Nowy Napis Co Tydzień #093 / Wyprawa do raju i smak „merluzy”
Zadziwiająca jest nieobecność w dyskusjach krytycznoliterackich postaci i pisarstwa […] Henryka Skwarczyńskiego. Wyjaśnienie tego stanu jest właściwie banalne – pisarz ten nie należy do żadnej literackiej koterii czy salonu, nie pisze zjadliwych felietonów piętnujących kolegów po piórze, nie występuje na łamach pism kolorowych jako intelektualista-bawidamek, spec od wszystkiego. Henryk Skwarczyński, choć zamieszkuje od wielu lat La Grange (przedmieście Chicago), bardzo wnikliwie za to śledzi życie intelektualne i polityczne ojczyzny, regularnie do Polski przyjeżdża.
Moje stwierdzenie z 2008 roku, kiedy Skwarczyński właśnie wydał u nas znakomitą powieść Uczta głupców, pozostaje wciąż aktualne, z jednym wszak zastrzeżeniem: od napisania tych słów do dzisiaj zalew komercji i pustosłowia wzmógł się w Polsce w tak gwałtowny sposób, że tylko żyjący w Stanach Zjednoczonych Henryk Skwarczyński tak naprawdę wiedział, co nas czeka. W końcu Uczta głupców była gorzką satyrą na świat współczesny, w którym telewizja dla dziesiątków milionów ludzi stała się rodzajem wyroczni delfickiej. Na szczęście dla pisarza z Chicago krajowe rankingi popularności oraz koteryjne układy windujące na szczyty kompletne literackie miernoty nie były w stanie sprawić, by zrezygnował z pisania i wydawania kolejnych książek. A były to, przypomnijmy dla porządku: Garota. Jak zabiłem Piotra Jaroszewicza (2009), Majaki Angusa Mac Og (2010), Szlachcic z Koluszek w Ameryce (2015), wydana w Ameryce Green Sea of Darkness (2018) i wreszcie Królowie Zachodu Słońca, książka z końca roku ubiegłego.
Zanim pochylimy się nad tą ostatnią pozycją, warto przypomnieć słowa Marka Nowakowskiego, którego przyjaźnią za życia autora Benka Kwiaciarza szczycił się Skwarczyński, następująco charakteryzującego twórczość kolegi z La Grange:
Henryk Skwarczyński buduje prozę naszej historii, tej najdawniejszej i najbliższej. Motywem dominującym są osobiste doświadczenia autora, młodzieńca żyjącego w komunistycznym kraju, który, czerpiąc wiedzę z historii i przekazów rodzinnych, przechowuje w wyobraźni obraz niepodległej ojczyzny z okresu międzywojennego i jego gorącym pragnieniem staje się wyrwanie ze znienawidzonego kraju. Dlatego, kiedy tylko to staje się możliwe, rusza w upragnioną wędrówkę po wolnym świecie bez granic. […] To siła sprawcza jego pisarstwa, która pozwoliła mu stworzyć frapującą książkę, gdzie autobiografizm przeplata się z esejem, historia z dziejami jego rodziny. Karmi prozę różnymi sokami, obrazami z podróży, wrażeniami z Wieszania J.M. Rymkiewicza i świetnej prozy Jerzego Gierałtowskiego, autora Pomarlicy. Dziś miesza się z wczoraj. Obiektywizm badacza z subiektywną wyobraźnią twórcy fikcji. Taki to osobliwy alembik. […] Powędrujemy z Henrykiem Skwarczyńskim w nieznane. U kresu jego licznych podróży znajduje się zawsze Polska. Cóż za krwawiąca rana ta nasza ojczyzna? Męczy, burzy spokój. Pożoga i tęcza przemian. Trudno Polskę schwytać w słowa. Wymyka się. Banalizuje. A siedzi tak głęboko, tyle serca i umysłu zaprząta. Polski pisarz z La Grange pod Chicago zmaga się z nią wciąż. Czuwa.
W najnowszej prozie Skwarczyńskiego odnajdujemy wszelkie najlepsze składniki jego „osobliwego alembiku”: historię Polski i wielką historię powszechną, dzieje rodzinne, odblaski z licznych podróży, ich smaki i zapachy, a wreszcie przywiązanie do spraw najważniejszych – ojczyzny i tych, którzy ją tworzą. Wydaje się, że pretekstem do napisania książki stała się dla Skwarczyńskiego historia wielkiego odkrycia z 1492 roku, dokonanego przez Krzysztofa Kolumba. Zainteresowanie dla Admirała Mórz i Oceanów oraz jego życia okazał już Skwarczyński, pisząc wstęp do polskiego wydania książki Manuela Rosy Kolumb. Historia nieznana, w której autor ten starał się udowodnić, że Krzysztof Kolumb nie był wcale synem tkacza z Genui, ale portugalskim szlachcicem. Przy okazji niejako wyszły na jaw supozycje, jakoby odkrywca Ameryki był również synem polskiego księcia czy nawet samego króla Władysława III Warneńczyka zamieszkującego Maderę po klęsce pod Warną w 1444 roku. Czy to wszystko prawda? Ważniejsza w prozie Skwarczyńskiego jest ciekawość w dochodzeniu do niej, a przy tej okazji – pokazanie nam, jaką wagę w dziejach miało odkrycie Nowego Świata. Henryk Skwarczyński odbył wiele podróży do Hiszpanii i Portugalii, badał pamiątki po Kolumbie, zwiedzał klasztory i archiwa, spotykał się z ludźmi, którzy opowiadali swoje historie. Możemy to wszystko prześledzić w Królach Zachodu Słońca, zwłaszcza w porywającym rozdziale zatytułowanym Wyprawa za słońcem w 23 odsłonach, w którym autor pokazuje, jak wiele jeszcze tajemnic kryje to jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach ludzkości. Potrafi nam o nim opowiedzieć w zupełnie nowy, własny, szczególny i brawurowy sposób, dając jednocześnie świadectwo, że Kolumb i odkrycie Ameryki to historia dlań osobista, wciąż budząca wiele emocji, przemyśleń, refleksji i sprzeczności. Dodajmy, że Skwarczyński ma do kapitana „Santy Marii” jak najbardziej pozytywny stosunek, czym przeciwstawia się modnym obecnie „badawczym prądom” i politycznie poprawnym mędrkowaniom, chcącym z Kolumba uczynić zbrodniarza odpowiedzialnego za zniszczenie świata Indian, za zawleczenie chorób do Nowego Świata, za gwałty i rozboje konkwistadorów. Kolumb jest królem Zachodu Słońca, wspaniałym i majestatycznym kapitanem, podobnie jak wspaniała była historia Hiszpanii i Portugalii w XV i XVI wieku, po ostatecznym zwycięstwie rekonkwisty. A także historia naszej Rzeczpospolitej.
Hiszpański Złoty Wiek to św. Teresa z Ávili, po której murach wędrowałem, i urodzony w Fontivera Jan od Krzyża. El Greco, któremu udało się zostać malarzem królewskim, więc musiał malować obrazy, jak choćby ten, Burza nad Toledo. Przede mną na talerzu merluza i salsa verde. Potęga Polski i Hiszpanii w czasie napotkana. Hołd Pruski był znaczącym wydarzeniem w Europie XVI wieku. Zamykał okres od bitwy pod Grunwaldem po rozkwit dwóch, znajdujących się na krańcach kontynentu, potęg.
A inni królowie? Kim są? Na kogo jeszcze wskazuje tytuł najnowszej książki Henryka Skwarczyńskiego? Tu koniecznie odwołajmy się do węgierskiego mistrza prozy Sándora Máraiego, bliskiemu naszemu autorowi choćby przez to, że był również emigrantem w Ameryce, tu pisał i słowem starał się dać odpór komunistycznemu zniewoleniu swej ojczyzny. Nie miał złudzeń, że jego książki znajdą szeroki rezonans w kraju i na obczyźnie. W swoim wielotomowym Dzienniku w roku 1956 notował: „Pisać dla dziesięciu ludzi! – wzdychał Kosztolányi przed dwudziestu laty. Był optymistą. Gdzie tych dziesięciu ludzi?” (tłum. Teresa Worowska). Henryk Skwarczyński optymistą może jest, bo jego książka skrzy się od szeregu anegdot i to z całego świata, ale nie ma złudzeń, że trafi do setek tysięcy czytelników. Dlatego tworzy własną, prywatną Rzeczpospolitą Babińską, w której umieszcza osoby mu bliskie i z wielu powodów ważne, z którymi przecięła się linia życia pisarza. Przeczytajmy o nich, bo przywołane życiorysy i działania stoją w sprzeczności z całym złem – brakiem rozliczenia komunizmu i komunistów – które przydarzyło nam się w Polsce po 1989 roku. To są właśnie Królowie Zachodu Słońca, czytelnicy, Polacy, Amerykanie, Litwini, przyjaciele.
Donkiszoteria? Być może. Cervantes to jeden z ulubionych pisarzy Henryka Skwarczyńskiego, pisał o nim wielokrotnie, także w najnowszej książce pojawia się niczym jedna z żyjących postaci, po prostu jeden z Królów Zachodu Słońca. Jest nim też bez wątpienia ojciec pisarza, profesor literatury polskiej Zdzisław Skwarczyński, powstaniec warszawski, którego słowa przytoczono na jednej ze stron tej niezwykłej, meandrującej opowieści. Niech pozostaną z nami na dłużej: „Dwie są Polski. Jedna zniewolona, płaska, wysługująca się bądź Rosji, bądź też Niemcom i druga, zmuszona do skrytych działań, które na dłuższą metę mają za cel utrzymanie tego, co w naszej osobliwej kulturze znaczące”.
H. Skwarczyński, Królowie Zachodu Słońca, Arcana, Kraków 2020.