Nowy Napis Co Tydzień #132 / Pasterka na Rusnakowej
Wszyscy już spali w płytkich kolebkach dolin
Gaszono smutne ognie miast, ciemność tuliła
Do siebie szorstkie pola, długie czarne drogi
Wolno znikały ślady, zimny wiatr okrywał
Świat śniegiem – białym, śmiertelnym – chłodnym popiołem
Nisko, w wąwozach stygł puls strumieni, lecz górą
Wciąż ktoś chodził, jak anioł wspinał się z mozołem
Na jodły, ostre skały, zbiegał granią, chmurą
Niecierpliwie na skrzydłach kręcił się w zamieci
Dmuchał w świstawki, tańczył, wołał coraz głośniej
Żebyśmy szli czym prędzej, by zobaczyć Dziecię
W pasterskiej kaplicy i chóry radosne.
Nie mogliśmy się zbudzić i sen nieprzespany
Twardy wciąż nas morzył, przytrzymywał w środku
Ziemi, wśród mysich korytarzy, pod świerkami
W kopcach, w wielkich kopułach mrowisk, w równym rządku
Przed piękną królową larw. To nie było łatwe:
Wyplątać się z miękkich, słodkich korzeni, z liści
Pachnących jesienią, ciemnym, mokrym wiatrem
Przedzierać się wciąż w górę, wierzyć, że się ziści
Cud – część z nas pozostała w dole pod tabliczką
Szlaku, reszta musiała być teraz całością
Wymęczeni, w rozsypce stanęliśmy blisko
Drzwi, lecz ktoś szedł i w jasny prowadził nas kościół.