EfeDycea pozostawia resztę ubrania, by przyjrzeć się śladom równie pięknym jak ten, który je zostawił
Fragment cyklu Pieśń płytsza. wstęp do teorii uprawiania ciała (paść w zegarku słowa bez uszkodzeń błony)
oto ciało czyjegoś rozumu: obolałość i tumult. podobno pion nachyla się
i nagina w gwarną otchłań. co zrobić z formą, która nigdy się nie rozpada?
w puste oczy włożyć język – wystrzelić z tej lufy, by wybrzmiała jak goła
i ognista opuchlizna. kwadratu skupienia dotykam, rozpinam palce, wycofuję
pięści (tłoczą się, tłoczą, wypełniając miejsce – zapładniając metal, liżąc język
własny – właściwość trwa jak zaraza, ogłaszana na wypadek i na piśmie), więc
dwupodział jest kolejnym elementem rodzenia. w ograniczeniu równoległości
nieszczęścia z szaleństwem, niewyraziste jest wytworem przemian. ramiona
rozlane usprawniają sztuczność. powiadają: stan świata ukrywa się w oparach.
strach. proces reszty przeciwko całości. wszystko się sprzęga i pozornie zaczyna
przed, zanim wymienia się z nazwy góry, morza oraz wiatry. co czwartym jest,
a co zstępuje na zmianę i odkopuje groby, wysysa z ziemi miękkie protezy mowy?
rytm, bit i czkawka. rytm, bit i czkawka, rytm, bit i czkawka. rytm, bit i czkawka.
wygaszam się w porozumieniu z mnogim otoczeniem kości. chwała niech będzie
temu, który obarcza się sobą. samym urywaniem ramion (pobłyskują i cuchną)
na górnych krańcach swych dolnych części odkrywamy zdolność do wstrętu.
czy można oślepić strzegących i migotanie zastąpić biciem pięknym na równi
z alfabetem postawionym pod ścianą? wracać potrzeba w głąb cząstki tego ciała.