Nowy Napis Co Tydzień #086 / Wyspy skarbów z opuszczonego antykwariatu
Rozpocznę od krótkiej opowieści. Kilka lat temu rozmawiałem z jednym z największych – między Odrą a Bugiem – kolekcjonerów afiszy filmowych, autorstwa twórców Polskiej Szkoły Plakatu. Zbierający je od kilkudziesięciu lat profesor jednej z wyższych uczelni opowiedział mi o swoim postrzeganiu kina. Od jakiegoś czasu już mniej go interesują losy bohaterów, skomplikowane relacje psychologiczno-uczuciowe i wielkie dramaty rozgrywające się na ekranie, przestaje zwracać uwagę na wielkie kreacje aktorskie, nawet nazwiska znakomitych i mniej znanych gwiazd nie robią już na nim wrażenia. Obserwuje natomiast ściany, wnętrza mieszkań, które wynajmują, odwiedzają, w których mieszkają postaci filmowego dramatu. Zwłaszcza w kinie francuskim i amerykańskim nurtu awangardowego, między oknami, nad łóżkiem, wisi – zamiast obrazu jednego z artystów modnego nurtu figuratywnego – plakat. To często znak nie tylko osobistych fascynacji reżysera, interpretacyjna wskazówka czy świadectwo społecznego statusu bohatera, ale rodzaj filmowej pieczęci, podpisu na certyfikacie – jak w obrazie Jacques’a Deraya z Alainem Delonem, czy wizualnych esejach Erica Rohmera – potwierdzającym przynależność do intelektualnej socjety, ceniącej nade wszystko dobry gust, wyrafinowanie i szacunek dla niezwykłych dzieł ludzkiego umysłu oraz talentu. Najoryginalniejsze z tych dzieł osiągają całkiem przyzwoite ceny na kolekcjonerskich giełdach, a rekord wciąż należy do sprzedanego w 2006 roku za równowartość prawie dziesięciu tysięcy złotych plakatu Wiktora Górki do Kabaretu Boba Fosse’a. Tegoroczny wynik jednej z komiksowych okładek Grzegorza Rosińskiego (sto osiemdziesiąt sześć tysięcy euro za oryginał Szninkiela) to – być może – świt nowej ery i snobistycznej mody na polskich rysowników. I ich niezwykłe ilustracje.
Najpierw oficyna „Dwie Siostry” przygotowała anglojęzyczną publikację Captains of Illustrations dla Instytutu Adama Mickiewicza, a dwa lata później ukazała się jej wersja dla polskich czytelników – Admirałowie wyobraźni. Podtytuł 100 lat polskiej ilustracji w książkach dla dzieci odsyła nas w gęstwinę dawnych wspomnień, na zakurzone półki starych antykwariatów, na strychy i do piwnic, gdzie kryją się arcydzieła mistrzów ołówka, tuszu i kredki. Czas na wydanie tej książki (a w zasadzie potężnego woluminu) wybrany został idealnie – pierwodruk angielski pochodzi z 2018 roku – i zbiegł się nie tylko z rocznicą odzyskania niepodległości, której wizualny potencjał najlepiej doceniły dwie znakomite antologie obrazkowe (komiksowa 100 na 100 i właśnie Admirałowie…), ale stał się czasem renesansu zainteresowania dawną książką dla dzieci. Renesansu, który obserwujemy od mniej więcej dziesięciu lat, gdy wyrzucane na makulaturę cykliczne historyjki z serii Poczytaj mi Mamo zaczynają być obiektami dla poszukiwaczy okazji, a posiadacz premierowych wydań Pinokia z rysunkami Szancera lub Trzech muszkieterów z ilustracjami Skarżyńskiego (o pierwodrukach komiksów z PRL nie wspominając) staje się nagle atrakcyjnym rozmówcą i docenianym kolegą na weekendowych spotkaniach freelancerów. Podejrzewam więc, że artystyczny leksykon z pracami „admirałów” stanie się (po błyskawicznym wyprzedaniu nakładu) rodzajem katalogu dla zbieraczy polskiej ilustracji. Sam będąc rodzajem artefaktu, wielokrotnie przebijającym nominalną cenę. Czeka go zatem los pewnej encyklopedii broni białej z Muzeum Narodowego, którą tuż po wydaniu sprzedawano za dziesięciokrotnie wyższą cenę, przewyższając wartość niejednego z opisanych na jej kartach obiektów. To jednak zaledwie jedna z wielu – i wcale nie najistotniejsza – zaleta omawianego wydawnictwa.
Polski tytuł publikacji urzeka zresztą metaforyką i swoistą magią słowa. Angielski odsyłał tylko do ważnej funkcji, do przywództwa (w domyśle mistrzostwa) w swej dziedzinie. Admirał zaś, to nie tylko oficer (nie mówiąc już o tym, jak rozszerza pole semantyczne polska „wyobraźnia” w zetknięciu z angielskim illustrations), ale to przecież część nazwy jednego z najpiękniejszych motyli, uwodzących kształtem i niezwykłą harmonią czerni, bieli i szkarłatu skrzydeł. To Vanessa atalanta, czyli Rusałka admirał. Urzeka i nakazuje mimowolny szacunek – wystarczy wymienić kilka liczb – jedenaścioro autorów (redakcja Anita Wincencjusz-Patyna), dwustu trzydziestu artystów, dziewięćset ilustracji, a wszystko utrwalone w porządku stu haseł. Ten słownikowy układ jest nie tylko ciekawym zabiegiem, dość odmiennym od „klasycznej” struktury publikacji zajmujących się historią konkretnej dziedziny sztuki, ale odsyła nas – przynajmniej zajmujących się zawodowo literaturą jako publicyści, nauczyciele, krytycy, badacze – do cyklu Vademecum polonisty, wydawanego w latach 80. i 90. przez Ossolineum pod redakcją Janusza Sławińskiego, w którego skład wchodziła między innymi Retoryka opisowa Jerzego Ziomka, ale i słowniki literatury staropolskiej, oświecenia oraz XIX wieku. Ten zabieg być może utrudnia periodyzację dziejów ilustracji i jej linearne „czytanie”, lecz pozwala łatwiej odcyfrować siatkę znaczeń, utkaną z kolorów, kształtów i symboli, wniknąć w głąb tego surrealnego świata dziecięcej fantazji. Spróbujmy, teraz, wybierając kilkanaście przykładów – chociaż częściowo – zdekodować dzieło admirałów wyobraźni, opisywane (ze znawstwem – co akurat absolutnie zrozumiałe, ale i sarmacką w niektórych miejscach nieomal swadą, tam gdzie trzeba z zegarmistrzowską precyzją, a w niektórych fragmentach zdystansowaną ironią) przez Jakuba Woynarowskiego, Krystynę Rybicką, Tomasza Brodę, Anitę Wincencjusz-Patynę, Małgorzatę Cackowską, Jacka Friedricha, Elżbietę Jamróz-Stolarską, Piotra Rypsona, Annę Boguszewską, Michała Zająca, Aleksandrę Cieślak. Redaktorzy tomu pozostają nieomal przezroczyści, nie dostrzegamy ich dyktatu, a pojedyncze hasło zawiera stylistyczne cechy języka typowe dla każdego z autorów. Uzupełnione w finale o bardzo przejrzyste kalendarium i biogramy artystów.
To odkodowanie i surrealizm – czyli nieodzowną cechę adresowanej do dzieci ilustracji – widzimy już na jednej z pierwszych stron pod hasłem „Abstrakcja”. Na jednym ogromnym kadrze komiksu znajduje się fragment XVIII księgi przygód Tytusa, Romka i A'Tomka Henryka Jerzego Chmielewskiego, czyli Papcia Chmiela. Tytus wnika do wnętrza obrazu (jakiż to niesamowicie filmowy chwyt, znany w kinematografii z dzieł Majewskiego, Greenewaya i Georgesa Mélièsa), trafiając do wymyślonej krainy Abstraktlandii zamieszkałej przez kubistyczną społeczność, wypełniającą konstruktywistyczny krajobraz miasta. W tym obrazie autorstwa Jupitera (powstańczy pseudonim Chmielewskiego) zawarty jest kolejny obraz, otóż – dążąca nieustannie ku człowieczeństwu (przy pomocy dwójki harcerzy) – małpa patrzy na plac Bakterii, który jest fragmentem jednego z najsłynniejszych dzieł Wassilija Kandinsky’ego, a „w dymku” pojawia się anegdotyczny komentarz objaśniający, iż wizja abstrakcjonisty najprawdopodobniej powstała w wyniku obserwacji kropli wody pod mikroskopem. Mamy tu zatem nie tylko znakomity rysunkowy kadr, ceniony przez wielu grafików za swą „malarskość”, lecz również bardzo inteligentny, nienachalny i bardzo skrótowy wykład z historii sztuki. Edukacyjną perłę, która pozwoli nastoletniemu odbiorcy (do niego pierwotnie był adresowany, mając premierę na łamach „Świata Młodych”) zapamiętać terminy kubizm, abstrakcja, poznać nazwisko Kandinsky’ego, ideę jego dzieła, a nawet przyporządkować do właściwego nurtu sztuki nowoczesnej. Smutny zbieg okoliczności sprawił, że kilkanaście godzin po napisaniu tych zdań dotarła do nas wiadomość o śmierci Papcia Chmiela. Raz jeszcze spojrzałem na ten fragment zawarty w Admirałach wyobraźni, realizuje on wszak to najstarsze – znane jeszcze od czasów antycznych i powtórzone przez filozofów i artystów polskiego oświecenia – pragnienie, aby bawiąc, uczyć, a uczyć, bawiąc. Jest w nim też ta niezwykła sprawność, ekwilibrystyka słowem, która czyniła z Jerzego Henryka Chmielewskiego mistrza nie tylko kreski, ale i języka. Przytaczam ten rozbudowany przykład, aby pokazać, jak pojemna i esencjonalna bywa ilustracja dedykowana dziecięcemu czytelnikowi.
Od Papcia Chmiela, który używał tuszu kreśląc kontury, przejdźmy do akwareli (wypełniającej kolorem rysunki artystów dawnej szkoły), farby wodnej, o której opowiada jedno z haseł. Autorzy antologii poświęcili bowiem dość dużo miejsca również technikom malarskim i graficznym, zaś akwarela – chociażby w wykonaniu Janusza Grabińskiego do nieśmiertelnej baśni Brzydkie kaczątko Hansa Christiana Andersena – jest techniką świetlistą, ale i ulotną, doskonale odwzorowującą zmienny świat natury. Na kolejnych stronach ilustracja przekłada się również na to, co współcześnie i dość bezosobowo nazywane jest layoutem, a autorzy publikacji opisują nader poetycko – architekturą książki. Odnajdujemy tu projekty Stefana Themersona, Jana Młodożeńca, Bohdana Butenki i całkiem niezwykłe Stanisława Zamecznika do Tańcowała igła z nitką Jana Brzechwy z 1957 roku, będące połączeniem fotografii, hiperrealizmu z czymś – ośmielę się użyć takiego porównania – zapowiadającym pop-art, niezwykle twórczo wykorzystującym zaledwie cztery kolory: biel z czernią, żółć i zieleń. Tak niezwykłe i zapadające w pamięć są te zestawienia, że po latach (odziedziczywszy książeczkę jeszcze po ojcu) pamiętam bardziej jej warstwę graficzną niż przekaz tekstowy. Na marginesie wspomnę, że każdy z wymienionych, tylko w tym podrozdziale, artystów był również wybitnym i docenianym reprezentantem Polskiej Szkoły Plakatu. Bohdan Butenko ze swą charakterystyczną (niby dziecinną i syntetyczną kreską) to nie tylko bohater osobnego hasła, twórca komiksowych zeszytów o przygodach Gapiszona i Kwapiszona, ale również całego zestawu okładek z serii Naszej Księgarni, w której znalazły się między innymi I ty zostaniesz Indianinem Wiktora Woroszylskiego czy Niewiarygodne przygody Marka Piegusa Edmunda Niziurskiego, przeniesione później na ekran, z niesamowitymi, rysunkowymi czołówkami Butenki Pinxita, które o dobrych parę lat wyprzedziły, uznawaną za rewolucyjną, kinową serię Różowej pantery. W tej podróży po oceanie ilustracji przyjrzyjmy się hasłom nieoczywistym. Jednym z nich jest „Docenić bazgroły”. Te pozornie niestaranne, często stylizowane na dziecinną kreskę rysunki wymagają – wbrew pozorom – ogromnej dyscypliny. Tekst krytyczny zostaje zilustrowany pracami guru polskiej grafiki – Henryka Tomaszewskiego, ale i odnoszącej od kilkunastu lat ogromne sukcesy Marty Ignerskiej. To zresztą dzieła zanurzone w sposób niesamowity w tradycji – „bazgrołowate” rysunki Gabriela Rechowicza i Andrzeja Czeczota przypominają mi kadry jednego z „ojców” i pomysłodawców europejskiego komiksu, tworzącego jeszcze w połowie XIX stulecia, Rodolphe’a Töpffera. Kolejne tematy: „Collage”, „Fotomontaż”, można jeszcze wymieniać te arcyciekawe działy – tym razem odwołujące się do teorii sztuki. Nazwiska – Szancer, Wilkoń, Kilian… Przywołam jeszcze jedno z tych haseł nieoczywistych, „Energię maszyn”. Tutaj, nieomal w konstruktywistycznym szale, spotkały się wizje Daniela Mroza z lemowskiej Cyberiady, Franciszki Themerson do stechnicyzowanej bajki Stefana Jacuś w zaczarowanym mieście (1931) zderzone z Gangsterolotem, czyli jednym z kilkudziesięciu niezwykłych pojazdów wspominanego już Papcia Chmiela i najbardziej chyba popularnych na świecie (patrząc na ostatnie dwa, trzy lata) polskich ilustratorów – Aleksandry i Daniela Mizielińskich.
Przepiękny leksykon. Nie używam prawie nigdy tego reklamowego sloganu, ale tym razem napiszę o Admirałach wyobraźni, zwracając się do kolekcjonerów, dziennikarzy piszących o popkulturze, krytyków i publicystów – „You must-have!”.
Admirałowie wyobraźni. 100 lat polskiej ilustracji w książkach dla dzieci, Wydawnictwo „Dwie Siostry”, Warszawa 2020.
Książka jest polskim wydaniem anglojęzycznej Captains of Illustration, którą Wydawnictwo Dwie Siostry przygotowało dla Instytutu Adama Mickiewicza w ramach Programu Niepodległa.