Dlaczego nie lubię Krakowa
Na jednym z najpiękniejszych
stoję placów świata
i zadaję pytanie:
dlaczego tu wracam?
Kraków nie dba o siebie
jak nie zadbał o mnie.
W tym czego tutaj nie ma
a co zwą powietrzem
zawisłą wielka chemia
z ulotnym kamieniem:
wiatr który kłuje w oczy
odpryskiem historii.
Miasto zrobione z kamienia
co idzie do nieba.
Rzędem domów
zbyt niskich na Europę
stoi Karmelicka. Niegdyś Czarna
dziś znowu czarna to ulica.
Na jednym rogu wojsko
na innym dom gdzie
wszystkie troski codzienne
mieszkają. Naprzeciw
kształtem misternym w niebo
dźwiga się Talowski.
Stojąc obok niego
spostrzegam światło w niebie
moje dawne bocianie gniazdo
na Michałowskiego.
Do przyjaciół
stąd blisko lecz zmieniam
dzielnicę taki mus cichym krokiem
przemierzam ulicę
Sarego.
Inżynier Józef Sare
przez blisko ćwierć wieku
przeszło pół wieku temu
miastu patronował.
W pobliżu
wzgórze zamek ale te pominę
przenosząc się na Stradom
czego jest przyczyną
numer dwadzieścia siedem.
Okazała zdobna cztery piętra
z naddatkiem czuwa kamienica.
Na niej brud w niej dywany
mnie jednak zachwyca rozmach
budowniczego.
Wiedzie linia kręta
ganków dziedzińca i w metalu gięte
schody zewnętrzne przed pożarem
ku wodzie do studni podworca
nad którym okrojony
jesiennego nieba spłacheć.
Chłód sieni gardło bramy kafle
Godzickiego dają schronienie
i bronią przed zgiełkiem.
Widomym znakiem czasu
są witryny z życiem jaskrawe
szyldy niszczenie substancji.
Miasto zrobiono
z kamienia co idzie do nieba.
Potężny dumny domu
godzien lepszych czasów
gdybyś stał w towarzystwie kolosów
tobie podobnych
pachniałoby Europą światem
metropolią
tam właśnie
gdzie dzisiaj straszą
ulice poranione niepewne tramwaje
przed instytucją sklepu
to dziwne zebranie ta pustka
kiedy na wschód trębacz
oznajmia dziesiątą już po dniu
i ten pył w oczy wiatr
kurz noc szaruga.
Ciemność wygładza zmarszczki
uspokaja oddech. Łoskot
tramwajów rzadko kroi ciszę
zadźwięczy w niej pokora
przejrzystość i słowo.
Kamienne miasto idące do nieba.
Krok nieśpieszny
okryje wszystko pajęczyną
ścieżek powrotnych.
I znów na jednym
z najpiękniejszych placów
świata zaśpiewa
głos natrętny:
a jednak tu wracasz.
PS. Ze szczerych uczuć
choć niemiłym tonem
tyradę wygłaszaną
kończyć wreszcie trzeba
zachowując dla miłośników
miasta i znawców historii
myśl swobodną kwitnącą
na ustach pytaniem
o prezydenta co albańskie
palił papierosy.
(22 października 1980)