Nowy Napis Co Tydzień #066 / Wspomnieniopisanie o tym, który twierdził, że „wszystko jest poezja”
Edward Stachura, mimo że umarł latem 1979 roku, nadal żyje w pamięci tych, którzy mieli z nim wspólne sprawy. Upłynął szmat czasu, a oni pamiętają wygląd, ubiór, sposób mówienia i śpiewania, a nawet zapach Steda (był higieniczny). Jak się okazuje po latach, nie przepadał za tym swoim (mnie kojarzącym się z amerykańskimi imionami jednosylabowymi), wymyślonym przez siebie, pseudonimem.
Czterdzieści relacji, włącznie z wierszem Tadeusza Różewicza biedny poeta Stachura, wysnutych z wnętrza pamięci o „świętym Franciszku w dżinsach”, zebrał i opracował Jakub Beczek w tomie Teraz oto jestem. Edward Stachura we wspomnieniach. Poznajemy na nowo zarówno włóczącego się po Polsce i świecie poetę, jak i społeczeństwo socjalistycznego kraju. Nie było ono tylko biedne, szare i nudne, pijane i ogłupione. Ludzie tamtego czasu potrafili w większym stopniu niż w Polsce dwóch dekad XXI wieku dzielić się swoim czasem, użyczać miejsca przy stole. Mieszkania były otwarte dla spóźnionych lub nieproszonych gości o każdej porze. Na pewno nie zawsze i nie wszędzie. Jednak spontaniczne spotkania i rozmowy należały do porządku dnia. W akademikach roiło się od „waletów”, czyli studentów bez meldunku.
Do jakiegoś stopnia idealizuję stosunki społeczne minionej i bardzo odległej, zwłaszcza dla pokolenia urodzonego po 1989 roku, epoki. Jednak uzmysłowiłem sobie, że Stachurowa osobowość i legenda mogły się urzeczywistnić dzięki nim. To nie tylko wrażenie, że autor Całej jaskrawości znajdował przytulisko, gdziekolwiek się udał. W wielogłosowej biografii utrwalił się zbiorowy portret pamięciowy Edwarda Stachury jako człowieka w drodze. Powracają sytuacje, w których nagle się podrywał i wychodził w nieznane, w ciemność, Bóg wie gdzie. Tak, był on „niespokojnym duchem”. Nie ośmieliłbym się z całą pewnością twierdzić, że uciekał – raczej szukał. Peregrynacyjny żywot Stachury wynikał też z prozaicznej przyczyny. Codzienne życie literackie tamtych czasów stało spotkaniami autorskimi, które twórcom różnej miary i rangi dawały możliwość uzyskiwania dochodu. Edward nigdzie na stałe się nie zatrudniał.
Ograniczona, a niekiedy pobrzmiewająca małostkowością perspektywa niektórych person wspominających spowodowała, że poeta bywa kreowany na kabotyna, egoistę, utracjusza, pijaka, „niebieskiego ptaka”, osobnika nadającego się do szpitala dla umysłowo i nerwowo chorych. Brak zrozumienia dla odmienności bliźniego, zwłaszcza tej wynikającej z pragnienia twórczego życia, nieobcy był i jest wielu z nas. Poparta pracą chęć wybicia się na nieprzeciętność powinna być wspierana, a nie ośmieszana czy trywializowana, jak to wobec Stachury czynili w Domu Literatury pewni swych wpływów i etatów koledzy literaci wspominani przez Marka Wawrzkiewicza. Stachurowa tęsknota pozostawienia po sobie wartościowego śladu-dzieła znajdowała wymierne wsparcie w ludziach z klasą, należących na ogół do starszego pokolenia, na przykład Jarosława Iwaszkiewicza czy Ziemowita Fedeckiego. Na szczęście w otoczeniu Stachury znalazło się wystarczająco dużo przychylnych i zacnych ludzi, którzy wyciągnęli do niego pomocną dłoń. A przecież sam także udzielał siebie. Mimo samotnictwa
Otaczał go zazwyczaj literacki proletariat, rzesza – jak przypomina Jerzy Plutowicz, poeta z Podlasia – postaci pokręconych przez los, próbujących ogrzać się światłem od niego bijącym, w zasadzie nierozumiejących sensu jego pisarstwa ani wyboru stylu życia-bycia. Był bowiem „cyganem” autentycznym, stawiającym wszystko na jedną kartę, lecz pisująca brać żądna była kariery, jakichś ciepłych etatów, stanowisk, zaszczytów i finansowego uznania
Teraz oto jestem. Edward Stachura we wspomnieniach, wybór i opracowanie J. Beczek, Warszawa 2020, s. 224. [1].
W niejednoznacznym zbiorowym portrecie Edwarda Stachury ścierają się spojrzenia pozostające ze sobą w sprzeczności, jakkolwiek jest wspólny mianownik wspomnień: nikt go nawet nie posądzał o karierowiczostwo. Nie poprzestawał na tym, co osiągnął. Jedni widzą go jako osobnika irracjonalnego, drudzy – jako zaradnego i skupionego na sobie, rozpoznawalnego, choć jeszcze młodego literata, inni dostrzegają w nim nadwrażliwca pragnącego wciąż się rozwijać duchowo, pisarsko, muzycznie i wokalnie („gitara była dla Stachury rzeczą świętą”, s. 81). Aż wreszcie w ostatniej opowieści wspomnieniowej Piotra Müldnera-Nieckowskiego Bruno. Sted i okoliczności naprzeciw czytelnika wychodzi człowiek, który z jednej strony tryska racjonalnością, a z drugiej jest podszyty instynktem samozagłady. Z tych przyjacielskich relacji wynika, że pod koniec tragicznie przerwanego życia Stachura planował, przewartościowywał swoje nastawienia i przesądy – zrozumiał, że niesprawiedliwie stronił od swojej najbliższej rodziny.
Przeżywszy nieledwie 42 lata, mógł czuć się wyczerpany. Żarliwie wyznawał swoją zasadę, aby „żyć w straszliwym i cudownym napięciu w każdej zawsze i wszędzie sekundzie”. Za dążenie do frenezji, do codziennego entuzjazmu, do egzystencji w uniesieniu płaci się cenę najwyższą. Czyż nie o tym traktuje List do pozostałych poety?
Mimochodem i z powściąganą naganą ujawnia się pogląd o apolitycznej postawie Stachury. Całkiem otwarcie i małostkowo sugeruje się, że jego pośmiertna legenda w dobie pierwszej Solidarności i stanu wojennego, wprowadzonego 13 grudnia 1981 roku, mogła być sposobem odciągnięcia młodzieży od aktywnego włączenia się w bieżące problemy społeczno-polityczne dogorywającego komunizmu. A przecież autor Siekierezady uosabiał ducha niezależności, urzeczywistniał ideę bycia wolnym człowiekiem. Nie należał do KOR, nie podpisywał się pod „listami otwartymi”, nie pisał wierszy w stylu poetów Nowej Fali. Szedł, biegł, tworzył. Oddając się autokreacji i biorąc własny los w swoje ręce, wyłamywał się spod praw ideologicznej uniformizacji oraz władzy „jedynie słusznych” przekonań. Znał rzeczywistość PRL tym lepiej, że był w stanie ją porównać z realiami Francji, a w późniejszym czasie również obu Ameryk i nie tylko. Miewał przygody z państwową cenzurą – odrzuciła jego piosenkę z frazą „głód, głód, głód” i na pewno inne elementy; w Kraju, w którym dostęp do dóbr i żywności był reglamentowany, motyw głodu traktowano podejrzliwie. Rozwijają się badania nad praktykami usłużnych i zapobiegliwych powojennych cenzorów, więc może się dowiemy, jakie skreślenia i odrzucenia spotkały teksty Stachury.
W latach siedemdziesiątych poeta wypisał się ze Związku Literatów Polskich, co potwierdza to, że znajdował się na antypodach koniunkturalizmu i oportunizmu. A na marginesie mówiąc: angażowanie się w działalność polityczną pisarza, artysty czy kogokolwiek nie musi oznaczać rezygnacji ze standardów moralnych. Wręcz w podświadomości Polaków ugruntował się mit władzy jako siły niszczącej i niegodnej współudziału.
Ta utkana ze wspomnień z lat 2015–2018 biografia tworzy także kolekcję anegdot o Stachurze, utrwala i odsłania krąg osób z nim związanych. Wśród nich znajdują się ci bardziej lub mniej powszechnie znani (między innymi: Jerzy Klechta, Bogdan Loebl, Krystyna Rodowska, Daniel Olbrychski, István Covács), jak i ci, którzy pozostali w cieniu (nauczycielki, działacze kultury, maszynista). Każda z wymienionych i niewymienionych osób otrzymała szansę zrekonstruowania sylwetki Stachury według własnej wiedzy, swoich chęci i zamiarów.
Czytając kolejne narracje pamięci, zrozumiałem, jak wiele wysiłku musiał włożyć w ten tom jego redaktor, Jakub Beczek. Składające się na książkę wspomnienia w większości pierwotnie miały formę mówioną, którą ten znakomity krytyk literacki młodego pokolenia spisał, a następnie w ścisłym kontakcie z autorami – znajomymi Stachury – doprowadził do powstania ostatecznych wersji. Podziwiam zdolność do empatii, cierpliwość i pracowitość Beczka, który jest przezroczystym bohaterem Teraz oto jestem. Samo już wyszukanie i dotarcie do Stachurowych interlokutorów uznaję za nie lada wyczyn. Co więcej, redaktor nie poprzestał na ustaleniu właściwych brzmień tekstów wspomnieniowych. Opatrzył je bowiem odpowiednimi przypisami. Spełniają one co najmniej trzy funkcje. Doprecyzowują ulotną pamięć, uzupełniają i ją weryfikują. Geneza i technologia opracowywania wspomnień nie przeszkadza mi. To nic, że w autoryzowanych narracjach wspomnieniowych do jakiegoś stopnia stłumiony jest ich indywidualny styl. Niezmiennie i ostatecznie na pierwszy plan wydostają się tak jawne, jak również ulotne rysy osobowości i losu wyznawcy życiopisania.
To oczywiste, natrafiamy na bliżej nieznane Stachurowe fakty biograficzne. Nie wiedziałem, że autor Siekierezady napisał scenariusz filmu dokumentalnego Odyseja, którego celem było podążanie szlakiem Homerowego Odyseusza i uchwycenie współczesnego stanu miejsc, w których rozegrały się przygody powracającego spod Troi króla Itaki. Każde ze wspomnień uszczegóławia przebieg pobytów Stachury w określonym punkcie geograficznym w sekwencji niepoliczonej liczby miejsc w Polsce, w Meksyku, USA, Francji czy Finlandii. Zastanawia to, że nie ciągnęło Stachury ani do ZSRR, ani do „demoludów” – poza Węgrami.
Z czytelniczego punktu widzenia dobrym pomysłem było zamieszczenie na końcu książki zwięzłego kalendarium pod tytułem Ważniejsze daty z życia Edwarda Stachury. Narracje wspomnieniowe, przynajmniej w założeniu, snute są chronologicznie, według przyjętego planu: od pierwszego kontaktu do informacji o „wypadku” poety, czyli jego samobójczej próbie na kolei i śmierci. Toteż znajomość zarysowanego kalendarium życia i twórczości pisarza umożliwia usytuowanie przywoływanych treści w czasie i przestrzeni.
Książka Teraz oto jestem. Edward Stachura we wspomnieniach nasuwa potrzebę nowego przemyślenia idei, że „wszystko jest poezja”. O tym słynnym zawołaniu nie wolno myśleć w oderwaniu od historyczno-biograficznych i nasuwających się usytuowań i warunków. Tak, „wszystko jest poezja”, jeśli żyjemy autentycznie, jeśli pragniemy, by słowa nie były przedmiotem oszukańczej gry. Jeśli poezją jest to, co poeta czyni ze swoim życiem, tom stanowi przedłużenie i dopełnienie twórczości Edwarda Stachury.
Teraz oto jestem. Edward Stachura we wspomnieniach, wybór i opracowanie J. Beczek, Bellona, Warszawa 2020.