Nowy Napis Co Tydzień #055 / Sutra trzech niejasności
Umyka jak szczur z krawędzi chodnika,
a światło latarki niczego nie chroni,
róż na policzkach gada za obecnych:
mów pogrzebowych nie mówi się głośno,
a szepty szpecą podniosłe ceremonie,
gdy sąd najwyższy ogranicza się belką.
O szu’, O szu’ szumie szubienic w lasach
liściastych, o brzozo w błystkach i haczykach,
w porwanych skrzelach też jest prawda,
w złamanych karkach jest teza i kalka.
W rybiej łusce jest ład i mamidło,
to ciało, kościół, kości i litania,
jest prezent z zaświatów: prawo naturalne
i białko śliniące się na ślęczących nad nim
biednych biskupów, tak suchych jak wióry,
że płoną, gdy nie skapnie kropla, by ich lęk ugasić:
bo co powie brzezina?
Co jeszcze w brzuchu miasta?
Guru zawodzą:
wyborcza brednia, woda jest matką ożywczych spękań,
lecz kiedyś mur opadnie
jak osuwisko, a nie jak kurtyna.
Dostaniemy po ryju: ja dziecko i ty dziecko
światłem nowego prawa i interpretacji.
Na startych tekstach nowe zakiełkują.
Widziałem deszcz absurdalny, bo był oceanem,
twarze tępe i miękkie jak płaty skóry wyciągane hakami
z basenu formaliny.
Widziałem się po polsku:
żyjącego trupa w gnieździe z wikliny.
2011–2019