Nowy Napis Co Tydzień #081 / Skrócona instrukcja obsługi do „Złego” Leopolda Tyrmanda
Wydana w 1956 roku powieść Zły Leopolda Tyrmanda stanowi spore wyzwanie dla współczesnych czytelników, nieobeznanych z sytuacją polityczną, topografią i społeczną atmosferą powojennej Warszawy. Pomysł stworzenia dla nich ,,instrukcji obsługi”, która rozjaśniłaby tekst utworu, wydaje się strzałem w dziesiątkę, tym bardziej na okazję ,,roku Tyrmanda”, obligującego czytelników i badaczy do ponownego przyjrzenia się spuściźnie autora. Z pomocą osobom zainteresowanym autorem przyjść ma książka Zły. Instrukcja obsługi w porządku alfabetycznym Izabeli Jarosińskiej, wydana nakładem Wydawnictwa IBL.
Mamy jednak do czynienia jedynie z zarysem instrukcji, ponieważ przy lekturze tej pozycji aż trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka tylko w części wybrnęła z postawionego przed nią zadania, czy to z powodu lapidarności przedstawionych analiz, zastosowanych skrótów i zbytniego rozszerzania cytatów (a przy tym prostego referowania fabuły), czy też z racji ciągłego schodzenia na boczne tory dygresji i polemik. W gruncie rzeczy Jarosińska wytacza w opracowaniu wojnę recenzentom, badaczom i ,,dowcipnym łże-biografom” Tyrmanda, a nawet całemu współczesnemu ,,ponowoczesnemu” (termin autorki) literaturoznawstwu. Gdyby zamknąć te polemiki, zresztą niekiedy trafne i dowcipne, na pierwszych dziesięciu czy piętnastu stronach książki, niczemu by nie zaszkodziły, ba! – nawet śmialibyśmy się wspólnie z autorką z ,,ponowoczesnych”, którzy bez Michaiła Bachtina – jak twierdzi – nie są w stanie zrozumieć, czym jest święto, a bez wykazania się znajomością książek Michela Foucaulta, Rolanda Barthesa czy Jacquesa Derridy nie potrafią zinterpretować jakiegokolwiek tekstu. Kłopot w tym, że Jarosińska zjednuje sobie wrogów niemal na każdym kroku, wystawiając co rusz podobne akty oskarżenia: ,,Z tą znajomością amerykańskich filmów sensacyjnych w 1954 roku bym nie przesadzała, ale to drobiazg w porównaniu z innymi grzechami tej autorki”. Niektóre partie monografii wydają się wręcz odrębną książką, którą można by zatytułować Kryzys badań nad twórczością Leopolda Tyrmanda. Wzmiankowanym pesymistycznym diagnozom trudno dać wiarę, gdyż w całym tekście mowa jest co najwyżej o pięciu czy sześciu badaczach, zresztą sprzed (na ogół) paru dekad.
Założenia, które legły u podstaw przedłożonej instrukcji, autorka objaśniła zaraz na początku, uszczypliwie atakując na boku ,,ponowoczesnych”. Dwa z nich są kluczowe i wydają się zasadne w kontekście realizacji pomysłu: ,,nie mam zamiaru mówić o Tyrmandzie” oraz ,,wierzę tylko powieści”. Kilka stron dalej czytamy także, że zamysł książki wynikł po równi z tego, że ,,to wszystko [Warszawa z lat 50.] znajduje się w mojej pamięci, jest tłem? scenerią? scenografią? mojej wczesnej młodości. A póki pamiętam, muszę objaśniać. Stąd Instrukcja Obsługi”. Niezmiernie trudno pogodzić tę deklarację z tym, co autorka pisze później o wadze i znaczeniu świadectw w kontekście twórczości Tyrmanda:
Co do mnie – pisze – to nie wierzę ani jednemu słowu świadków, przyjaciół (i nieprzyjaciół), krewnych i znajomych pisarza, którzy przecież mówią/piszą tylko to, co chcą przekazać światu w danej chwili, co jest zawsze przefiltrowane przez skomplikowaną recepcję Złego w ciągu przeszło półwiecza, a też i różne wcielenia oraz role (prywatne i publiczne) samego autora powieści.
Można nieco kąśliwie zarzucić badaczce, że również jej pamięć nie wymyka się tym zależnościom… Podobne zdziwienie budzi fragment z końca książki, w którym czytamy, że ,,nie moją jest rzeczą zestawianie literackiej fantazji z polską, warszawską rzeczywistością lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, jak to czynią ponowocześni uczeni. Ja uważam, że – choć to wielka pokusa – byłoby to sprzeczne z przedustawną intencją Autora”. Słowa te kwitują skądinąd najciekawsze partie monografii, w których Jarosińska opisuje pojawiające się na kartach Złego, no właśnie, elementy rzeczywistości lat 50., często nierozpoznawalne dla współczesnego czytelnika. Konfuzja jest podwójna: Jarosińską interesuje ,,sama powieść”, ,,tekst”, a jednak uznaje intencję autorską (a w zasadzie absolutyzuje słowa Tyrmanda z preambuły, tłumacząc jego ,,imaginacją” zastosowane skróty w swojej instrukcji); chce objaśniać Złego, ,,bo pamięta”, a jednocześnie nie chce komentować historycznych elementów scenerii czy tła utworu…
Mimo tych uwag należy zaznaczyć, że autorka w części zrealizowała przedłożony projekt. Trafna jest już jej wstępna diagnoza, mówiąca o istnieniu co najmniej kilku wersji tekstu Złego. Z wydania z 1956 roku faktycznie wycięto w późniejszych edycjach co najmniej kilka większych fragmentów, niektóre partie powieści przeszły także redakcję stylistyczną. Jarosińska przekonująco opisuje konsekwencje tychże zmian dla rozumienia utworu, na przykład w opisie ,,ciuchów”, które w pracach tyrmandologów często oznaczają wprost bazar Różyckiego. W wydaniu, nazwijmy to: ,,właściwym”, mowa jest tymczasem o ,,przesmyku” wiodącym na ,,właściwe ciuchy”, a więc wyłącznie części wspomnianego targowiska. Wartościowo autorka odczytuje także zapisaną w utworze topografię Warszawy z lat 50., a dzięki znajomości realiów stolicy z tego okresu wyprowadza ciekawe wnioski na temat ukazanych w powieści ruin kościoła przy ulicy Łazienkowskiej 14. W wydaniu ,,właściwym” panna Majewska reaguje na ich widok, stwierdzając: ,,Brrr… dlaczego tego nie rozbiorą?”. Pytanie bohaterki znika z niewyjaśnionych przyczyn z późniejszych wznowień Złego, a jak słusznie wywodzi Jarosińska: ,,w odpowiedzi na to pytanie zaszyfrowana jest pamięć o powojennych losach tej świątyni”. Dodajmy za autorką, że losy te nie były szczęśliwe: władze wydały zakaz odbudowy kościoła i zleciły jego rozbiórkę w 1950 roku. Tyrmand, jak wiadomo, umiejscowił akcję powieści w roku 1954; wspominając zatem o pozostałościach świątyni, dyskretnie komunikuje jej nieobecność w tkance powojennej Warszawy.
Jest to tylko jeden z wielu przykładów mierzenia się Tyrmanda z historią i polityką w powieści. Recenzowana książka niestety nie zdaje sprawy z rozległości tej problematyki, jak i ze strategii tekstowych, jakie temu służyły. Jarosińska nie wyjaśnia choćby znaczenia tak dużej liczby wyliczeń w utworze, na przykład w przytoczonych opisach ,,ciuchów”. Dopowiedzmy: Tyrmand ostentacyjnie wylicza produkty krajowe i zagraniczne, aby – z jednej strony – wyeksponować to, czego brakowało na oficjalnym rynku – a z drugiej – ukradkiem podkreślić prymitywizm ówczesnego przemysłu, który zresztą zawzięcie krytykował na kartach Dziennika 1954 (na przykład w słynnej notatce o grzebieniu). Kilka stron dalej autorka pozostawia bez komentarza także zawartą w cytowanym tekście elipsę. Narratorowi wcale nie chodzi bowiem o to, że nie wie ,,jak to się dzieje, że odzież, przysłana z zagranicy od wzbogaconych krewnych dla małopolskich wieśniaków i kurpiowskich drwali, trafia do stolicy na ciuchy i dyktuje modę”. W przywołanym fragmencie narrator tylko pozoruje swą niewiedzę. Lektura Dziennika 1954 podpowiada, że Tyrmand doskonale zdawał sobie sprawę z uwarunkowań mody w powojennej Polsce. W powieści nie mógł jednak uzewnętrznić tych przemyśleń wprost ze względów cenzuralnych, więc po geście autokompromitacji: ,,Nie jestem w stanie wytłumaczyć”, odsłania przesłanki, kulisy sprawy po to, żeby czytelnik sam mógł sformułować konkluzję… Podobnych uników, niedomówień i elips, maskujących autorską ironię, znajdziemy w Złym znaczenie więcej (polecam sprawdzić na przykład zagadkowy fragment monologu Marty o upadku handlu oraz przyjrzeć się komentarzom do odbudowy stolicy). Dalsze opracowanie tej problematyki, tak czy inaczej, spoczywa już na ewentualnych kontynuatorach projektu Jarosińskiej.
Druga połowa książki, skoro już o niej mówimy, znacznie solidniej realizuje pierwotny zamysł. Jarosińska przybliża tu kolejno wybrane wycinki świata przedstawionego powieści. Do opisów asortymentu warszawskich knajp z początku instrukcji dołączają tu wartościowe objaśnienia do noszonych przez bohaterów strojów, wymienionych w tekście Złego marek alkoholi, papierosów czy samochodów. Komentarze te pozwalają lepiej zorientować się w tekście powieści (na przykład w wartościowaniach bohaterów), a zarazem zdają sprawę ze szczegółowości narracji Tyrmanda, uwypuklającej mnóstwo drobnych elementów scenograficznych, które dziś często niewiele mówią odbiorcom, urodzonym – jak autor niniejszej recenzji – w III RP. Szkoda, że Jarosińska nie poprowadziła tych analiz dalej, a część z nich okroiła (także interpretacyjnie), choćby charakterystykę bohaterów czy powieściowych rekwizytów – skrótowy przegląd wybranych ,,przedmiotów znaczących” badaczka kwituje w pewnym momencie jedynie ogólną konstatacją, że na kartach Złego rozsiano ich ,,niezliczone mnóstwo”.
Zły. Instrukcja obsługi w porządku alfabetycznym to praca pionierska, choć nie tyle realizująca przedłożony w niej projekt, ile go inicjująca i pozostawiająca w stadium zalążkowym. Czas pokaże, czy doczekamy się kiedyś jego pełnej realizacji. Koniec końców wspaniała, niespełna osiemsetstronicowa powieść Tyrmanda zasługuje na instrukcję pełniejszą, więc nie stawiajmy na razie kropki.
Izabela Jarosińska, Zły. Instrukcja obsługi w porządku alfabetycznym, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2020.