23.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #081 / Nieznane oblicza Leopolda Tyrmanda

Było tak: w 2003 roku Marcel Woźniak, najbardziej rozchwytywany w ostatnich latach (a już szczególnie w 2020 roku) ekspert od życia i twórczości Leopolda Tyrmanda, dostaje się na studia polonistyczne. Po roku ze studiów wylatuje i „obrażony na cały świat” zaczyna ponownie pierwszy rok polonistyki, tym razem zaocznie. Po jakimś czasie udaje mu się wrócić na studia dzienne, a profesor Andrzej Stoff podsuwa mu Złego Leopolda Tyrmanda. Woźniak ma o autorze Filipa napisać pracę magisterską, ale nie udaje mu się ukończyć piątego roku studiów i swojej rozprawy. W 2015 roku Woźniak wraca na studia – już po zmianach w szkolnictwie wyższym, więc okazuje się, że musi najpierw obronić licencjat. Udaje się, otrzymuje on ocenę dostateczną:

[…] bronię licencjat z Tyrmanda; na recenzenta biorę prof. Stoffa. Daje mi 3; na egzaminie pyta mnie o fenomen pisarzy w mediach społecznościowych, a po egzaminie wzdycha, że gdybym wcześniej się za tego Tyrmanda wziął, to by coś wyszło […].

Woźniak idzie za ciosem i zgłasza się do wydawcy Tyrmanda z propozycją napisania biografii pisarza. Zyskuje przychylność, zaczyna więc pracę nad książką, a równocześnie podejmuje studia magisterskie. Książka o autorze Złego ukazuje się pod tytułem Biografia Leopolda Tyrmanda. Moja śmierć będzie taka jak moje życie, natomiast w 2017 roku Marcel Woźniak otrzymuje wreszcie dyplom studiów drugiego stopnia, broniąc rozprawy, a jakże, „z Tyrmanda”. Po pewnych perturbacjach rozpoczyna doktorat, by nadal pracować nad twórczością autora Złego. W 2020 roku, roku Leopolda Tyrmanda, ukazuje się książka Tyrmand. Pisarz o białych oczach, a jej autor pomimo pandemii COVID-19 święci triumfy jako ekspert od życia i twórczości jednego z najbarwniejszych pisarzy powojennej PolskiSwoje doświadczenia z procesu kształcenia wyższego oraz początków zainteresowania Tyrmandem Marcel Woźniak opisał na swoim profilu facebookowym 1 października 2020 roku, https://www.facebook.com/marcel.wozniak [dostęp: 18.12.2020].[1].

Można by zapytać, dlaczego tyle znaków poświęcam autorowi książki, kiedy powinnam skupić się na niej samej. Jednak po lekturze Pisarza o białych oczach jestem przekonana, że Marcel Woźniak, rzec można, dusza dość niepokorna, nie mógł trafić na lepszy „materiał badawczy” niż równie niepokorny, barwny i zajmujący Tyrmand. Obaj łapią życie „na gorąco”, jakby się niczego nie bali, a to sprawia, że książkę czyta się tak, jakby nie napisał jej doktorant, biograf czy reporter, a przyjaciel. Więcej, Woźniak ujawnia emocjonalny związek z pisarzem, nie pisząc o nim „autor Złego”, „pisarz” czy „twórca”, ale „Lolek”, „Poldek”, „Lolo” czy „Lopek”. Ta tendencja w pewnym stopniu ujawnia się i przy innych bohaterach książki. Skracanie dystansu powoduje, że Woźniak zdaje się być jednym z chłopaków, tym, który w paczce jest małomówny, ale oddany kumplom, bacznie obserwuje, rejestruje i odnotowuje wszystkie zdarzenia i emocje. Zatem o profesorze Zdzisławie Najderze napisze: „Ale Poldek i Zdzisiek się wtedy jeszcze nie znali”. „Produkcję filmu Naprawdę wczoraj pomaga przepchnąć Tadzik…” – powie o Tadeuszu Konwickim. Zdecydowanie jednak Tyrmand stanowi główny obiekt zainteresowania Woźniaka, a mnogość używanych przez biografa zdrobnień i ksywek zdaje się to podkreślać.

Książkę trudno przeoczyć na sklepowej półce. Żółta okładka wyraźnie odznacza się pośród innych. Patrzy z niej na czytelnika z czarno-białego zdjęcia młody, uśmiechnięty z iskrzącymi oczami Tyrmand. To dość pokaźne tomiszcze wypełnione jest opowieściami o losach pisarza, ale i historiami, świadectwami, rozmowami, cytatami oraz zdjęciami i kopiami najrozmaitszych dokumentów.

Pisarz o białych oczach przypomina nieco kalendarz życia i twórczości. Książkę rozpoczynają współczesne relacje dotyczące Tyrmanda. Wspominają go: przyjaciel Jerzy Przeździecki, syn Matthew, córka Rebbeca, żona Mary Ellen. Woźniak spotyka się w Nowym Jorku (nie po raz pierwszy zresztą) z rodziną pisarza, skrupulatnie odnotowuje ich słowa, uczucia malujące się na twarzach. Dopiero po tym wstępie przechodzi do właściwych losów Leopolda, które opowiada z pieczołowitością i z reguły chronologicznie. Z reguły, ponieważ niektóre tajemnice, niedomówienia potrzebują objaśnienia. Prawda niejednokrotnie jest wydobywana na jaw przy dużym nakładzie pracy, a nie raz dzięki zbiegom okoliczności. Stąd czytelnik wielokrotnie musi z Woźniakiem wykonać skok z przeszłości do współczesności, by odkrywać pamiątki historii. Początkowo te zmiany czasu i przestrzeni mogą wydawać się irytujące, rwą tok narracyjny, jednak już po kilku stronach przyzwyczajamy się do stylu, w jakim napisana jest historia.

Trudno odmówić słuszności obranej przez autora metodzie. Woźniak wykonał tytaniczną pracę, spotykał się i rozmawiał ze świadkami w różnych częściach Polski. Śladami pisarza udał się także na Litwę, do Stanów Zjednoczonych, Rosji i Niemiec, by ostatecznie zrekonstruować życie Tyrmanda z maleńkich kawałeczków ocalałych od zapomnienia. Woźniak tworzy mozaikę nawet ze strzępków informacji, jakie udało mu się pozyskać od tych, którzy jeszcze pamiętają Tyrmanda, a także z kwerend bibliotecznych, z czasopism, archiwów i książek. Biograf tka swoją historię z anegdotek przypominających żółte karteczki z notatkami nad biurkiem Matthew Tyrmanda, z miniatur, które może nie zawsze wnoszą wiele do samej biografii, ale z całą pewnością dodają jej kolorytu:

CHŁOPIEC W ATŁASOWYM UBRANKU

Maryla Tyrmand nie pracuje. Jest warszawską damą chadzającą do lokali w mieście. Dlaczego? Tego jeszcze nie wiem. Pewne jest, że Lolek nie zostaje z ojcem rzemieślnikiem, a podąża za matką, która przesiaduje obok skamandrytów w Małej Ziemiańskiej. W ten sposób Tyrmand od najmłodszych lat poznaje Warszawę kawiarnianą.

Albo:

HERBERT WŚRÓD FAL

„Tygodnik Powszechny”, 10 sierpnia 1952


Zatoka dobrych kąpieli, reportaż Leopolda Tyrmanda

Jedynym człowiekiem, który przy tej pogodzie pływa w zimnym morzu, groźnym morzu, jest oczywiście Zbigniew Herbert, dotąd mimozowaty poeta, którego Sopot zmienia, ku mej nieopisanej radości, w żądnego brutalnych przygód awanturnika i sportsmena.

Niewielka ilość dostępnych faktów, której domyślamy się w opisie początkowych lat życia autora Złego (trudno odtworzyć codzienne przygody dziecka), z czasem przemieniają się w lawinę informacji.

Postać Tyrmanda, którą odkrywamy z każdą kolejną stroną książki, nieco różni się od tej powszechnie znanej: miłośnik jazzu, kobieciarz, elegant w kolorowych skarpetkach. Autor za punkt honoru stawia sobie ukazanie całościowej sylwetki pisarza, wraz z jego codziennymi problemami. Chce wyjaśnić niedomówienia oraz plotki, na przykład o rzekomej współpracy Leopolda z Sowietami. Dlaczego Tyrmand nie tłumaczy się, nie broni? Odpowiedzi przynosi spojrzenie z dystansu czasowego na środowisko w powojennej Warszawie, które jest wciąż bardzo, rzec można, różnorodne pod względem zależności politycznych. Słowem, wciąż nie wiadomo kto na kogo, kiedy i komu donosił. W latach pięćdziesiątych Tyrmand spotyka na ministerialnych korytarzach Babinicza, człowieka, którego poznał podczas pobytu w Wilnie. Po wojnie należy on do Związku Literatów Polskich, a jego opowiadania ukażą się w paryskiej „Kulturze”, jedno z nich w tym samym numerze, w którym opublikowany jest tekst Tyrmanda.

Autor Złego pamięta Babinicza jako zdrajcę, który donosił NKWD na młodzież organizującą się przeciwko sowieckiej władzy. Przez niego Tyrmand trafił do więzienia i na przesłuchania. Woźniak dotarł do archiwów KGB i NKWD w Wilnie i raportu z 15 kwietnia 1941 roku:

Tyrmand jest jednym z dowódców polskiej młodzieżowej nielegalnej kontrrewolucyjnej organizacji. Prowadzi aktywną działalność w celu zwerbowania młodzieży do organizacji. Rozpowszechnia nielegalną literaturę organizacji. Udostępnia swoje mieszkanie na spotkania przywódców organizacji. Na jednym z nich Tyrmand występował i żądał aktywnych działań w walce z władzą sowiecką na Litwie o niepodległość byłej kapitalistycznej Polski.

Uchodzący w powszechnej świadomości za kolorowego ptaka Tyrmand miewał sukcesy – były takimi na przykład organizacja i prowadzenie pierwszego festiwalu jazzowego w Polsce czy wyprzedana w rekordowym czasie powieść Zły. Woźniak pokazuje jednak, że to tylko epizody w życiu, które wbrew pozorom nie było łatwe. Latami podsłuchiwany i śledzony przez SB Tyrmand doświadczał biedy, o czym po latach pisał: „[…] zapominając sprawnie, że kiedy ci «nieugięci» pisywali ody na cześć Planu Sześcioletniego, ja piłem herbatę na obiad, bo właśnie czegoś takiego nie chciałem pisywać”. Swój status materialny obnaża Tyrmand w Dzienniku 1954, w którym pisze, że kołnierzyki swoich eleganckich koszul kazał sztukować z łat materiału z pleców. Podaje tam także powody, z jakich wciąż przynależał do ZLP:

Po południu zebranie sekcji prozy Związku Literatów. Jeżeli ktoś chce się utrzymać w związku, lepiej, żebym przychodził: lista obecności wykładana jest do podpisania. Cokolwiek bym im powiedział, przyczyniłoby się do usunięcia mnie ze związku, a ja ciągle jeszcze chcę jeść obiady za siedem złotych, potrzebne mi są one do fizycznego przetrwania. Wobec tego siedzę i słucham. I jest mi tak ciasno, jak wyobrażam sobie, że musi być pod pręgierzem: wydaje mi się, jakbym sam sobie się przyglądał – sobie wmontowanemu w śmiesznie upokarzającą, fizycznie upośledzającą pozycję ciała, mózgu, samopoczucia.

Późniejsze zmagania Tyrmanda o paszport przypominają Kafkowski Proces. Jego życie toczy się od audiencji do audiencji, na których za każdym razem spotyka się z podejrzeniami i odmowami. Walka o paszport rozwleka się na całe miesiące i lata, więc kiedy w końcu w 1965 roku otrzymuje upragniony dokument wyjeżdża, niby na kilka miesięcy, ale podświadomie czuje, że do kraju nie wróci. Czy ziści się amerykański sen Tyrmanda? Odsyłam do lektury.

Warto zwrócić uwagę, że Tyrmand. Pisarz o białych oczach to nie jest typowa biografia, nie jest to również książka reportażowa. Nazwałabym ją raczej fabularyzowanym dokumentem. Woźniak wtrąca do fabuły swoje trzy grosze, co nie każdemu czytelnikowi przypadnie do gustu. Nie trzyma się on ściśle świadectw i dowodów, a uruchamia swoją wyobraźnię i obrazami w niej powstałymi wypełnia luki w informacjach, tworzy opowieść. Jest tak na przykład w opisie śmierci ojca Tyrmanda 3 listopada 1943 roku na Majdanku:

Teraz każą mu wskoczyć do dołu. Nogi uginają się pod nim z głodu. A więc to są te rowy, które kopano, tak głębokie, że nie widać z nich pola. Tylko buty. Setki oficerskich butów. Rów zakręca dwukrotnie, wykopano go zygzakiem. Widzi jego koniec. Ścianę ziemi.

– Halt! – krzyczy oficer.

Mieczysław spogląda do góry i już wie, że choć zna datę swoich urodzin, nigdy nie pozna daty swojej śmierci. Nie wie, jaki jest dokładnie dzień. Wie tylko, że jest to dzień ostatni. A teraz został zastrzelony i za chwilę umrze. Po chwili spada na niego kolejne ciało. Ostatnim, co widzi, są wojskowe buty stojącego nad dołem niemieckiego oficera. Sam nie uszyłby lepszych.

W treści znajdziemy również dużo domniemanych rozmów, które mogły zostać odbyte, ale nie mamy co do tego pewności. Zabiegi tego typu dodają książce dramatyzmu i ujednolicają ciąg zdarzeń, nie powinny być one jednak odbierane jako fakty, ponieważ stanowią jedynie inwencję twórczą pisarza. Są to zmyślenia pobudzone ogromem zdobytych informacji i pamiątek po Tyrmandzie, ale jednak zmyślenia. Zwolennicy biografii złożonych przede wszystkim z faktów z pewnością odchudziliby Pisarza o białych oczach o kilkadziesiąt stron. Można jednak odczytać tę książkę jako dokument z elementami powieści przygodowej, kryminalnej, podróżniczej czy komediowej, i z pewnością szereg czytelników doceni ten aspekt. Ten element publikacji Woźniaka w zależności od przyjętej perspektywy może stanowić zarówno zaletę, jak i mankament.

Nie ulega wątpliwości, że Woźniak stworzył opowieść dla każdego, która nie ocieka trudnym, metodologicznym językiem. Książka pozbawiona jest naukowego zadęcia, które nieraz czyni przedstawianego pisarza osobą nieosiągalną, daleką i literacko na tyle skomplikowaną, że nieprzystępną. Równocześnie Pisarz o białych oczach to pozycja przebogata w informacje i ilustracje, która prostuje zawiłości biografii, wyjaśnia nieścisłości i pomówienia. Stanowi ona cenne źródło wiedzy o autorze Złego.Mam jednak przeczucie, że książka nie jest ostatnim słowem Woźniaka w kwestii Tyrmanda, że w swej nieustępliwości będzie on drążył głębiej i jeszcze może nas czymś zaskoczyć. Niemniej dwie wyboiste drogi dały początek przyjaźni dwóch indywidualności, własnoręcznie rzeźbiących swoją historię.

Dla Mary Ellen Tyrmand powrót do wspomnień nie był łatwy, opowiadanie przychodziło jej z trudem, ale warto na koniec przytoczyć jej słowa, bo stanowią sens powstawania książek takich jak Tyrmand. Pisarz o białych oczach:

[…] wiem, że Lolek nie należy tylko do mnie. Nie wiem, czy rozumiesz, o co mi chodzi. On nie jest tylko mój. Jest polskim pisarzem. A ty polskim dziennikarzem. Lolek należy także do innych ludzi, jego historia, tak jak historie czytane przez tych ludzi, stworzone były przez niego.

Historia autora Złego odżyła na nowo, i choć wydarzenia 2020 roku nastręczały wszelakich trudności, to odnoszę wrażenie, że Leopold Tyrmand zaistniał ponownie w czytelniczej świadomości i stał się popularniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.

M. Woźniak, Tyrmand. Pisarz o białych oczach, Marginesy, Warszawa 2020.
Okładka książki
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Natalia Charysz, Nieznane oblicza Leopolda Tyrmanda, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 81

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...