak jak Simonę. I wtedy, w popremierowym chaosie, który zawsze jest bardzo trudnym czasem dla każdego autora (mną przynajmniej targają wtedy różne emocje), dostałam skrzydeł, bo pomyślałam sobie, że było warto – choćby dla tego jednego pięknego listu. Chcę upamiętniać takie postaci, które stanowią dla innych inspirację.
Jak zachęciłabyś do lektury kogoś spoza kręgów górskich?
Dziś już nie ma takich kobiet. Opowieść o himalaistce Halinie Krüger-Syrokomskiej to nie jest książka wyłącznie o górach! To jest książka o niezwykle ciekawych zakrętach losu i scenariuszach, jakie może napisać nam tylko życie, a nie jakiś serialowy scenarzysta. To opowieść o miłości rodziców do przybranej córki z zawieruchą drugiej wojny światowej w tle, o prezentach, jakie możemy sobie serwować na co dzień jako ludzie, obdarzając się uczuciami, emocjami i przeżyciami, i o tym, jak przejść przez życie z radością. Halina, w przeciwieństwie do książki Wanda, jest mimo zaskakującego zakończenia książką utrzymaną w jasnych barwach, historią o życiowym przekuwaniu nieszczęścia w szczęście i umiejętności prowadzenia harmonijnego życia. To jest uniwersalna opowieść o kobiecie, która mimo okoliczności losu czy pasji wymagającej górskich warunków zabiega o to, by wieść godne, pełne życie. Żyć tak, by na wszystko był czas i miejsce: na pasję, na rozwój zawodowy, na macierzyństwo, na kulturę – Halina kochała książki, dobre kino, teatr, biegała na różne wystawy fotograficzne. Miała bogate życie towarzyskie i starała się tak dźwigać swój los, by nikt w jej towarzystwie nie cierpiał. Moja książka jest opowieścią o pasji, która nie niszczy, ale buduje. I to buduje tak, że pasja wręcz przeżyła Halinę – mówiąc najogólniej, żeby nie zdradzać zakończenia tym, którzy nie przeczytali książki. To opowieść o radości i o kimś z niezwykłym poczuciem humoru, kto miał umiejętność oświetlania innym życia. Kto niósł słońce: był pogodny, wesoły, życzliwy zarówno w górach, na szlaku, jak i w ogóle na co dzień w życiu.
Zdradzisz, jak wygląda praca nad taką książką?
Nie musiałam już biegać za himalaistami na różnych imprezach górskich z wywieszonym językiem i prosić ich o maila czy telefon, czy rozmowę już i teraz albo „potem”, bo po książce o Wandzie już się znaliśmy. Okazało się, że Wanda im się podobała i byli otwarci na rozmowę o Halinie, nie wchodziłam im więc na bankietach między wódkę a zakąskę (śmiech). Chyba też nie wkurzałam ich tak bardzo tym swoim zaangażowaniem, jak przy Wandzie. Miałam pewność, że te rozmowy się odbędą, bo z niektórymi alpinistami bardzo się już tak po ludzku lubimy. Miałam już łatwiejsze zadanie, co nie znaczy, że nie nasiedziałam się przy Halinie w archiwach, co zresztą bardzo lubię, choć jest męczące, albo że się nie najeździłam. Nabiegałam się. Napytałam. Nadzwoniłam. Na tym polega ta praca. Zdarza się, że trzeba wytropić, gdzie kto mieszka, pokręcić się obok, wpaść na siebie niby przypadkiem i jeszcze raz poprosić o rozmowę, gdy proszenie o telefon nic nie daje. Halina ma wspaniałą rodzinę, która okazała się w czasie współpracy szalenie pomocna, życzliwa, a nawet wyrozumiała. Wiele rzeczy musiałam jednak „wychodzić” sama – żeby odnaleźć na przykład koleżanki Haliny z młodości. Mąż Haliny, kiedy mu mówiłam, z kim udało mi się skontaktować, żartował, że mogłabym śmiało zatrudnić się w policji (śmiech).
To są często zabawne sytuacje, gdy dzwonisz pod jakiś adres, bo szukasz akurat domu, w którym mieszkała w dzieciństwie twoja bohaterka. Ludzie traktują cię podejrzliwie: albo z mniejszym czy większym dystansem pokazują swoje włości, albo przeganiają, bo widzą w tobie złodzieja, który chce ich okraść, podstępnie wyłudzić kasę metodą na wnuczka, albo wreszcie patrzą na ciebie jak na wariata. Zdradzę ci, że podczas autoryzacji Haliny zdarzyła się zupełnie odwrotna historia: ktoś obdarzył mnie tak wielkim zaufaniem, że, nie widząc, na czym składa podpis, bo jest osobą niewidomą, mimo że na to nie naciskałam, po prostu się podpisał. Chciał mi pomóc, tak jak kiedyś pomagała wielu ludziom Halina.
Jakie są dla Ciebie etyczne granice przy pisaniu biografii?
Nie krzywdzić. Nie nadużywać czyjegoś zaufania, nie sprawiać, by opisywane rzeczy przynosiły więcej szkody niż pożytku ludziom, o których piszę, z którymi rozmawiam czy którzy są w najbliższym otoczeniu bohatera, ale też nie oszukiwać czytelnika. Mam takie doświadczenie, że z każdą mądrą rodziną daje się przy biografii załatwić każdą sensowną sprawę. Kiedyś, przy innej książce niż Halina, autoryzowaliśmy tekst, siedząc przy stole z bliższymi i dalszym członkami rodziny związanej z opisywaną historią. Wszyscy płakali. Pan domu się nerwowo kręcił i bałam się, że za chwilę wybuchnie i mnie pogoni w trzy diabły, kilka osób wstało w końcu od stołu z płaczem. Ja też, jak pewnie możesz sobie to wyobrazić – bardzo denerwowałam się, czytając ze ściśniętym gardłem fragmenty tego, co napisałam o tej rodzinie i nie mogłam usiedzieć w miejscu, ale udało mi się ich przekonać, by napisać prawdę. Rozstaliśmy się w rezultacie w zgodzie, w pokoju i w miłości. To było jedno z moich najtrudniejszych, ale najpiękniejszych reporterskich doświadczeń.
Jak wygląda środowisko wspinaczkowe z perspektywy kogoś nie wspinającego się?
Tak jak każde środowisko, w którym są osoby wielkie, życzliwe i wybitne oraz słabe, nieżyczliwe i małe. W tym środowisku spotkałam ludzi dużego formatu, którzy nie są wybitnymi gwiazdami polskiego alpinizmu, jak i osoby pseudowielkie, nie będące tak wielkimi, jak by się wszystkim mogło wydawać. Poznałam wspaniałych, wielkich wspinaczy, a jednocześnie ludzi z klasą, inteligencją i poczuciem humoru. Mam, mówiąc najogólniej, dużo sympatii do tych, którzy okazali się dla mnie życzliwi, pomocni i wspierający, ale też dużo wyrozumiałości dla nieżyczliwych, z problemami, słabościami, z ewidentnymi zaburzeniami, problemami ze sobą czy z nałogami. Nigdy nie stanowili dla mnie środowiska, do którego podchodziłabym z nabożnym podziwem, superestymą, czy na kolanach. Traktowałam ich po ludzku – może ze względu na poczucie własnej wartości. I takie właśnie jest to środowisko: z prawdziwie ludzką siłą, wydawałoby się nawet „nadsiłą”, bo to herosi, ale też słabościami, przywarami i wszystkim tym, co jest wpisane w naturę ludzką. Nie mogę jednak zbyt wiele narzekać, bo zostałam przyjęta w tym środowisku dobrze, utrzymuję kontakty z tymi, których szanuję i wzajemnie, dostałam dużo bezinteresownego ciepła, siły i życzliwości, a nawet nagrodę od ludzi gór. A wiem, że nie każdy dostąpił tych zaszczytów. Miałam nawet wielokrotnie wrażenie, że mimo, że ja się nie wspinam, to pod względem cech charakteru, na przykład mojego wrodzonego buntu, w naszych żyłach płynie podobna krew.
Czy rozróżniasz literaturę od literatury górskiej?
Tak sądzę (śmiech). To, co robię, to na szczęście nie literatura górska, ale w ogóle literatura faktu. Góry trafiły mi się zupełnie przypadkiem. I przed Wandą, i po Wandzie napisałam książki o czymś zupełnie innym niż góry. Jeśli mam być szczera – nie przepadam za typowo górską literaturą, bo w większości przypadków ogranicza się ona do praw techniczno-organizacyjnych: wyszli z bazy, poszli do obozów, zjedli lub nie, wypili lub nie i wrócili do bazy. To jest jednak uproszczenie, ograniczenie historii, która jest wspólnotowym doświadczeniem wielu ludzi jako wydarzenie w ich życiu. I bardzo często jest to też odzieranie gór z romantyzmu, z całej nawet scenerii – z dzikiej przyrody, z przygód po drodze, z okoliczności, w jakich ludzie ze sobą przebywają i tworzą grupę, z ich wzajemnych relacji i z czegoś więcej, co wiąże się z górami i z człowiekiem w górach. Generalizuję oczywiście, bo przecież nie jest tak w każdym przypadku, ale i ta literatura – co napawa optymizmem – się zmienia. I ostatnio wychodzą nawet bardzo interesujące rzeczy o górach w pełnym kontekście, to znaczy nie w oderwaniu gór od życia, jak to było w zwyczaju do niedawna.
Jak do tej pory wygląda odbiór książki? Twoja Halina wygrała na Festiwalu Literatury Górskiej z 36 innymi książkami.
To pytanie do czytelników. Do autora zawsze docierają dobre sygnały. Piszą ci, którzy przeczytali książkę i są w euforii, i chcą się tym podzielić, albo ci, którzy przez przypadek na nią trafili i im się spodobała, albo wreszcie ci uważający, że to jest najlepsza moja książka. Mam dobre informacje od osób, które znają moją drogę i wiedzą, ile zrobiłam, by napisać taką książkę. Cenię też bardzo głosy ludzi znających się na tym, co robię – to jest obok głosów czytelników zawsze dla mnie najbardziej istotne. Pracuję dla Wydawnictwa Literackiego (to wydawca naszej Noblistki!), więc informacja zwrotna o książce przychodzi do autora od redaktorów zawsze zanim książka się ukaże. Jeśli byłaby kiepska, nikt nie chciałby jej wydać. Głosy pseudokrytyków już mnie nie „ruszają” – raczej się z tego śmieję, gdy ktoś bez wiedzy, na czym polegała praca nad tą książką, pisze w Internecie jakieś farmazony, by przykuć uwagę swoją mędrkowatością. Żal mi takich ludzi: bez siły przebicia, talentu czy polotu. To, co dla mnie jest teraz wyjątkowo ważne, to właśnie głosy fachowców z prawdziwego zdarzenia – zależy mi na jakości, a nie ilości wydawanych książek. Nie chodzi o to, by książka była bestsellerem, tylko by miała uniwersalną wartość, niosła ponadczasową mądrość i trafiła do ludzkich serc. Nagroda od ludzi gór jest wspaniałym sygnałem, że Halina jest warta uwagi. Jest to dla mnie ogromnie ważne wyróżnienie: nie należę do środowiska ludzi gór, a otrzymałam od nich nagrodę. To jest pewnego rodzaju moje reporterskie wdrapanie się na Mount Everest. Traktuję to Grand Prix jako wynagrodzenie za wszystkie moje okołogórskie reporterskie zmagania – nie tylko z tą książką.
Autorka jest związana z Wydawnictwem Literackim, które wydało też jej książkę Wanda. Opowieść o sile życia. Historia Wandy Rutkiewicz (2017), a wcześniej trzy inne książki: o Simonie Kossak, Puszczy Białowieskiej i książkę poświęconą problemom adopcji. Reportaż Dziś już nie ma takich kobiet. Opowieść o himalaistce Halinie Krüger-Syrokomskiej został Książką Górską Roku 2019 – zdobył Grand Prix XXIV Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady.