Mama leci do Ameryki
Mama tuż przed swymi
osiemdziesiątymi pierwszymi
urodzinami leci do Ameryki
żeby zamieszkać
w Górach Skalistych.
Na lotnisku słowa więzną
w gardle. Trzymam jej dłoń
w swoich. Czas zastygł
w tym milczeniu.
Gdy nadchodzi nieuniknione
– jej usta gną się w podkówkę.
Oboje wiemy że to ostatni raz.
Dobrze pamiętam rozpacz
setek wcześniejszych pożegnań:
bolały ale nigdy aż tak.
Bo wtedy to ja wyjeżdżałem
i wiedziałem że wrócę.
Uśmiech kilka słów na pożegnanie
potem ta dobra twarz w oknie.
Jeszcze z dworca dzwoniłem
żeby usłyszeć jej głos.
Gdzieś za Dębicą gorycz
powoli ustępowała.
Teraz Mama leci do Ameryki.
Ale przed podróżą nocuje u mnie
w mieszkaniu na Azorach.
Oddycha spokojnie. Nabiera sił
przed wyczerpującym skokiem
przez Atlantyk. Śpi.
Nagle
zrywa się i trwożnie czyni znak
krzyża: w imię Ojca i Syna…
odganiając jakiś dręczący sen.
Mama leci do Ameryki
żeby zamieszkać w Górach Skalistych.
Opatrzność spina klamrą moje życie:
fascynacja Karolem Mayem
wodzami Apaczów. Później Ameryką
do której nigdy nie dotarłem.
Mama leci do Ameryki
nie – już tam jest. Siedzi
w wygodnym fotelu na tarasie
słucha śpiewu ptaków odgłosów
strumienia. Obok niej wiernie
czuwa Duke. Stary poczciwy
labrador.
Mama leci do Ameryki.
Jest pięknie. Pachną sosny rozgrzane
letnim słońcem. Gdzieś w boru
trzasnęła gałązka. Pies podnosi
łeb marszczy nos.
Mama leci do Ameryki. To musi być
sprawka Opatrzności bo mnie przed laty
w rzeszowskiej Farze ochrzcił ksiądz
Indianin. Właściwie pół-Indianin
syn jakiejś Nszo-czi oraz emigranta
z Małopolski który po latach tułaczki
wrócił w rodzinne strony.
Był mroźny lutowy dzień nie wiem
czy słoneczny. Mieszkaliśmy niedaleko
przy Trzeciego Maja. Rodzice zanieśli
mnie do kościoła a ksiądz Indianin
włączył mnie do społeczności wiernych.
Rok wcześniej dzięki fałszerstwom
komuniści wygrali wybory. I może dlatego
choć od tamtych dni wody Wisłoka opłynęły świat
Mama leci dziś do Ameryki.
Próbuje się do mnie uśmiechnąć
ale jej usta drżą. Wreszcie gną się w podkówkę
wieszcząc najtrudniejsze. Dźwięk zapomnianej harfy
przeszywa serce. Otwiera się czas: ten bolesny
bezbrzeżny radykalnie inny.
Już na zawsze.