Przypowieść o listopadzie
Listowie to gość wyjątkowo
taktowny, nigdy się nie zasiedzi.
Jest bardzo milczące, zdaje sobie
sprawę, że jego krzyk na nic się nie
zda, bo dla postronnego
człowieka to tylko
szelest
mile głaszczący ucho.
Unaocznić swojej tragedii
też nie może, bo wie , że
listowie
najpiękniejsze w swoim wyrazie
jest wtedy, gdy stygnący krajobraz
właśnie
zapomina je na śmierć.
Aby nie okazać lęku przed
sponiewieraniem i zgniciem
oraz nie wzbudzić
oślizgłej mokrej litości – uśmiecha się
szeroko, pokazując zęby
coraz bardziej złote.
I wyobraża sobie następców, którzy
przyjdą całkiem
zieloni i do ostatniego
listka wszystko powtórzą
na własnej skórze.
Dzięki czemu następna epoka
zdrewnowacenia odłoży pod
skórą kolejny słój tłuszczu.
O ile wcześniej nie stanie się to, co
i tak kiedyś
nieodwołalnie nastąpi.