04.01.2021

Mama leci do Ameryki

Mama tuż przed swymi 
osiemdziesiątymi pierwszymi 
urodzinami leci do Ameryki 
żeby zamieszkać 
w Górach Skalistych. 

 

Na lotnisku słowa więzną
w gardle. Trzymam jej dłoń 
w swoich. Czas zastygł 
w tym milczeniu. 

 

Gdy nadchodzi nieuniknione 
– jej usta gną się w podkówkę. 
Oboje wiemy że to ostatni raz.

 

Dobrze pamiętam rozpacz  
setek wcześniejszych pożegnań: 
bolały ale nigdy aż tak. 
Bo wtedy to ja wyjeżdżałem  
i wiedziałem że wrócę. 
Uśmiech kilka słów na pożegnanie
potem ta dobra twarz w oknie. 
Jeszcze z dworca dzwoniłem 
żeby usłyszeć jej głos. 
Gdzieś za Dębicą gorycz 
powoli ustępowała. 

 

Teraz Mama leci do Ameryki. 
Ale przed podróżą nocuje u mnie 
w mieszkaniu na Azorach.  

 

Oddycha spokojnie. Nabiera sił 
przed wyczerpującym skokiem 
przez Atlantyk. Śpi. 
                                  Nagle 
zrywa się i trwożnie czyni znak 
krzyża: w imię Ojca i Syna… 
odganiając jakiś dręczący sen. 

 

Mama leci do Ameryki 
żeby zamieszkać w Górach Skalistych. 
Opatrzność spina klamrą moje życie: 
fascynacja Karolem Mayem 
wodzami Apaczów. Później Ameryką 
do której nigdy nie dotarłem. 

 

Mama leci do Ameryki 
nie – już tam jest. Siedzi 
w wygodnym fotelu na tarasie 
słucha śpiewu ptaków odgłosów 
strumienia. Obok niej wiernie 
czuwa Duke. Stary poczciwy 
labrador. 

 

Mama leci do Ameryki. 
Jest pięknie. Pachną sosny rozgrzane 
letnim słońcem. Gdzieś w boru 
trzasnęła gałązka. Pies podnosi 
łeb marszczy nos. 

 

Mama leci do Ameryki. To musi być 
sprawka Opatrzności bo mnie przed laty 
w rzeszowskiej Farze ochrzcił ksiądz 
Indianin. Właściwie pół-Indianin 
syn jakiejś Nszo-czi oraz emigranta 
z Małopolski który po latach tułaczki 
wrócił w rodzinne strony. 

 

Był mroźny lutowy dzień nie wiem 
czy słoneczny. Mieszkaliśmy niedaleko 
przy Trzeciego Maja. Rodzice zanieśli 
mnie do kościoła a ksiądz Indianin 
włączył mnie do społeczności wiernych. 

 

Rok wcześniej dzięki fałszerstwom  
komuniści wygrali wybory. I może dlatego
choć od tamtych dni wody Wisłoka opłynęły świat   
Mama leci dziś do Ameryki. 

 

Próbuje się do mnie uśmiechnąć 
ale jej usta drżą. Wreszcie gną się w podkówkę 
wieszcząc najtrudniejsze. Dźwięk zapomnianej harfy 
przeszywa serce. Otwiera się czas: ten bolesny  
bezbrzeżny radykalnie inny.   
Już na zawsze. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Waldemar Żyszkiewicz, Mama leci do Ameryki, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

    Powiązane artykuły

    Loading...